Białe róże z Petersburga. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax страница 7
Kiedyś, gdy ojciec nie pił tyle i wiodło im się całkiem znośnie, Tatiana Woronina uwielbiała układać bukiety z kwiatów i robiła to tak ładnie, że niekiedy proszono ją o zrobienie jakiejś wymyślnej wiązanki dla młodych par, których nie stać było na kupno takowej w kwiaciarni. Właściwie oprócz tego nie potrafiła nic, a do fabryki pracować iść nie chciała za żadne skarby świata. Po drugiej stronie Newy, przy Twerskiej, znalazła pracę u człowieka prowadzącego kwiaciarnię. I choć Andriej Dwerkin nie dostarczał kwiatów do carskiego pałacu, miał wśród klientów wielu arystokratów, a ci, podobnie jak car, nie musieli oszczędzać i życzyli sobie, aby w ich domach co kilka dni pojawiały się świeże kwiaty. Tak więc matka otrzymała pracę, o jakiej marzyła, chociaż widać było po jej twarzy, że ma poczucie winy, bo zostawiała swoje dzieci pod opieką obcych. Wolała jednak, by to oni zajęli się jej dziećmi niż wiecznie pijany mąż, który albo z fajką w ustach zasypiał na otomanie, albo z byle powodu sięgał po grenadierski pas swojego ojca. Siergiej Woronin stoczył się już tak bardzo, że pewnego dnia to na matce spoczął obowiązek utrzymania całego domu.
– Niechże pani go dobudzi, to ważne – odparł szybko Pomiakin, wyrywając Tatianę z zamyślenia o jej ciężkim losie, po czym pośpiesznie wyszedł z mieszkania Woroninów.
Lena patrzyła na matkę i wiedziała, że ta zastanawia się, co zrobić. Z jednej strony, bała się obudzić męża, z drugiej nie wiedziała, jak ten zareaguje, gdy dowie się, że był u niego Pomiakin, a ona odprawiła go z kwitkiem.
– Siergiej, wstawaj – powiedziała, delikatnie potrząsając go za ramię. – Potrzebny jesteś.
– Do czego? – burknął przez sen.
– Ludzi mordują na placu przy Zimowym. Jest wielu rannych, Pomiakin tu był. Trzeba im pomóc.
– Daj mi spokój, kobieto! Nic mnie to nie obchodzi! Niech ich wszystkich wybiją! – warknął i przekręcił się na drugi bok.
Tatiana nie podjęła kolejnej próby obudzenia męża. Córce także nie pozwoliła tego robić. Zabrała więc dzieci z saloniku i poszła do kuchni.
– Mamo, dlaczego nie uciekniemy od niego? – zapytała Lena, bo gdy jej matka usiadła przy stole, zamiast się z nimi pobawić, zaczęła płakać.
– Nie mamy dokąd, Lenko – wychlipała i otarła chusteczką oczy.
Potem wstała zza stołu i zaczęła przygotowywać dla nich kolację, składającą się jedynie z gotowanej kaszy. Lena patrzyła na przygarbioną matkę, która choć zupełnie młoda, zdawała się starzeć w zastraszającym tempie. Na jej zaplecionych w warkocz włosach pojawiły się siwe kosmyki, a na twarzy malował się głęboki smutek. Tam, gdzieś za rzeką, ludzie przeżywali piekło i opłakiwali zabitych przez Kozaków bliskich, oni zaś mieli piekło we własnym domu. Dziewczynka przyrzekła sobie, że pewnego dnia, gdy już dorośnie, będzie tak bogata, iż zabierze matkę i braciszka od tego zapijaczonego tyrana. Siergiej był jej ojcem i winna mu była szacunek, ale od kilku lat jedyne uczucie, jakie do niego żywiła, to nienawiść. Niekiedy bywała ona tak silna, że kiedy ojciec spał, zmożony alkoholem i wyczerpany wymierzaniem im razów, modliła się do złoconej ikony, wiszącej nad kanapą, aby Siergiej Woronin już nigdy więcej się nie obudził.
1912
1
Anna Pawłowna Golicyna wyrosła na piękną pannę i Aleksander musiał stwierdzić, że będzie mu przyjemnie, jeśli pewnego dnia przyjmie jego oświadczyny. W Annie wszystko zdawało się harmonią. Fizjonomia idealnie współgrała z jej spokojnym usposobieniem, a spojrzenie błękitnych oczu z uśmiechem i rumianymi policzkami. Mocno podkreślona kibić i wysoka postura sprawiały, iż wyglądała niczym bogini. Ubierała się najczęściej w jasne jedwabne suknie z mocno zdobionym gorsetem. Suknie tego sezonu były coraz swobodniejsze i wygodniejsze, choć bezlitośnie obnażały niedostatki figur kobiet mniej hojnie obdarowanych przez naturę. Anna Golicyna nie musiała się jednak tym zamartwiać, bowiem ona posiadała doskonałe proporcje, biust obfity i biodra świadczące o tym, że jest w stanie wydać na świat dużą liczbę potomstwa.
Kapitał, jakim obdarzyła ją natura, był zdecydowanie wyższy niż ten, którym dysponował jej ojciec. Z każdym rokiem ubożeli, a stary Paweł Iwanowicz Golicyn, zamiast skorzystać z fachowych rad, wolał sam się wszystkim zająć, uważając się za człowieka obeznanego i nowoczesnego, któremu wykształceni w swoim fachu plenipotenci nie są potrzebni. Jego córki, a dochował się ich aż czterech, w większości ufały w nadzwyczajne zdolności ojca do robienia interesów, oprócz najmłodszej, Anny. Ona jedna bez ogródek mówiła rodzicom, że ojciec nie nadaje się do przeprowadzania intratnych transakcji, co udowodnił przez ostatnie dziesięć lat, czyniąc z nich bez mała bankrutów. Wyprzedawał majątek, by mogli wieść żywot jak najlepsza śmietanka Petersburga, resztę zaś inwestował w niepewne interesy, na których zarabiać miał krocie, najczęściej jednak tracił wszystko, nie zyskując nawet rubla.
– Sprzeda się tę ziemię pod lasem letnikom z Moskwy i damy sobie radę. A ja włożę pieniądze do banku. Ale nie jako drobny ciułacz czy rentier, ale udziałowiec. No, pomyślcie, jeśli stopa procentowa pożyczek bankierskich i weksli jest wyższa niż lokat, to kto zgarnia cały zysk? Wiecie kto? – zapytał przy popołudniowej herbacie pięciu kobiet, wpatrzonych w niego jak w posąg świętego Jerzego.
Milczały jednak wszystkie, bowiem wpojono im, iż rozmowy o pieniądzach nie przystoją damom. Paweł Iwanowicz powiódł wzrokiem po córkach i żonie, po czym machnął ręką.
– A co wy tam wiecie? Nic nie wiecie.
– Coraz więcej wyprzedajemy, coraz mniej kupujemy, papo – odezwała się nieśmiało Anna.
– A na co nam tyle bezużytecznej ziemi? Ani tam zboża nie posiejesz, ani ziemniaków nie posadzisz – mruknął.
– Ale to zawsze ziemia. Nasz kapitał i nasz posag… – jęknęła Anna.
– Nie moja to wina, że mam same córki i muszę kombinować. A słyszeliście, że zmarł Fiodor Mikołajewicz Oboleński? Co ja mówię, zmarł? Został zamordowany. Będziemy musieli pojechać na pogrzeb.
– Jak to zamordowany? – zapytała pobladła z trwogi jedna z córek Golicyna, Jekatierina.
– Jakiś bandzior strzelił mu w głowę. Na schodach jego własnego domu. I uciekł. Podobno czerwony. Wszystkie petersburskie gazety będą od jutra o tym pisać. Członek parlamentu zamordowany przez komunistę.
– Myślisz, że to robota buntowników? – zapytała Anna.
– Tak, to bolszewicy. Jestem tego bardziej niż pewny. Oni nie cofają się przed niczym – grobowym tonem odparł Paweł.
Aleksander Fiodorowicz Oboleński w dniu pogrzebu swojego ojca nie zauważał nikogo. Nawet pięknej Anny Golicyny, która zwykła robić na nim silne wrażenie. Pogrążony był nie tylko w żałobie po stracie ojca, ale też w poczuciu winy, że ten zginął przez niego. Wiedział, kim był morderca, podobnie jak policja i Ochrana, ale ów człowiek zniknął bez śladu tuż po zabójstwie i nadal pozostawał nieuchwytny.
Nazywał