Rozpakuj wreszcie ten prezent. Janice Maynard
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozpakuj wreszcie ten prezent - Janice Maynard страница 2
Te słowa, zwłaszcza tuż po pocałunku, zbiły ją z tropu.
– Dlaczego jesteś dla mnie taki okropny? – szepnęła.
– A ty dlaczego jesteś taka naiwna i zielona?
Jej oczy zaszły łzami.
– Chyba powiedzieliśmy sobie wszystko. Zrób coś dla mnie, J.B. Nie waż się do mnie odezwać, nawet gdyby spadł na ciebie kataklizm, gdyby ścigały cię zombie czy licho wie co, i tylko ja jedna na świecie mogłabym ci pomóc. Chrzań się.
– Mazie… Halo! Mazie!
Głos Giny przywrócił ją do rzeczywistości.
– Przepraszam – mruknęła. – Zamyśliłam się.
– Na temat J.B., mam rację? Miałaś mi powiedzieć, dlaczego tak go nienawidzisz i dlaczego nie chcesz mu sprzedać tej chałupy, mimo że proponuje trzy razy więcej, niż jest warta.
Mazie przełknęła ślinę i otrząsnęła się we wspomnień.
– Kiedy byliśmy nastolatkami, złamał mi serce i zachował się jak dupek, więc… Nie chcę mu dawać niczego, na czym mu zależy.
– Jesteś nielogiczna.
– Możliwe.
– Pal licho pieniądze, ale chyba proponował ci dwie inne lokalizacje idealne na nasz sklep, nie? I chce ubić interes od ręki. Na co czekasz, Mazie?
– Na to, żeby mnie błagał.
J.B. wykupił wszystkie tereny położone na odcinku dwóch ulic wzdłuż promenady Battery. Zamierzał je odrestaurować, oczywiście pod kierunkiem konserwatora zabytków. Na poziomie ulicy miały być wystawy szpanerskich sklepów, urocze, w stylu Południa i niepowtarzalne, a na piętrach chciał urządzić luksusowe apartamenty z widokiem na malowniczy port i Fort Sumter. Na drodze stała mu tylko Mazie.
Gina pomachała ręką przed twarzą przyjaciółki.
– Przestań się zawieszać. Rozumiem, że chcesz dopiec wrogowi z lat szczenięcych, ale chyba nie będziesz blokowała faceta tylko dla zasady?
Mazie zazgrzytała zębami.
– Nie wiem, czy chcę mu sprzedać dom. Muszę się zastanowić.
– A jeśli jego agentka już nie zadzwoni?
– Zadzwoni. J.B. nigdy się nie poddaje. To jedna z jego najlepszych cech, ale i najbardziej wkurzających.
– Obyś miała rację.
J.B. usiadł przy stoliku w pogrążonej w mroku wnęce i dał znak kelnerowi. Na zebranie, które miał wcześniej, włożył sportową marynarkę i krawat, który nareszcie mógł zdjąć, a koszulę rozpiąć pod szyją.
Jonathan Tarleton siedział po drugiej stronie stołu ze szklanką wody z limonką w ręku. J.B. przyjrzał mu się z troską.
– Wyglądasz koszmarnie. Coś się stało?
Przyjaciel się skrzywił.
– To te cholerne migreny.
– Powinieneś się wybrać do lekarza.
– Już byłem.
– To idź do lepszego.
– Możesz się odczepić od mojego zdrowia? Mam trzydzieści lat, nie osiemdziesiąt.
– W porządku – rzekł J.B. Chciał ciągnąć temat, ale skoro Jonathan sobie tego nie życzył, zajął się swoim piwem. – Twoja siostra doprowadza mnie do szału. Przemówisz jej do rozumu? – Nie chciał zdradzić, dlaczego tak naprawdę potrzebuje pomocy. Mazie go nienawidziła, on zaś od lat starał się wmówić sobie, że ma to gdzieś.
Bezskutecznie.
– Mazie jest uparta jak osioł – odparł Jonathan.
– Jak wszyscy Tarletonowie.
– Skoro tak twierdzisz.
– Tylko dlatego, że gra mi na nosie, wstrzymałem prace nad całym projektem.
Jonathan nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
– Moja siostra za tobą nie przepada, J.B.
– Co ty powiesz? Ona nie chce pertraktować w sprawie sprzedaży. Co mam zrobić?
– Przedstaw atrakcyjniejszą ofertę.
– Niby jak? Ona nie chce moich pieniędzy.
– Nie wiem. Od lat jestem ciekaw, czym ją tak wkurzyłeś. Dlaczego moja siostrzyczka jest jedyną kobietą w Charlestonie odporną na urok słynnego J.B. Vaughana?
– Kto to wie? – skłamał J.B. z ponurą miną. – Tak czy siak, nie mam czasu na gierki. Jeśli do połowy stycznia nie rozpocznę budowy, zawalę terminy.
– Ona lubi pralinki. – wycedził Jonathan z kamienną miną, ale J.B. wiedział, że przyjaciel się z nim droczy.
– Że niby mam jej kupić cukierki?
– Cukierki, kwiaty… Bo ja wiem? Siostra to skomplikowana istotka, mądra jak cholera i ma diaboliczne poczucie humoru, ale bywa wredna. Da ci popalić, przygotuj się na to, że cię przeczołga.
J.B. upił piwa, próbując wybić sobie Mazie z głowy. Ale bez skutku. Zakrztusił się, więc odstawił kufel i próbował złapać oddech. Szlag by trafił!
Potomstwo Tarletonów było piękne, sztuka w sztukę. J.B. prawie nie pamiętał zmarłej matki Jonathana poza tym, że była olśniewająco śliczna i wiecznie smutna.
Jonathan i Hartley odziedziczyli po matce oliwkową cerę, brązowe oczy i kasztanowe włosy. Mazie miała nieco jaśniejszą cerę, a oczy bardziej złote niż brązowe. Właściwie to bursztynowe.
Jej brat strzygł się na krótko, ale Mazie miała włosy do ramion, które latem, z powodu upału i wilgoci, zbierała w koński ogon, a zimą je rozpuszczała. J.B. nie widział jej od miesięcy. Czasami podczas Święta Dziękczynienia zachodził do Tarletonów, w tym roku miał jednak inne zobowiązania. A teraz był już grudzień.
– Zastanowię się nad tymi cukierkami – powiedział.
– A ja zobaczę, co mi się uda zrobić – oparł Jonathan z kwaśną miną. – Ale nie licz na moją pomoc. Czasami jeśli jej coś sugeruję, robi dokładnie na odwrót. To się zaczęło już w dzieciństwie.
– Bo chciała dorównać tobie i Hartleyowi, a wy ją traktowaliście jak małe dziecko.
– Pewnie masz rację.