Buntowniczka. Lisa Kleypas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 3

Buntowniczka - Lisa  Kleypas

Скачать книгу

Podeszła zbyt blisko. Delikatna woń wanilii i orchidei z każdym oddechem wsączała się w jego płuca. Ciało płonęło żarem. Miał ochotę rzucić ją na blat biurka i… Z wysiłkiem przegnał lubieżną wizję. Po raz pierwszy tutaj, w biurowym otoczeniu swojego gabinetu, wytwornie ubrany, w wyglancowanych oksfordzkich półbutach, poczuł się jak nieokrzesany brutal. W desperackiej próbie ustanowienia bezpiecznego dystansu pomiędzy sobą a tą kobietą zaczął się cofać, aż natrafił na krawędź biurka i mimowolnie przyjął półsiedzącą pozycję.

      Tymczasem Helen zbliżała się nieubłaganie. Fałdy sukni szeleściły delikatnie, ocierając się o jej uda. Była niczym postać z walijskiej legendy; nimfa, która narodziła się z jeziornej mgły. W niezwykłej delikatności jej porcelanowej cery i jasnych włosów, kontrastujących z ciemnymi rzęsami i brwiami, było coś nieziemskiego. A te oczy… niczym chłodne, krystaliczne jeziora, obramowane czernią.

      Powiedziała coś o nagłym przypływie gotówki. Co miała na myśli? Niespodziewany spadek? Dar? A może korzystną inwestycję – choć w tę ostatnią możliwość raczej nie wierzył, znając beztroski stosunek rodu Ravenelów do spraw finansowych. Cokolwiek by to miało być, dla Rhysa stało się jasne, że Helen uwierzyła w koniec kłopotów finansowych swojej rodziny. A skoro może liczyć na posag, stanie się pożądaną partią w Londynie.

      Jednak przychodząc do niego, położyła na szali swoją reputację. Mógłby wziąć ją siłą tutaj, w tym gabinecie, i nikt nie kiwnąłby palcem w jej obronie. Ale była bezpieczna, bo Rhys nie wyobrażał sobie, że mógłby zniszczyć tak kruchą i cudowną istotę.

      Dla dobra Helen powinien jak najszybciej wyprowadzić ją z firmy. Z wysiłkiem oderwał od niej wzrok i skupił się na odległym punkcie na ścianie pokrytej boazerią.

      − Wyprowadzę cię z budynku moim prywatnym wyjściem – mruknął. – Wrócisz do domu bez świadków.

      − Nie zwolnię cię z zaręczyn – powiedziała Helen tym swoim łagodnym głosem.

      Rhys błyskawicznie powrócił do niej spojrzeniem. W jego pierś znów uderzyły niewidzialne ciosy. Helen spokojnie patrzyła mu w oczy, czekając na odpowiedź.

      − Moja pani, oboje wiemy, że jestem ostatnim mężczyzną, którego mogłabyś poślubić. Widzę, jaki wstręt do mnie żywisz.

      − Wstręt?

      Poirytowany tym udawanym zdziwieniem, ciągnął z jeszcze większą furią:

      − Cofasz się przed moim dotykiem. Nie chciałaś ze mną rozmawiać przy stole. Przez większość czasu nawet na mnie nie spojrzałaś. A kiedy w zeszłym tygodniu cię pocałowałem, wyrwałaś się i wybuchnęłaś płaczem.

      Był pewien, że zawstydzi Helen, wytykając jej kłamstwo. Ona tymczasem spojrzała na niego z powagą, bezradnie rozchylając usta.

      − Jestem okropnie nieśmiała – wyznała w końcu. – Muszę to przemóc. Moje zachowania nie mają nic wspólnego ze wstrętem czy pogardą. Prawda jest taka, że przy tobie robię się nerwowa, bo… − Krwisty rumieniec wzniósł się od jej karku aż do nasady włosów. – Bo jesteś bardzo przystojny – dodała ze skrępowaniem. − I tak mocno stąpasz po ziemi. Nie chcę, żebyś uznał mnie za głupią gęś. A co do tamtego dnia… to był mój pierwszy pocałunek. Nie wiedziałam, co robić, i czułam się… przytłoczona.

      Przez chaos, który zapanował w głowie Rhysa, przedarła się myśl o zbawczym biurku, które litościwie zapewniło mu oparcie. Gdyby nie ono, niechybnie by upadł, gdyż nogi się pod nim ugięły. Czy to możliwe, że pomylił nieśmiałość z niechęcią? Że to, co uważał za wstręt i pogardę, było czystą niewinnością? Miał wrażenie, jakby jego serce z trzaskiem rozpadło się na drobne kawałki. Jak łatwo Helen go rozbroiła! Parę słów i gotów był paść przed nią na kolana.

      Jej pierwszy pocałunek! A on skradł go bez pytania!

      A przecież nie musiał odgrywać roli wytrawnego uwodziciela. Kobiety same do niego lgnęły i były zachwycone wszystkim, co z nimi wyprawiał, także w łóżku. Znalazły się wśród nich damy z socjety – żona dyplomaty oraz hrabina, której mąż był w ciągłych wojażach. Wychwalały pod niebiosa wigor Rhysa, jego wytrwałość w pościelowych bojach, a przede wszystkim sławiły jego wielkiego zaganiacza.

      Istotnie, ciało i charakter miał równie twarde jak łupek ze zboczy Elidir Fawr albo Snowdon, jak Anglicy nazywają słynną górę wznoszącą się nad wsią Llanberis, w której się urodził. Młody Rhys nie miał pojęcia o dobrych manierach i arystokratycznych rodach, za to miał dłonie pełne odcisków, poranione drzazgami, bo przez lata zbijał skrzynki i ładował towary na kolejowe wagony. Obecnie ważył co najmniej dwa razy tyle, co Helen, i był umięśniony jak byk. Gdyby posiadł ją z taką żądzą i jurnością jak inne kobiety, chybaby ją rozdarł.

      A niech to szlag! Co mu przychodzi do głowy? Powinien się wystrzegać każdej, nawet najbardziej ulotnej myśli o poślubieniu Helen Ravenel. Jednak za bardzo zaślepiała go własna ambicja – oraz słodycz i eteryczna uroda Helen – aby mógł zrezygnować ze swoich pragnień.

      Gorzko świadom własnych ograniczeń, powiedział głosem pozbawionym emocji:

      − Było, minęło, Helen. Wkrótce otworzysz sezon towarzyski i poznasz mężczyznę, który jest ci przeznaczony. Czort wie, kto to będzie, ale na pewno nie ja.

      Wyprostował się, żeby odejść od biurka, ale Helen szybko stanęła pomiędzy jego szeroko rozstawionymi stopami. Niepewny ucisk dłoni, które oparła na jego piersi, obudził w nim falę zwierzęcego pożądania. Rhys opadł z powrotem na biurko, resztkami sił starając się utrzymać słabnącą kontrolę nad sobą. Włos dzielił go od chwili, w której złapie tę kobietę i przygwoździ do podłogi. I po prostu ją pochłonie.

      − Czy możesz… możesz mnie jeszcze raz pocałować? – zapytała cichutko.

      Zamknął oczy, tłumiąc przyspieszony oddech, wściek­ły na nią i na siebie. Jak okrutnie zabawił się z nim los, stawiając na jego drodze to kruche stworzenie, aby ukarać go za wspinaczkę na wyżyny, których nie powinien sięgać. Aby przypomnieć mu, że nigdy nie będzie tam należał.

      − Nigdy nie będę dżentelmenem – powiedział chrapliwym głosem. – Nawet dla ciebie.

      − Nie musisz być dżentelmenem. Wystarczy, że będziesz delikatny.

      Nikt nigdy nie prosił go o coś takiego. Ku swojej rozpaczy Rhys nie znalazł w sobie delikatności. Zacisnął dłonie na krawędzi biurka tak mocno, że aż blat zatrzeszczał.

      Czuł, jak Helen dotyka jego napiętej szczęki. Delikatne opuszki jej palców paliły skórę lodowatym ogniem.

      Ciało Rhysa stwardniało jak stal.

      Rozdział 2

      Helen lękliwie musnęła wargi Rhysa, próbując skusić je do odpowiedzi. Nie było w tym cienia nacisku czy śmiałej zachęty.

      Nie zareagował, więc niepewnie

Скачать книгу