Kasztan, tapczan, tralala. Grzegorz Kasdepke
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kasztan, tapczan, tralala - Grzegorz Kasdepke страница
2. Jak oceniasz postępowanie Kacpra? Czy jest dobrym bratem?
3. A czy ty lubisz słuchać strasznych historii?
Niektóre straszne historie dojrzewają na drzewach – i czasami trudno je odróżnić od zwykłych kasztanów.
– Jak to? – spytała Basia, przełykając ślinę.
– Tak to – odpowiedział jej starszy brat Kacper.
Bo Kacper lubił opowiadać Basi okropne historie – a pomysły często wpadały mu do głowy w trakcie spaceru. Jak teraz, na przykład.
– Spójrz! – Wskazał stojący na parkowym wzgórzu kasztanowiec.
Było coś upiornego w widoku poskręcanych konarów na tle szarego, zachmurzonego nieba. Pobrużdżona1 kora lśniła wilgocią – gdy patrzyło się na nią, można było sobie wyobrazić, jak wygląda oglądana z bliska pomarszczona twarz czarownicy. Pożółkłe liście resztkami sił trzymały się szarpanych wiatrem gałęzi. Niektóre, poderwane silniejszym podmuchem, wirowały w powietrzu, by po chwili upaść na przywiędłą trawę – gdzie miały zostać już na zawsze.
– Za dużo trudnych słów! – krzyknęła Basia. – I za długie zdania!
– Doprawdy? – Kacper zachichotał złośliwie.
W rewanżu Basia pokazała mu język.
Wprawdzie lubiła przerażające historie, ale nie znosiła, gdy jej brat zaczynał się wymądrzać. A Kacper zawsze wykorzystywał okazje, aby pokazać, że jest starszy i więcej wie. Dlatego jego opowieści pełne były długich, szeleszczących wyrazów, których nie sposób nawet powtórzyć.
– No i co z tym drzewem? – Naburmuszona Basia przysiadła na drewnianej ławce.
– Będziesz miała mokrą sukienkę! – przestrzegł ją Kacper.
Wstała bez słowa i przetarła chusteczką kilka drewnianych deseczek. Po chwili zerknęła na brata i znowu usiadła.
– Opowiadaj.
– Nie wiem czy powinienem… – Kacper westchnął, siadając obok. – Jesteś chyba za mała.
– Przestań! – zdenerwowała się Basia.
– Jak chcesz. – Kacper wzruszył ramionami. – Ale żeby potem nie było na mnie.
I wrócił do opowieści.
Coś dziwnego działo się z kasztanowcem, i to już od dłuższego czasu – zresztą nie tylko z nim, wiele kasztanowców chorowało. Ich liście żółkły, marszczyły się i wysychały przedwcześnie.
Kasztanowce nadal zakwitały pod koniec wiosny, choć już nie tak bujnie i nie na tak biało – wyglądały jakby posypano je popiołem. Dojrzewające w najeżonych skorupkach kasztany były mniejsze niż kiedyś i mniej lśniące. Jesienią spadały na ziemię, strącane podmuchami wiatru lub skrzydłami wiercących się gawronów (a często i badylami, którymi rzucały w nie dzieci). Potem patrzyły na świat przez wąziutkie szpary w pękniętych łupinach. Zdarza się, że tak samo na świat spoglądają zmęczeni staruszkowie – spod półprzymkniętych powiek, zmatowiałym wzrokiem.
Musiało stać się coś okropnego, skoro kasztany, spadając na ziemię, były już stare i pomarszczone – zupełnie jakby leżały ukryte w trawie od zeszłego roku. Chorowały? Ludzie oklejali pnie drzew specjalnymi taśmami z lekarstwem, ale na niewiele to się zdawało. Może więc to nie choroba, tylko coś bardziej przerażającego?
– Masz dość? – szepnął Kacper, pochylając się nad skuloną Basią.
Pokręciła głową.
– Opowiadać dalej?
– Nie!
Kacper roześmiał się.
– Napędziłem ci stracha? – spytał z mieszaniną radości i politowania.
– Mówi się: „strachu”!
– Mówi się i tak, i tak.
Basia nie odpowiedziała.
– Czyli jednak? – Kacper zachichotał. – Straszna historia?
– Głupia historia! – Basia zerwała się z ławki. – Głupia i nieprawdziwa!
– Nieprawdziwa? – Kacper uniósł brwi, a potem wyciągnął rękę. – Popatrz zatem na taśmy oklejające tamto drzewo.
Basia wzruszyła ramionami.
– Mówiłem, że jesteś za mała. – Kacper również wstał i sięgnał po telefon. – Teraz będziesz uciekała na widok każdego kasztanowego ludka.
– Nie! – krzyknęła dziewczynka.
– Tak – odpowiedział ze spokojem Kacper.
Basia nie miała więc wyjścia – zgromiła brata wzrokiem, a potem w milczeniu ruszyła pod stojące na wzgórzu drzewo. Wilgotna trawa szybko zmoczyła jej buty. Dziewczynka zadygotała2 z chłodu, a może odrobinę i ze strachu, gdy schyliwszy się, podniosła z ziemi pierwsze znalezione kasztany. Wcale nie wyglądały na chore. Gładziła ich lśniącą, brązową skórkę; były przyjemne w dotyku, gładkie i śliskie – tuliły się do ciepłej dłoni Basi. Dziewczynka szybko napełniała nimi wszystkie kieszenie. Bała się zerknąć w górę, na przesłaniające niebo konary – wyglądały jak rozcapierzone3 ramiona olbrzyma. Co gorsza, wciąż czuła na plecach czyjeś spojrzenie, jakby pomiędzy szarpanymi wiatrem gałązkami, wśród pożółkłych liści, w pękających łupinach kasztanów – wszędzie tam pomrugiwały czujne oczy tajemniczego obserwatora. Wyprostowała się w panice4
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.