Buntowniczka. Lisa Kleypas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 17
− A znajdź mi słowo na to – wymruczał. – Koniuszek w kielichu kwiatu.
− Słupek kwiatu – wykrztusiła zdławionym głosem. Działo się z nią coś niepojętego. Ogień pożerał ją od nóg, buzował w jej brzuchu, podgrzewając wszystkie odczucia.
Niezmordowany palec po raz kolejny wsunął się w nią, w gorącą, śliską wilgoć. Rozwierała się przed nim coraz bardziej zapraszająco. Co to ma być? Jej ciało wręcz się dopraszało o inwazję, przestawało jej słuchać. Rhys okrywał usta Helen jedwabistymi pocałunkami, delikatnie zasysając jej wargi, jakby pił z najdelikatniejszej chińskiej porcelany. Czubek kciuka, który pozostał na zewnątrz, trafił na najczulszy punkt i nagle elektryzujące napięcie rozprzestrzeniło się w jej ciele niczym fala, która ostrzega przed jeszcze potężniejszą falą odczuć… zbliżającą się… zbyt silną… podobną do bólu… Helen ze stłumionym krzykiem wywinęła się spod mężczyzny, przewróciła się na brzuch i całym ciałem usiłowała stłumić szalone bicie serca.
Rhys natychmiast znalazł się nad nią. Uspokajająco gładził jej rozdygotane członki i szeptał do ucha głosem pełnym aksamitnej perswazji:
− Cariad, nie możesz uciekać. Nie będzie bolało, obiecuję. No, odwróć się.
Helen zastygła, kompletnie oszołomiona dręczącą rozkoszą, która coraz silniej brała ją we władanie. Miała wrażenie, że w pewnej chwili stanęło jej serce, tak wielkie było napięcie, które domagało się ujścia.
Rhys odgarnął z jej karku skłębione włosy i pocałował odsłonięte czułe miejsce.
− Czy taką będziesz żoną? Za wcześnie, żebyś zaczęła przejawiać nieposłuszeństwo.
Z trudem zmusiła obrzmiałe wargi do wypowiedzenia słów:
− Jeszcze nie jesteśmy mężem i żoną.
− Nie, i nie będziemy, dopóki całkiem nie dojdę z tobą do porozumienia. – Podsunął dłoń pod jej brzuch. – Odwróć się, Helen.
Odgłos zadowolenia, niemal koci pomruk, zawibrował w gardle mężczyzny, gdy Helen wreszcie go posłuchała. Popatrzył na nią spojrzeniem pełnym świetlistego blasku, jak odbicie gwiazd w nocnych wodach oceanu. Był piękny jak mityczny bóg, który sieje zamęt w głowach nieszczęsnych śmiertelniczek.
I ten bóg miał należeć do niej.
− Chciałabym wiedzieć, co ty czujesz – szepnęła ku swojemu zaskoczeniu.
Rhys wstrzymał oddech i przymknął powieki, kiedy Helen drżącą dłonią sięgnęła do dolnej części jego muskularnego torsu. Z wahaniem objęła palcami twardą, sztywno wzniesioną męskość. Zaskoczył ją dotyk zdumiewająco cienkiej, satynowo gładkiej skóry. Z łatwością przesuwała się po twardej kolumnie. Ścisnęła go lekko, wyczuwając gorące, zwarte ciało, przeniknięte tajemniczym pulsowaniem. Wiedziona niepowstrzymaną ciekawością, zsunęła dłoń niżej i zważyła w niej podwójny ciężar, zamknięty w worku luźnej, chłodnej skóry. Rhys zareagował nieartykułowanym dźwiękiem. Oddychał nierówno. Przynajmniej w tym jednym momencie zdołała nim zawładnąć, tak jak wcześniej on nią.
Jednak triumf trwał krótko, gdyż już za moment zdominował ją rozpalony pożądaniem, nagi i namiętny mężczyzna. Na jej biust i ramiona spadł grad żarłocznych pocałunków. Całował ją, pochłaniając jej usta swoimi, a potem powędrował do piersi i niżej. Pieścił jej piersi i ssał sutki. Coraz bardziej przeszkadzała mu pomięta koszulka, więc chwycił ją obiema rękami i rozdarł jednym ruchem, jakby to był papier, po czym odrzucił na bok, aż poszybowała w powietrzu jak duch. Wreszcie zagarnął Helen pod siebie i poczuła tę dziwną, żywą i gorącą twardość, napierającą na miękkie, drżące, przykryte laskiem kędziorów wejście do jej ciała.
Zsunął się niżej i Helen poczuła dotyk jego warg poniżej pępka. Wilgotna pieszczota przyprawiła ją o stłumiony jęk rozkoszy. Jej szlak szybko dotarł do wilgotnych kędziorków pomiędzy udami i bezwstydnie zmierzał dalej, do najbardziej intymnego kobiecego miejsca.
Rhys wsunął ręce pod nogi Helen i uniósł je, aż zgięte kolana sterczały ponad jego barkami. Wsunął głowę pomiędzy jej uda, czubkiem języka rozchylił delikatne płatki, a kiedy odsłonił wrażliwy słupek, zaczął na nim odprawiać erotyczny taniec, aż z ust Helen wymknął się tłumiony okrzyk. Teraz już nie miał litości. Zassał ciało ustami i lizał, wciągał, młynkował po nim językiem, aż w dole brzucha Helen zaczęła narastać paląca fala. Czuła, że zaraz straci nad sobą kontrolę, że zbliża się coś potężnego i nieuniknionego. Im bardziej próbowała to powstrzymać, umknąć, tym bardziej potężniało, aż w końcu pochłonęły ją uderzające raz po raz gwałtowne spazmy rozkoszy. Wygięła się w łuk; jej mięśnie na zmianę napinały się i wiotczały, gdy fala błogości rozprzestrzeniała się po całym jej ciele, docierając do czubków palców rąk i nóg. Punkt, od którego wszystko się zaczęło, stał się boleśnie wrażliwy nawet na najlżejsze dotknięcie warg mężczyzny.
Z nieartykułowanym okrzykiem protestu Helen chwyciła Rhysa za głowę, usiłując go odciągnąć, ale trwał nieporuszony jak skała. Przesunął tylko język niżej, aż trafił na drążące wejście do jej ciała − i tam go wsunął. Otworzyła oczy i zobaczyła ciemny zarys jego głowy na tle tańczących odblasków kominka.
− Proszę… – jęknęła słabo, choć nie była pewna, o co właściwie chce prosić.
Rhys obiema dłońmi rozchylił wewnętrzne wargi i szybkimi ruchami kciuków zaczął pieścić maleńki pączek. Ciało Helen kolejny raz zaskoczyło ją i zawstydziło. Ochoczo reagowało na każdy ruch języka i palców, chłonąc rozkoszne dreszcze, jakby chciało zatrzymać je w sobie.
Zanim zdążyła zdać sobie z tego sprawę, nadciągnął finalny spazm rozkoszy. Wbiła pięty w materac, prężąc się w łuk i unosząc biodra, aby przyjąć w siebie tę gorącą falę. Rhys wprawnie podsycał ogień drobnymi, celowymi ruchami.
Za moment, zdyszana i oszołomiona, Helen bezwładnie opadła na łóżko. Tym razem nawet się nie poruszyła, kiedy Rhys oparł się nad nią na łokciach. Coś gładkiego i sztywnego dotknęło jej wilgotnego i rozpalonego krocza. Męski organ, nakierowany dłonią, odnalazł wejście do kobiecego ciała i delikatnie, lecz stanowczo zaczął się wdzierać do wnętrza. Gdy poczuła bolesne pieczenie, instynktownie chciała przed nim uciec, ale Rhys parł nieustępliwie. Jęknęła cicho, kiedy błona napinała się, pulsując żywym ogniem. Wchodził coraz głębiej, aż wreszcie wypełnił ją całą. Już nie miała jak uciec przed nim ani przed bólem.
Rhys ujął głowę Helen w dłonie i popatrzył w jej półprzytomne oczy.
− Przepraszam, że sprawiam ci ból, gołąbeczko. – Głos miał nierówny, chrypliwy. – Spróbuj się na mnie otworzyć.
Leżała nieruchomo, usiłując zrzucić z siebie choć część napięcia. Ale Rhys jej nie puścił. Pocałował Helen w ramię, a potem przesunął ustami wzdłuż szyi, łagodząc nieco ból, jaki jej sprawiał.
− Tak… – szepnął. – Tak to się dzieje.