Buntowniczka. Lisa Kleypas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 4
Można było się obawiać, że nigdy nie pozna zalotów prawdziwego mężczyzny i już zawsze będzie musiała się zadowalać tymi wyimaginowanymi. Jednak dwa miesiące temu jej kuzyn Devon, który właśnie odziedziczył tytuł po Theo, zaprosił na Boże Narodzenie swojego przyjaciela, Rhysa Winterborne’a. I wszystko się zmieniło.
Pan Winterborne został przywieziony do posiadłości ze złamaną nogą. Wtedy po raz pierwszy go zobaczyła. Wydarzyło się bowiem coś strasznego. Kiedy on i Devon jechali z Londynu do Hampshire, ich pociąg najechał na jakieś wagony stojące na torach. Obaj mężczyźni cudem uniknęli śmierci, ale doznali obrażeń.
W rezultacie krótka świąteczna wizyta pana Winterborne’a zamieniła się w prawie miesięczną rekonwalescencję w Eversby Priory. Dopiero gdy całkiem wyzdrowiał, wrócił do Londynu. Ale nawet będąc nie w pełni sprawnym, emanował siłą ducha, która fascynowała i zarazem nieuchronnie przyciągała Helen. Łamiąc wszelkie zasady domu, przyłączyła się do opieki nad nim. Prawdę mówiąc, upierała się przy niej. Oficjalnie chodziło o zwykłe ludzkie współczucie i dobre serce, lecz pod tą piękną przykrywką kryła się inna prawda − Helen była niemal chorobliwie zafascynowana tym potężnym, ciemnowłosym mężczyzną o akcencie chropawym jak prosta muzyka.
W miarę jak rekonwalescent wracał do formy, sam też coraz częściej pożądał jej towarzystwa, prosząc, aby godzinami czytała mu i umilała czas rozmową. Po raz pierwszy w życiu Helen czuła, że ktoś jest nią tak bardzo zainteresowany.
Pan Winterborne był oszałamiająco przystojny, choć nie miał w sobie nic ze złotowłosego, bajkowego księcia. Miał w sobie taką zwierzęcą męskość, że na sam jego widok nerwy Helen napinały się jak postronki. Jego rysy były śmiałe, nos wydatny, a usta pełne i wyraziście wykrojone. Skóra nie miała wytwornej bladości, tylko ciepły, nasycony odcień umbry. Całości idealnie dopełniały gęste, czarne jak węgiel włosy. Nie miał ani krztyny gładkiego, arystokratycznego obejścia, ani grama tej znudzonej gracji charakterystycznej dla wyższych sfer. Był wyrobiony, błyskotliwie inteligentny, a jednocześnie wyczuwało się w nim coś nieucywilizowanego. Jakby pod tą atrakcyjną powierzchnią czaiło się niebezpieczeństwo.
Po jego wyjeździe z Hampshire w majątku zapanowały nuda i spokój, a dni znów płynęły jednostajnie. Helen nie mogła się opędzić od myśli o nim… o uroku, kryjącym się za twardą fasadą… o tak rzadkim, choć olśniewającym uśmiechu.
Ku wielkiej konsternacji Helen Rhys nie wydawał się pragnąć jej powrotu. Wiedziała, że jego duma została zraniona przez jej mniemaną niechęć, i bardzo pragnęła opatrzyć tę ranę. Och, gdyby tylko mogła cofnąć czas do dnia, w którym pocałował ją w Ravenel House. Rozegrałaby sytuację zupełnie inaczej! Niestety, ten mężczyzna potwornie ją onieśmielał. Kiedy ją pocałował, kiedy poczuła jego dłonie na swoim ciele, spanikowała. Padło parę ostrych słów, po których pan Winterborne wyszedł. Wtedy widziała go po raz ostatni.
Gdyby przeżyła choć parę niewinnych dziewczęcych flirtów, gdyby jakiś chłopak skradł jej pocałunek czy dwa – może nie przeżyłaby tego tak mocno. Niestety, Helen nie miała w tych sprawach żadnego doświadczenia. A pan Winterborne nie był niewinnym chłopaczkiem, tylko dojrzałym mężczyzną.
Najdziwniejsze było – tego sekretu nie zdradziłaby nikomu! – że pomimo wzburzenia tym, co się stało, Helen noc po nocy zaczęła śnić, że pan Winterborne ją całuje, mocno, zaborczo, raz po raz. W śmielszych marzeniach rozpinał jej suknię, całował ją jeszcze bardziej pożądliwie i drapieżnie, a wszystko to prowadziło do intrygującego i tajemniczego zakończenia. Budziła się z tych snów podniecona, zdyszana i płonąca wstydem.
Teraz też poczuła, jak w dole jej brzucha narasta burza dziwnych odczuć. Wystarczył sam widok tego mężczyzny.
− Pokaż mi, jak lubisz być całowany – poprosiła głosem pełnym tłumionego drżenia. – Naucz mnie, jak cię zadowolić.
Ku jej zaskoczeniu kącik ust mężczyzny uniósł się w lekkim rozbawieniu.
− Widzę, że się asekurujesz? – zapytał.
Spojrzała na niego zmieszana.
− Ja się asekuruję?
− Chcesz trzymać mnie w odwodzie, dopóki nie będziesz pewna, czy masz zabezpieczony posag.
Helen żachnęła się, słysząc te cyniczne słowa.
− Dlaczego nie możesz uwierzyć, że chcę za ciebie wyjść z powodów innych niż finansowe?
− Jedynym powodem, dla którego mnie przyjęłaś, był fakt, że nie masz posagu.
− To nieprawda.
Rhys mówił dalej, jakby jej nie słyszał:
− Musisz poślubić kogoś ze swojej kasty, moja pani. Mężczyznę o nienagannych manierach i szlachetnym rodowodzie. Takiego, który będzie wiedział, jak cię traktować. Będzie cię trzymał w wiejskiej posiadłości, abyś bez przeszkód mogła pielęgnować orchidee i czytać książki…
− Pragnę czegoś dokładnie przeciwnego! – zaprotestowała żywo. Nie wypadało, by dama podnosiła głos, ale nie dbała już o to. Widziała, że Winterborne chce się jej pozbyć. Jak ma przekonać tego mężczyznę, że naprawdę go pragnie? − Dotąd spędzałam życie, czytając cudze historie – ciągnęła. – Mój świat był… bardzo mały. Wszyscy uważają, że muszę być pielęgnowana i chroniona jak kwiat w oranżerii, bo inaczej zginę. Jeśli poślubię kogoś z mojej kasty, jak powiedziałeś, pozostanę pod tym szklanym kloszem i nigdy nie będę naprawdę sobą. Będę tylko taką kobietą, jaką powinnam być.
− Dlaczego uważasz, że ja traktowałbym cię inaczej?
− Bo ty jesteś inny.
Rzucił jej krótkie, ostre spojrzenie, niczym błysk światła na ostrzu noża. Po paru chwilach napiętej ciszy wyrzucił z siebie gwałtownie:
− Nie znasz mężczyzn, Helen. Lepiej idź do domu. Wkrótce kogoś sobie przygruchasz, a kiedy to się stanie, będziesz na kolanach dziękowała Bogu, że nie wyszłaś za mnie.
Helen poczuła wzbierające pod powiekami łzy. Jak wszystko mogło się tak szybko zawalić? Jak mogła go tak szybko stracić?
− Kathleen nie powinna była się za mną wstawiać − odpowiedziała głosem pełnym żalu. − Myślała, że mnie ochroni, ale…
− Ochroniła cię.
− Nie potrzebowałam obrony przed tobą. – Walka o odzyskanie panowania nad nerwami była jak bieg przez piach; usuwał się Helen spod nóg, nie dając się wyrwać z grząskich emocji. Jakby tego było mało, nie potrafiła już stłumić łkania. – Tamtego dnia położyłam się do łóżka z migreną – ciągnęła. – A kiedy się obudziłam