Anioły w czerni. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anioły w czerni - Evan Currie страница 5
– Więc dlaczego w ogóle istnieję?
– To naprawdę ważkie pytanie – odparł Eric z lekkim uśmiechem. – Dlaczego istnieje ktokolwiek z nas? Ale nie o to pytanie tak naprawdę ci chodzi. Rzecz nie w tym, dlaczego istniejesz, ale dlaczego robimy to, co robimy, skoro przemoc to nie rozwiązanie, prawda?
Odyseusz milczał w zamyśleniu.
– Być może – stwierdził w końcu.
– Przemoc może i nie stanowi rozwiązania, ale jest ważną walutą – powiedział Eric. – W idealnej sytuacji stosujemy przemoc jedynie po to, by kupić czas na wdrożenie prawdziwych rozwiązań.
Odyseusz zmarszczył brwi.
– Skoro nie my rozwiązujemy problemy, a tylko walczymy o czas… to kto je rozwiązuje?
Eric zaśmiał się cynicznie.
– Tak jak to obecnie ma działać? Politycy, dyplomaci…
– Ta… odpowiedź… niezbyt mnie pociesza – przyznał Odyseusz.
– No cóż, gdyby ten układ działał, nie mielibyśmy nic do roboty – zażartował Eric, zaraz jednak spoważniał. – Nic nie jest doskonałe, nie, gdy mamy do czynienia z ludźmi. Z pewnością nie są tacy ani politycy, ani dyplomaci, ale nas też to dotyczy. Odwalamy naszą robotę, kupujemy im czas i liczymy, że zrobią swoje, szukając prawdziwych rozwiązań.
– Wydaje się to wszystko gorsze niż tylko niedoskonałe – stwierdził Odyseusz. – Jest też strasznie niewydajne.
– To nie usterka, Odysie – odparł zdecydowanie Eric. – To tak ma działać.
Odyseusz utkwił w nim spojrzenie.
– I znów nie rozumiem kontekstu, który pomógłby mi to rozpracować.
– Bardzo wydajne formy rządów czy systemy polityczne są osiągalne – stwierdził Eric, wzruszając ramionami. – W przeszłości już tego próbowano. Są one w stanie uzyskać niesamowite rezultaty w krótkim czasie, ale nieuchronnie prowadzą też do strasznych czynów. Ta „niewydajność” to zawór bezpieczeństwa, który daje rozsądnym ludziom czas, by powstrzymać nawarstwianie władzy, nim zostanie skupiona w zbyt nielicznych rękach. Należy strzec się zbyt wydajnych rządów czy organizacji. Ludzie zamknięci w grupach poświęcają własne sumienie na rzecz celów tych grup, jeśli więc działają one wydajnie… Przeraziłbyś się, jak szybko można utonąć w absolutnej zgniliźnie.
Odyseusz przeniósł wzrok na planetę, rozważając to, co usłyszał. W końcu znów się odezwał:
– Co zrobimy, jeśli zdarzy się to tutaj?
– Jesteśmy żołnierzami, Odyseuszu – odparł cicho Eric. – Słuchamy rozkazów, o ile tylko są zgodne z prawem. Gdy nosisz mundur, trzymasz się łańcucha dowodzenia przy wszystkich legalnie wydanych rozkazach.
– Legalny nie znaczy etyczny.
– Nie – potwierdził Eric. – To prawda. Ale wykonujesz rozkaz tak czy siak, dopóki masz na sobie mundur.
– Ja… Nie dociera to do mnie – przyznał Odyseusz. – Jak można czynić coś złego, nawet jeśli to legalne?
– Każdy człowiek ma swoją granicę, synu – podjął Eric. – Taką, której nie przekroczy. Mój rząd nigdy nie wydał mi rozkazów, które okryłyby mnie hańbą, choć były sytuacje, w których czułem, że jestem bliżej tej granicy, niżbym chciał. Jeśli rzeczywiście nakażą mi kiedyś ją przekroczyć, mam nadzieję, że będę miał siłę zrzucić mundur. Dla mojego świata zawędrowałbym i do piekła, Odysie, wszędzie, tylko nie ku hańbie.
Byt zamilkł, rozważając te słowa. Eric uznał, że powiedział już wszystko, i również się nie odzywał. Obydwaj zastygli, spoglądając z kopuły obserwacyjnej na kosmiczny bezkres i rozmyślając nad biało-niebieską perłą zawieszoną wśród czerni.
***
Miriam Heath przyglądała się panelowi informacyjnemu na mostku głównie siłą nawyku, ponieważ okręt był w zasadzie przycumowany i miał jedynie utrzymywać orbitę, podczas gdy większość załogi spędzała czas na przepustkach. Zasadnicze naprawy na „Odyseuszu” ukończono względnie szybko, teraz jednak tkwili w kolejce, czekając na szeroko zakrojone prace modernizacyjne w Gwiezdnej Kuźni, a to zajmowało dłużej, niż przewidywano.
Jakże mogłoby być inaczej?
Z uwagi na zakres tych prac oficjalnie wypadli z rotacji na nowe misje, a to oznaczało, że Miriam była skłonna wziąć każdy możliwy dyżur, byle odwlec konfrontację z nieubłaganą papierologią.
Na „Odyseuszu” obsadzonym jedynie minimalną załogą było dosyć strasznie, a wcale nie pomagała jej świadomość, że okręt jest w istocie nawiedzony.
– Nie jestem duchem, pani komandor.
Miriam ledwie udało się zdusić zupełnie nieprofesjonalny pisk, gdy zaskoczona drgnęła i odwróciła się gwałtownie.
– Nie rób tak!
– Przepraszam, pani komandor. Nie zamierzałem pani wystraszyć.
– Śmiem, cholera, wątpić. – Miriam obrzuciła zbrojnego nastolatka srogim spojrzeniem. – Odstawiasz te numery za często, żeby to był przypadek.
Byt lekko wzruszył ramionami, ale nic nie odpowiedział.
Miriam przewróciła oczami.
– Gdybyś był członkiem załogi, napisałabym oficjalny raport. Ale jest, jak jest, więc poskarżę się na ciebie kapitanowi.
Oczy nastolatka otworzyły się szeroko. Odstąpił na krok.
– Wolałbym, żeby pani tego nie robiła.
– Z całą pewnością – odparła – a jednak wciąż bawisz się w te bzdury.
Chłopiec wyglądał na speszonego, co – jak zauważyła Miriam – wydawało się dosyć zabawne w przypadku kogoś odzianego w pełną zbroję antycznego greckiego wojownika. Westchnęła.
– Co tu robisz, Odyseuszu?
– Była pani znudzona – odparł byt z rozbrajającą szczerością – a poza tym dzięki pani miałem dobry tekst na wejście.
Miriam spojrzała na niego wilkiem.
– Spędziłeś zdecydowanie za dużo czasu z komandorem Michaelsem.
Odyseusz wyraźnie się ożywił.
– Kiedy komandor wróci?
Wykonała nieokreślony gest.
– Dostał