Przyszło nam tu żyć. Jelena Kostiuczenko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przyszło nam tu żyć - Jelena Kostiuczenko страница 16
Przy czym na wszystkie te manewry w przypadku krokodylików mają najwyżej rok–półtora.
– Przyjaciół już nie ma, wszyscy zmarli – mówi Jana. – Ze dwadzieścia osób będzie. My wstrzykujemy wodę, czyli porządnie rozcieńczamy, dlatego jeszcze żyjemy. Trzy lata żyjemy, wyobrażasz to sobie?
Przerwa. Palą.
– A Bitwa ekstrasensów[10] – wtrąca się Lida, sięgając po cedzak. – Coś w tym musi być, skoro pokazują, co nie? O, ta w czarnych włosach taka, chuda, która ze wszystkimi wygrywa. Też jest uzależniona, widzę to.
Lida smaży kiełbasę. Katia bierze się do sprzątania: zamiata szmatką podłogę, strąca ze stołu popiół, przynosi wodę z łazienki. Warczą na nią, wyganiają.
– No co, lubię to: czystość, dyscyplina – mówi władczo.
Jana rozmawia przez telefon:
– Andriucha Olgi zmarł. Słyszałaś już? Czyli wiesz. Tak, tak, za dużo pił. Aha. Tak to już jest. Robimy kolację. A ty czemu sama siedzisz?
Zamyślony Pasza przygląda się tatuażowi na przedramieniu: karty do gry, wódka i nóż.
– Laserem można by wywabić. Ale taniej będzie dorobić na to celtycki wzór. No Celtowie w końcu Niemcy.
Jana pokazuje swój. Na brzuchu ma wytatuowaną zakrzywioną linię, „znak pomyślności”.
– Wtedy jeszcze brałam heroinę i chciałam z córką pojechać nad morze – mówi. – Nigdy nie widziałam morza.
Składniki się skończyły, pieniądze też, więc Katia i Lida idą kraść. Do supermarketu wystarczy przejść przez ulicę, to bardzo wygodne. Biorą pięć kawałków sera – wybierają te droższe, ale uważają, by łączna kwota nie przekroczyła tysiąca rubli, by się obyło bez odpowiedzialności karnej. Od razu sprzedają w małym sklepiku naprzeciwko domu, gdzie Katia rano kupowała papierosy na kreskę. Ekspedientka bierze ser za pół ceny bez zbędnych pytań.
W markecie Katia wzięła jeszcze zielone buciki dla bratanicy.
– Jak to się zaczęło? A nijak. Nasza sąsiadka handlowała makiem, działka za dziesięć rubli – opowiada Jana. – Poprosiła, bym pojechała z jej córką na dostawę, przypilnować, żeby tamta nic sobie nie wzięła, nie gotowała. Miałam piętnaście lat i nawet nie piłam. Nie chciałam się kłuć, bałam się… No, ale Natasza przed ostatnim punktem poszła z chłopakami na chatę. I wzięli część towaru. No to ja też chciałam. Chłopaki: „Nie, nie, no co ty”. A Natasza mówi: „Niech lepiej raz spróbuje”. Dała mi pięć mililitrów. Od nóg wszystko poszło w górę. Poczułam się spokojna. Na drugi raz dodali difenhydraminy. Nataszka powiedziała: „Masz przejebane, jeśli się dowiem, że jeszcze gdzieś się kłujesz”. Ale znalazłam takie miejsce. W sąsiedniej klatce, u Sierioży, lat trzydzieści. Chodziłam po mieszkaniach i pożyczałam cukier, jak zebrałam pięć kilo, szłam na bazar handlować. On ode mnie pięć rubli brał, jedną porcję robił dla mnie, cztery zostawiał dla siebie. Złapali mnie i postraszyli odwykiem. Potem znowu złapali, i tym razem już zamknęli. Jak się nam urodziła córka, Pasza przychodził do domu pijany, były awantury. Z Lidą wiedziałyśmy o sobie nawzajem. Pewnego razu Pasza wrócił z pracy i Lida mu opowiedziała, że biorę. A potem Pasza też zaczął.
– Miałam do niej żal, że na Paszę krzyczy, że pije, a sama po kryjomu daje w żyłę – mówi Lida.
Patrzą na siebie z sympatią. Jak gdyby wspominały coś dobrego.
– Tym razem ja przypilnuję reakcji – mówi twardo Lida. – Sama.
– Nie, ja to zrobię – mówi Pasza. – Wynocha z kuchni.
– Idź do diabła.
– Spierdalaj, głupia pizdo!
Lida idzie do pokoju, płacze.
Reakcja to najbardziej odpowiedzialny moment w gotowaniu. Lida uważa, że Pasza przegotowuje i krokodyl wychodzi za słaby.
Pokój Lidy jest bardzo wąski. Kanapa, półka na książki. Kryminały Doncowej i Polakowej, Bohater naszych czasów, Jestem ojcem chrzestnym. Dale Carnegie Jak doskonalić siebie i wywierać wpływ na życie innych. Zaczytana.
Tuż obok leży album ze zdjęciami. Przeglądamy razem. Lida w marynarskim mundurze, w technikum ekonomicznym składają chłopcom życzenia z okazji 23 lutego[11]. Jakieś pustkowie z blokami w tle, piętnastoletnia dziewczynka w niebieskim swetrze na rowerze. Szczuplutka Jana przytula się do olbrzymiego Paszy. Pasza jest zawstydzony. Grill za miastem, piwo i chłopaki w trawie. Rodzina, świąteczny stół.
Cały czas próbuję uchwycić moment przełomowy. Gdy wszystko się zmieniło. Ale go nie ma. Ludzie na zdjęciach są szczęśliwi.
Tu Lida, przytyło jej się, z dumą wiezie na sankach chłopczyka w żółtym kombinezonie. Obok śmieje się blondynka – trzyma na rękach dziewczynkę z wytrzeszczonymi oczami.
– To Tonia, moja przyjaciółka z dzieciństwa – mówi Lida. – Też gotowała, ciągle do nas przychodziła. Umarła w szpitalu na zapalenie opon mózgowych. Od krokodyla. Wychodziła bez czapki, w cieniutkiej kurtce… Kiedy do niej ostatni raz przyjechałam, noga jej bardzo spuchła, więc kłuła się w pachę. Wyschła doszczętnie, a przecież taka przy kości była, sama widzisz. Gdy matka nie chciała jej wypuścić z domu, to ona przez lufcik do mnie wyłaziła. Przyjechałyśmy do nas, ugotowałyśmy, rano wyszłam do pracy, wtedy na bazarze pracowałam. Zamknęłam ją. Pasza miał przyjechać z pieniędzmi, wypuścić Tonię. Potem znajomi ją w szpitalu widzieli. Na oddziale ratunkowym się obudziła, zjadła coś i zaraz zmarła. To ja pierwsza spróbowałam krokodyla. Wcale nie Jana, ale ja – dodaje Lida. – I tropiki też ja tu przyniosłam. Po prostu żebyś wiedziała.
– Jana, pal albo zagaś, bo szkoda.
Janie wreszcie się udało, śpi oparta o kaloryfer. Dwadzieścia minut twardego snu. To cztery godziny na dobę przy najlepszym scenariuszu.
Pasza podchodzi i ostrożnie wyciąga zapalonego papierosa z ust Jany. Jana zaciska zęby i kurczowo się zaciąga, nie budząc się. Pasza stoi obok i trzyma papierosa, żeby mogła dopalić. Ostrożnie strzepuje popiół do pudełka po zapałkach.
– Mama umarła, gdy miałam sześć lat. Rak żołądka – mówi Lida. – Czy ją pamiętam? Ledwo. Ojciec cztery lata temu, marskość wątroby. No bił, bił. Dwójkę ciężko było mu wychowywać. Z Paszki to mały bandyta był. W trzeciej klasie mieszkanie obrabował na pierwszym piętrze.
– W III B – uśmiecha się Pasza. – Chodziliśmy na wagary, jak stary był w pracy. U kolegi mama też wychodziła do roboty, poszliśmy do niego zapalić na balkonie. To była loggia, więc ot tak sobie przelazłem do sąsiadów. Patrzę, lufcik otwarty. Zdjąłem futro z wieszaka, za nim był otwarty sejf, a tam złoto, biżuteria. Powrzucałem do neseseru… Kolega buty dziecięce z pawlacza wyjął, a ja wziąłem