Żydzi. Piotr Zychowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Żydzi - Piotr Zychowicz страница 4
Szokujące.
Kiedy pisałem książkę Siódmy milion, też byłem zszokowany. Gdy po raz pierwszy o podobnym nastawieniu słyszałem od ocalałych – którzy dziś w Izraelu mają status świętych – myślałem, że był to zupełny margines. Im bardziej jednak zagłębiałem się w materiał źródłowy, przekonywałem się, że poglądy takie były niezwykle rozpowszechnione. Dawano im wyraz w artykułach prasowych, przemówieniach, książkach, listach, rozmowach prywatnych. Niemal każdego ocalałego, który przyjechał do Palestyny, spotkały takie upokorzenia. To była dla nich kolejna trauma.
Myślę, że jeżeli ktoś mógłby mieć jakieś pretensje, to raczej ocalali do sabrów.
Tak. Dlaczego nie zrobiliście więcej, aby nam pomóc, skoro jesteście takimi wielkimi bohaterami? Dlaczego nie obchodziło was nasze cierpienie? Pytania te pojawiały się jednak raczej w prywatnych rozmowach. Nie stawiano ich publicznie. Szymon Wiesenthal pisał, że był zszokowany, gdy już po wojnie przejrzał wydawane podczas niej w Palestynie żydowskie gazety. Holokaust nie był tematem z pierwszej strony. Nie był nawet tematem ze strony drugiej czy trzeciej. Był tematem ze strony ostatniej. I to na ogół opisywanym małym drukiem. Ważniejsze od zagłady europejskich Żydów były zawiłości polityki syjonistycznej, sprawy ekonomiczne Bliskiego Wschodu, a nawet program opery czy wyniki meczów piłkarskich. Mówiąc na marginesie, podobnie wyglądały gazety żydowskie wydawane podczas wojny w USA.
Dlatego po wojnie zaczął się okres – jak pan to nazwał – wielkiej ciszy.
Tak. Aby żyć w Palestynie obok sabrów, ocalali z Holokaustu musieli milczeć. Nie mogli głośno stawiać wymienionych wyżej pytań. Nie mogli mówić o swoich dramatycznych przeżyciach. Nie opowiadali o nich nawet swoim dzieciom, a dzieci o nic nie pytały. Bycie ocalałym stało się czymś wstydliwym. Pod koniec lat czterdziestych i w latach pięćdziesiątych w Izraelu mówiono tylko o dwóch kwestiach związanych z Holokaustem: o żydowskim heroizmie (powstaniu w getcie i partyzantach) oraz o żydowskich kolaborantach: kapo, policjantach z gett czy Judenratach. To były dwa tematy, które interesowały opinię publiczną.
Czyli sprawy marginesowe.
Tak, były to zjawiska, które znajdowały się na dwóch biegunach, ale w gruncie rzeczy dotyczyły niewielkiej liczby europejskich Żydów. O losie wymordowanej w obozach i masowych egzekucjach większości po prostu nie mówiono. To dość perwersyjny sposób radzenia sobie z tragedią Szoah.
Cofnijmy się w czasie do lat trzydziestych, do momentu, w którym Hitler doszedł do władzy. Czy to prawda, że część syjonistycznych przywódców uznała to wydarzenie za korzystne?
Ben Gurion dojrzał wówczas możliwość zawarcia układu z narodowymi socjalistami, którzy chcieli się pozbyć Żydów z Niemiec. Umowę taką udało się Agencji Żydowskiej podpisać i na jej mocy wielu niemieckich Żydów w latach trzydziestych wyemigrowało do Palestyny. Jak się później okazało, uratowało im to życie. Na początku rzeczywiście część syjonistów uważała więc, że antysemickie prześladowania w Niemczech mogą mieć pozytywny skutek, zwiększą bowiem emigrację do Palestyny. Ale zapewniam, że gdy Hitler zabrał się do masowego mordowania Żydów, zmienili zdanie. Z drugiej strony wielu działaczy syjonistycznych wcale nie było taką emigracją zachwyconych.
Jak to?
Według nich wartościowy był tylko taki przybysz, który obudził się któregoś dnia i zobaczył „syjonistyczne światło”. Uwierzył w ideę budowy państwa żydowskiego w Palestynie, uwierzył w ideę ruchu kibucowego i z własnej woli przyjechał na Bliski Wschód, aby wcielać je w życie. Uchodźca, który uciekał przed represjami, przybywał zaś do Palestyny nie dlatego, że chciał, ale dlatego, że musiał. Był więc gorszy, mniej wartościowy. Nawiasem mówiąc, taki pogląd był kolejną przyczyną, że później nie lubiano ocalałych z Holokaustu. Bo przecież oni przyjechali do Palestyny nie dlatego, że nagle stali się syjonistami, tylko po prostu nie mieli się gdzie podziać.
Dochodziło do selekcji imigrantów?
Niestety tak. Syjoniści woleli sprowadzać ludzi młodych, najlepiej już po przeszkoleniu rolniczym lub posiadających inne praktyczne umiejętności. Ludzi starszych czy chorych nie chciano. Traktowano ich jako ciężar dla rodzącego się państwa i społeczeństwa i często starano się blokować ich wyjazd z Europy.
Jeden z polskich ocalałych opowiadał mi, jak jego statek wpłynął w 1947 roku do portu w Hajfie. Przy trapie ustawiła się komisja i pytała, kto jaki ma zawód. „Co? Kolejny szewc?! Będziesz teraz rolnikiem!” „O Boże, kolejny sklepikarz! Będziesz stoczniowcem!”
(śmiech) Tak, to było zmorą syjonistów. Oni chcieli zbudować od nowa „normalne” żydowskie społeczeństwo. Z własnymi rolnikami, z własną klasą robotniczą. Chcieli wytworzyć narodowe muskuły. Zerwać z nienaturalnym przekrojem społecznym diaspory, w której olbrzymi odsetek Żydów zajmował się handlem czy drobnymi pracami rzemieślniczymi. Do pewnego czasu proces budowy takiego nowego społeczeństwa odbywał się zgodnie z planem. I nagle, po Holokauście, do Palestyny zaczęły zjeżdżać dziesiątki tysięcy szewców, sklepikarzy, krawców i zegarmistrzów. Dla Ben Guriona i jego współpracowników to był koszmar.
Jego pomysły były chyba nieco utopijne.
To prawda. On myślał w kategoriach wielkich mas ludzkich, które muszą podążać ku celowi wyznaczonemu przez przywódców politycznych. Indywidualne ludzkie losy niewiele go obchodziły. Prawdę mówiąc, syjoniści przypominali w tym trochę komunistów. Na dłuższą metę było to jednak nierealne. Choć z przybywających sklepikarzy rzeczywiście próbowano robić kibucników czy robotników, to przecież nie można nakazać człowiekowi, aby był kimś innym, niż jest. W efekcie wielu przybyszów nie mogło się w Izraelu odnaleźć, po prostu nie byli w państwie żydowskim szczęśliwi. Propaganda państwowa próbowała ich przekonać, że są szczęśliwi, oni sami próbowali się przekonać, że są szczęśliwi, ale rezultaty były często opłakane. Wielu Izraelczyków czuło – i czasami czuje do dziś – że ich prawdziwą ojczyzną jest kraj, z którego przybyli: Polska, Niemcy, Węgry czy Francja. Ale nie Izrael.
Część syjonistów uważała, że europejscy Żydzi byli sami sobie winni, że ich wymordowano.
Gdybyście nas posłuchali, mówili, i wyemigrowali w latach dwudziestych lub trzydziestych do Palestyny, to do żadnego Holokaustu by nie doszło. Hitler nie miałby bowiem kogo zabijać. Nie uwierzyliście w syjonizm, zostaliście w Europie i macie efekty. Ben Gurion szedł zresztą jeszcze dalej. Przez to, że daliście się zabić, mówił, zaszkodziliście sprawie syjonistycznej. Pozbawiliście bowiem państwo żydowskie potencjalnych obywateli. W swoim dzienniku zapisał liczbę zamordowanych w Europie Żydów i stwierdził: To straszne… kto teraz zbuduje Izrael?
Mocne.
Syjonizm był ruchem zorientowanym na przyszłość. Jego celem było stworzenie państwa żydowskiego na Bliskim Wschodzie. I wszystko musiało być podporządkowane temu celowi. Kierownictwo syjonistyczne w Palestynie rzeczywiście szybko przeszło do porządku dziennego nad Holokaustem. Przecież oni zaplanowali budowę pomnika upamiętniającego ofiary Holokaustu już w połowie wojny, kiedy większość tych ofiar jeszcze żyła!
Czy jednym z powodów negatywnego nastawienia do ocalałych nie były wyrzuty sumienia?
Żydzi