Balladyna. Małgorzata Rogala

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balladyna - Małgorzata Rogala страница 10

Balladyna - Małgorzata Rogala

Скачать книгу

problemów, po latach sama się przechrzciła.

      Alina Grap.

      To brzmiało zwyczajnie.

      – Kogo ja widzę…

      Korky rozejrzał się po sali. O tej porze w środku było tylko kilka osób. To pomogło mu w podjęciu decyzji.

      Bez pytania odsunął krzesło i przysiadł się do stolika. Odwrócił się plecami do sali. Pochylił się, jakby ramionami chciał zasłonić część głowy. Lepiej, żeby go nikt nie rozpoznał.

      – Wysoki sąd… – Alina udała konsternację. W zasadzie modliła się, aby jej brat się dosiadł.

      – Wysoki może i tak. Ale poza salą po prostu Jan.

      Uśmiechy. Ukradkowe i porozumiewawcze.

      Maski zostały nałożone na oba oblicza.

      – Chcesz, żeby ci gówniarze poszli na długo siedzieć? – zapytał wprost Korky. – Mówiąc na długo, mam na myśli naprawdę długo.

      – Mhm.

      – Nie dziwię się. Ani trochę ci się nie dziwię.

      Alina postanowiła mu trochę pomóc. Rozruszać ten drętwy wstęp i przejść do rzeczy.

      – Zrobiłabym wszystko, żeby trafili za kratki. Wierzy pan w to, co mówię? W to, co mi zrobili?

      Męskie łapsko ląduje na drżącej, delikatnej dłoni. Obejmuje ją. W oczach Korkiego rozbłyska bezgraniczna empatia. Interesuje go tylko pierwsza część wypowiedzi dziewczęcia.

      – Wszystko? Zrobiłabyś naprawdę wszystko?

      – Tak.

      – Gdybyś mi pokazała, co ci zrobili, miałbym lepszy ogląd sytuacji. Myślę, że mogłabyś mnie przekonać.

      Puszczone zalotnie oko. Porozumiewawczy uśmiech jest jeszcze szerszy.

      – Wszystko, co zeznałam, jest prawdziwe – skomli dziewczyna. Wciąż wczuwa się w rolę. Nie może być zbyt łatwa.

      – Prawda mnie nie obchodzi. Interesują mnie tylko twarde dowody.

      Dwie godziny później rodzeństwo wylądowało w sypialni na parterze rezydencji Korkiego. Do niczego jednak nie doszło. Alina, mimo szaleństwa, po prostu nie dała rady przełamać granic.

      Uciekła w stronę kryjącego się za wieczorną mgłą jeziora.

      Kilka dni później ktoś powalił samotne wierzby i zaraz potem nadeszły upały.

      Takie były metody uwodzenia Jana Korkiego.

      * * *

      Nie powiedziałam ci jeszcze o jego reakcji, gdy zdjęłam maskę.

      Jest przerażony.

      Naprawdę, piekielnie przerażony. A gdyby nadal miał całą męskość, to jestem pewna, że z każdym słowem ta obkurczałaby się do mikroskopijnych rozmiarów.

      – Co ze mną zrobisz? Boże, proszę, jestem przecież twoim bratem…

      – Dopiero zrzucałeś wszystko na matkę. Rodzina to chyba dla ciebie nie najlepszy punkt odniesienia.

      Staję obok Korkiego i kładę mu na ustach sporą ampułkę. Chce ją strącić, ale moje spojrzenie natychmiast go musztruje.

      – Przemyślałabym na twoim miejscu, co robisz. Ta kapsułka zawiera środek, który wyżre ci przełyk i będziesz umierał cztery, może pięć minut – wyjaśniam. – Twoje gardło rozpuści się i wypełni krwawą mieszanką języka i podniebienia. Połkniesz też pewnie kilka zębów, bo z bólu zaciśniesz szczękę tak mocno, że się połamią. Jednak nie radziłabym połykać ampułki w całości. Jeżeli zacznie się rozpuszczać w żołądku, twoja agonia przeciągnie się do kilkudziesięciu minut. W tym czasie substancja żrąca zamieni twoje flaki w papkę. Nim umrzesz, być może wysrasz kawałek siebie. Odwrócisz się na lewą stronę.

      Oczy Korkiego rozwarło przerażenie. Boi się poruszyć, żeby nie strącić z ust ampułki. Mimo tego, co o niej usłyszał, wie, że drugie wyjście może być znacznie gorsze. To, jak zawsze, wyłącznie kwestia perspektywy.

      – Zaraz podpalę tę piwnicę – ciągnę. – Zadbałam o wentylację, żebyś nie stracił zbyt szybko przytomności. Może śledczy potraktują to jako samobójstwo? Poważany sędzia, dręczony wyrzutami sumienia, zabił się we własnym domu…

      Nie ma ostatnich słów ani ostatniej wymiany spojrzeń. Po prostu odwracam się i wyciągam z kieszeni zapałki.

      Ach, zapomniałam jeszcze o jednym.

      O brakującym półtoralitrze krwi. Zapytasz o nią, bo całkiem słusznie gdzieś ci umknęła. To ty ją spuściłeś z tego gnoja i rozbryzgałeś na naszym wspólnym płótnie wyobraźni. Jedno z nas było niebem, a drugie jeziorem. Widzieliśmy te same obrazy i czuliśmy ten sam obrzydliwy posmak. Słowo robiło jedynie za przeciętnego kopistę. Od niego się wszystko zaczęło, ale nie na nim stanął koniec. Bo przecież jeszcze nie raz wspomnisz przyrządzone przeze mnie crème brûlée, fois gris albo parówki w sosie ze smarków.

      Przecież zanim zaśpiewaliśmy tę balladę, widziałeś ostrzeżenie.

      Porzuć wszelką nadzieję.

      Wchodzisz w mój świat.

      Kurtyna w górę.

      –=Fade to black =–

      ŁUKASZ ORBITOWSKI

      Opowieść pioruna

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAAAAAQABAAD//gBBSlBFRyBFbmNvZGVyIENvcHlyaWdodCAxOTk4LCBKYW1l cyBSLiBXZWVrcyBhbmQgQmlvRWxlY3Ryb01lY2gu/9sAhAACAQEBAQECAQEBAgICAgIEAwICAgIF BAQDBAY

Скачать книгу