Przyszło nam tu żyć. Jelena Kostiuczenko

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przyszło nam tu żyć - Jelena Kostiuczenko страница 15

Przyszło nam tu żyć - Jelena Kostiuczenko Reportaż

Скачать книгу

przecież sami prosili. Bili nas takimi pałkami, żeby nie było siniaków. Jak prowadzili do oficera operacyjnego, to zawsze walili młotkiem po dupie. A strażnicy byli z Kaukazu, Anif i Woron. Jeden trzymał, drugi walił. Woron tak miał, że najpierw krzykiem zastraszył, a potem lał.

      Pasza jest przekonany, że jeszcze z tego wszystkiego wyjdzie.

      – Rusłan, ten nonowiec, podchodzi do mnie wtedy, jak do nas wpadli, i pyta: „Pójdziesz siedzieć za siostrzyczkę?”.

      – I co odpowiedziałeś?

      – Że nie.

      Przychodzi Damir, przynosi lemoniadę. Mocno kuleje. To z obżarstwa – wrzucił dziesięć mililitrów do żyły na nodze i teraz ta noga mu gnije. Potrzebuje zastrzyków, tym razem prawdziwego środka przeciwbólowego. Chwali się, że lemoniada jest „naturalna, żadnej chemii”.

      Teraz Damir szprycuje się w „metro” [szerokie żyły pod pachami]. Po wewnętrznej stronie rąk ma już czerwone spuchnięte zacieki.

      Krokodyl szybko niszczy organizm. Żyły dostają zapalenia, siniaki gniją, spod skóry wycieka ropa. Kolor twarzy zmienia się na szarozielonkawy, kruszą się zęby, nie można normalnie chodzić. Na pierwszy ogień idą płuca, dwustronne zapalenie ma co drugi krokodylik. Krokodylicy nie umierają od przedawkowania, lecz na „ogólne zachorowanie”, kiedy organy wewnętrzne jeden po drugim przestają funkcjonować.

      Damir ma gdzie gotować, ale przechodził obok, no i nie doniósł do domu. Ma nadzieję, że niedługo rzuci, i przedstawia swój plan ratunkowy:

      – Za miesiąc mama sprzeda moje mieszkanie. Zabierze mnie do siebie. Czyli nie będę miał gdzie gotować, a to znaczy, że się odzwyczaję. A za pieniądze z mieszkania kupimy mi samochód: chevroleta cruze albo peugeota 508, jeszcze się nie zdecydowałem.

      Właśnie z powodu auta Damir nie zapisał się do ośrodka odwykowego – „bo zabiorą prawko”.

      – A samochód to mój drugi narkotyk, bez niego nie mam po co zdrowieć.

      Szprycują się. Na dwadzieścia minut mieszkanie pogrąża się w ciszy.

      Idziemy do apteki, bo skończyły się leki.

      – Kłócimy się każdego ranka – mówi Jana. – Żadnej miłości już nie ma, przyzwyczajenie po prostu. Żremy się tak bez powodu. Ja go wkurzam, on mnie wkurza. Ile już razy biłyśmy się z Lidą. Targam ją za włosy. Nie potrafi zrozumieć, że mnie jest ciężko wbić. Jeszcze pierwszej działki nie wstrzyknę, a ona już po i mówi: „Najpierw ugotuj dla nas następną porcję, a potem się kłuj”. Więc szarpię ją za włosy.

      W pierwszej aptece od obojętnej farmaceutki kupujemy dwadzieścia tabletek.

      – Tu jest taniej – wyjaśnia Jana. – Tylko sto dwadzieścia osiem rubli, a w innej byłoby sto sześćdziesiąt.

      Druga apteka leży po przeciwnej stronie ulicy. Farmaceutka, szczupła, o krótkich włosach, około czterdziestki, uśmiecha się uprzejmie na powitanie.

      – Dawno u was nie byłam – wita się Jana.

      – To fakt – odpowiada aptekarka. – Pewnie się pani leczyła?

      – Bo mówiła pani, że i tak niczego nie macie.

      – Teraz już wszystko jest, oprócz tropików. No i Siedał-M już dziś wykupili.

      Za sto sześćdziesiąt rubli kupujemy pięć insulinek. Jana powoli zdejmuje opakowanie, chowa strzykawki do wewnętrznej kieszeni.

      – Psy mogą zabrać – tłumaczy.

      Po tropiki idzie Katia. Tropikamid jest na receptę, ale wszyscy krokodylicy znają trzy apteki w dzielnicy, gdzie można kupić bez. Dlatego zaplanowane na lato wprowadzenie recept na preparaty kodeinowe nikogo nie niepokoi.

      – Jak sprzedawali, tak będą dalej sprzedawać. – Jana wzrusza ramionami. – Zresztą nie wszyscy dożyją do lata.

      Planowanie czegoś na dłużej niż tydzień nie ma sensu. Przyszłości też nie ma.

      – Zaraz sweterek poplamisz – mówi Katia. – Szkoda go, taki ładny.

      Lida metodycznie odrywa strup na lewym ramieniu, cieknie jej krew. Poparzyła się tam. Kaloryfer w kuchni jest bardzo gorący, w nieprzytomnym stanie wszyscy „bez przerwy przylepiają się do niego”. Każdy ma kilka blizn po grzejniku. Trzeba by położyć na niego mokrą szmatkę, ale jakoś nie mają do tego głowy.

      – Czym się kłujesz, Katia? – podpytuje Lida.

      – Zlewkami. Ze ścianek buteleczki zebrałam.

      Katii zanikają żyły. Ręce ma już pokłute do łokci. Co jakiś czas zdejmuje igłę ze strzykawki i grzebie w środku zapałką – usuwa skrzepniętą krew. Klnie, robi się czerwona.

      – A czemu w nogę nie dajesz? – pyta Jana.

      – W nogi? Co ty, nigdy w życiu!

      – Tam na dużym palcu żyła ci sterczy. Tam wbij igłę.

      – Ale gdzie?

      – Tropikiem się kłujesz?

      – Tak.

      – Zlewki zebrałaś?

      – Boję się dotykać tych żył, one pękają.

      – Jeśli ostrożnie, to się da. To tylko tak źle wygląda.

      Katia zaczyna cicho płakać. Strzykawka trzęsie jej się w rękach.

      – Pasz, zrób jej zastrzyk – prosi Lida. Ale Pasza najpierw zażywa sam, potem z półzamkniętymi oczami zaczyna szukać żyły na ręce Katii.

      – Tej właśnie nie widać, a w tamtą nie mogę trafić – tłumaczy Katia. – Pasza, kurwa, ona puchnie!

      – Zaciągnij opaskę, żeby guz się nie zrobił – mówi Pasza i zasypia.

      Katia owija rękę i krzywi się.

      – Właśnie tak mi też chłopak wbił, dwa dni z ręką chodziłam, gorączka czterdzieści jeden. Poszłam do szpitala i w holu straciłam przytomność. Ani ciała, nic nie czułam. Ręka spuchła, rozcinali. Uratowali mi ją.

      Jana ciągle nie może trafić, wykończona zwala się na grzejnik. Za oknem szybko robi się ciemno, sypie śnieg.

      – Pasza mówi, że w domu da radę odwyknąć. Siedzimy czasami, marzymy, piękne słowa do siebie mówimy. W listopadzie na przykład dostał zapalenia płuc, o mało nie wykitował. Już miał zwidy. Lekarzy na klatce schodowej na kolanach błagałam: „Zabierzcie go do szpitala”. Nie zabrali. O Taniuszce z nim rozmawialiśmy, o wszystkim.

      Jana na początku zimy poszła do szpitala na detoks. Za darmo detoks mogą dostać tylko zarejestrowani narkomani, za anonimowość trzeba zapłacić siedemnaście tysięcy. Na detoks nie jest łatwo się dostać – trzeba zrobić badania

Скачать книгу