Buntowniczka. Lisa Kleypas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 2
Spojrzenie Rhysa wróciło do Helen.
− Chodź – mruknął i ruszył w stronę gabinetu.
Szła obok niego w milczeniu; słychać było tylko szelest spódnic, ocierających się o ściany korytarza. Strój Helen był lekko niemodny i podniszczony, typowy dla arystokratek, których czas świetności minął. Czy dlatego tu przyszła? Czyżby rodzina Ravenelów tak bardzo potrzebowała pieniędzy, że Helen w desperacji zmieniła zdanie i jest gotowa się zniżyć do małżeństwa z nim?
Mój Boże, pomyślał Rhys z gorzką nadzieją, przecież marzę o tym, by przyszła tu i błagała mnie, abym ją przyjął z powrotem. Oczywiście nie przyjmie jej, ale wcześniej da jej poznać smak mąk, których doświadczał od tygodnia. Powinna zresztą wiedzieć, że nikt, kto ośmieli się mu sprzeciwić, nie może liczyć na wybaczenie czy choćby na litość.
Weszli do gabinetu – przestronnego, cichego pomieszczenia z podwójnymi, wielkimi oknami i grubym, miękkim dywanem, wyścielającym podłogę. Stojące pośrodku duże orzechowe biurko na cokole było zawalone stosami dokumentów i listów.
Rhys zamknął drzwi, podszedł do biurka, wziął z niego klepsydrę i przekręcił ją ostentacyjnym gestem. Piasek miał się przesypać do dolnej komory dokładnie za kwadrans. Czuł potrzebę zaznaczenia, że znajdują się teraz w jego świecie, w którym rządzi on i w którymi liczy się czas.
Odwrócił się i spojrzał na Helen, teatralnie unosząc brwi.
− Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną…
Jego głos zamarł, kiedy Helen odrzuciła welon i popatrzyła na niego ze spokojną, głęboką powagą, wobec której zawsze czuł się bezbronny. Jej oczy miały srebrzystoniebieską barwę chmur zasnuwających nocą tarczę księżyca. Proste, delikatne, jasnopopielate włosy były upięte w gładki kok, lecz jedno pasmo wymknęło się z niewoli szpilek i grzebieni, zwisając nad lewym uchem.
Do licha, czy ona musi być tak piękna?
− Proszę, wybacz mi – powiedziała Helen, nie spuszczając wzroku z Rhysa. – Skorzystałam z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby do ciebie przyjść.
− Nie powinnaś się tu znaleźć.
− Są sprawy, o których koniecznie muszę z tobą porozmawiać. – Helen nieśmiało zerknęła na fotel stojący w pobliżu. – Jeśli pozwolisz…
− Jasne, siadaj – powiedział Rhys, ale nie ruszył się, żeby podprowadzić ją do fotela. Ponieważ Helen nie uważała go za dżentelmena, nie miał zamiaru udawać. Usiadł za biurkiem w swobodnej pozie, wyciągnąwszy nogi przed siebie i skrzyżowawszy ramiona na piersi. – I mów, bo mam mało czasu – zaznaczył, wymownie zerknąwszy na klepsydrę.
Helen usiadła, wygładziła spódnicę, po czym eleganckim ruchem zdjęła rękawiczki, pociągając za czubki palców.
Rhys poczuł suchość w ustach, gdy z czarnego jedwabiu wyłoniły się białe smukłe dłonie. Kiedy składał wizytę w Eversby Priory, jej rodzinnej posiadłości, grała dla niego na pianinie. Był zafascynowany sprawnością tych dłoni, śmigających nad klawiaturą niczym małe, białe ptaki. Z jakiegoś powodu nadal nosiła pierścionek zaręczynowy, który jej podarował. Czysty brylant o rozetowym szlifie na moment zahaczył o rękawiczkę.
Kiedy odrzucony welon opadł do tyłu jak czarna mgła, Helen śmielej odpowiedziała na intensywne spojrzenie mężczyzny, wytrzymując je przez dłuższą chwilę. Delikatny rumieniec zalał jej policzki.
− Panie Winterborne, to nie ja kazałam mojej szwagierce, aby przyszła do ciebie tydzień temu, choć wiedziałam, jakie są intencje Kathleen…
− Powiedziała, że jesteś chora.
− Bolała mnie głowa, nic więcej.
− Pewnie przeze mnie.
− Kathleen zrobiła z tego chorobę.
− Powiedziała mi, że nie chcesz mnie więcej widzieć.
Rumieniec Helen przybrał pąsowy odcień.
− Nie musiała ci tego powtarzać! – wykrzyknęła zmieszana i zawstydzona. – Nie to miałam na myśli. Głowa mi pękała, ale próbowałam przemyśleć sobie wszystko, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Kiedy przyszedłeś i… − Z wysiłkiem oderwała spojrzenie od Rhysa i opuściła je na złożone na kolanach dłonie. Smuga blasku z okna ześlizgnęła się po jej włosach. Ręce miała zaciśnięte, a jednocześnie zaokrąglone, jakby trzymała w nich coś bardzo kruchego. – Muszę z tobą o tym pomówić − podjęła spokojniejszym głosem. – Bardzo mi zależy, żebyśmy… znaleźli porozumienie.
W tym momencie w Rhysie coś umarło. Tylu ludzi liczyło na jego finansowe wsparcie, że bezbłędnie potrafił rozpoznać, z czym przychodzą. Pod tym względem Helen się od nich nie różniła – ona też chciała uzyskać coś dla siebie. Jakkolwiek nie mógł jej za to winić, nie miał ochoty usłyszeć za chwilę, że jest jej coś winien i dlaczego. Wolałby raczej od razu zapłacić i mieć problem z głowy.
Bóg jeden wie, skąd mu się wzięła nikła, szalona nadzieja, że może jednak Helen chodzi o coś innego niż pieniądze. Z drugiej strony świat od wieków jest tak urządzony i zawsze będzie. Mężczyźni rozglądają się za pięknymi kobietami, a piękne kobiety sprzedają swoją urodę za pieniądze. Upodlił Helen, wyciągając po nią swoje prostackie łapska, i teraz będzie żądała zadośćuczynienia.
Usiadł prosto, sięgnął do szuflady biurka, otworzył ją i wyjął swoją prywatną książeczkę czekową. Wziął pióro, wpisał sumę dziesięciu tysięcy funtów, dla swojej wiadomości odnotował na lewym marginesie cel wypłaty, po czym wydarł czek, podszedł do Helen i wręczył go jej.
− Nikt nie musi wiedzieć, skąd masz te pieniądze – powiedział służbowym tonem. – Jeśli nie posiadasz własnego konta w banku, załatwię ci je. – Żaden bank nie zgodzi się, żeby kobieta sama otworzyła u nich konto. – Obiecuję, że wszystko zostanie załatwione dyskretnie.
Helen patrzyła w osłupieniu to na niego, to na czek.
− Dlaczego… − Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy zobaczyła sumę. W jej oczach błysnęło przerażenie. – Dlaczego? – powtórzyła.
Rhys zmarszczył brwi, zaskoczony jej reakcją.
− Powiedziałaś, że chcesz porozumienia. Czyżbym źle cię zrozumiał?
− Tak, bo… Ja po prostu chcę, żebyśmy się nawzajem zrozumieli – wyjaśniła, nerwowymi ruchami drąc czek na strzępki. – Nie potrzebuję pieniędzy. A nawet gdybym potrzebowała, nigdy nie prosiłabym o nie ciebie. – Strzępki papieru opadły na podłogę jak płatki śniegu.
Osłupiały Rhys patrzył, jak Helen unicestwia małą fortunę, którą jej podarował. Wstyd i zakłopotanie ogarnęły go na myśl, że tak mylnie odczytał jej intencje. Do diaska, czego ona w takim razie chce? Po co tu przyszła?
Helen