Buntowniczka. Lisa Kleypas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 5
− Nie chciałam cię odepchnąć. Nie wiem, co robić. Jak mam sprawić, żebyś znów mnie zechciał?
Oczekiwała kąśliwej riposty. Albo litości. Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewała, był drżący szept:
− Chcę cię, cariad… Chcę cię jak jasna cholera.
Zamrugała, żeby spędzić z oczu zasłonę łez, walcząc z napadem czkawki, jak rozszlochane dziecko. Tym razem nie protestowała, kiedy mocno przyciągnął ją do siebie.
− No już, cicho… – Głos Rhysa zniżył się o oktawę i musnął jej uszy niczym miękki aksamit. – Cicho, bychan, moja mała, moja ptaszyno. Nic nie jest warte twoich łez.
− Ty jesteś.
Pan Winterborne trwał nieruchomo. Po długiej chwili powolnym ruchem sięgnął do twarzy Helen i otarł łzę z jej policzka. Rękawy koszuli miał podwinięte do łokci, jak jakiś cieśla albo farmer. Odsłaniały muskularne, owłosione przedramiona i grube przeguby. Mocne objęcia tego mężczyzny działały na Helen kojąco. Bił od niego suchy, przyjemny zapach – zmieszane wonie nakrochmalonego płótna, czystej męskiej skóry i mydła do golenia.
Czuła, jak delikatnie unosi jej twarz. Jego oddech owiał jej policzek, przynosząc zapach mięty. Gdy pojęła, do czego zmierza, mocno zacisnęła powieki. Czuła się tak, jakby ktoś nagle usunął jej podłogę spod stóp.
Coś gorącego musnęło jej górną wargę, tak subtelnie, że ledwo rozpoznała ten dotyk. Za moment poczuła go we wrażliwym kąciku ust, potem na dolnej wardze, gdzie zagościł chwilę dłużej, sugerując coś więcej.
Rhys wsunął dłoń pod welon i dotknął wrażliwego punktu na karku Helen. Jego usta znów pieszczotliwie musnęły jej usta, elektryzując ją jedwabistym dotykiem. Opuszkiem kciuka obrysował kształt dolnej wargi i zmysłowo potarł jej czułą skórę. Szorstki nagniotek pogłębił doznanie, stymulując zakończenia nerwów. Helen zakręciło się w głowie, jakby ktoś wyssał jej całe powietrze z płuc.
Znowu ją pocałował. Wyprostowała się, pragnąc, aby robił to mocniej i dłużej, tak jak sobie wyśniła. Musiał wyczuć to pragnienie, bo wargami rozchylił jej usta. Z drżeniem otworzyła się na śliski dotyk języka, mimowolnie napawając się jego smakiem, miętowo chłodnym, a zarazem rozpalonym. Rhys chłonął ją niespiesznie, a zarazem tak łapczywie, że niekontrolowane dreszcze wstrząsnęły jej ciałem. Zarzuciła mu ręce na szyję, zanurzając palce w wijących się kędziorach. O tak, tego właśnie pragnęła, aby posiadł swoimi ustami jej usta, tuląc ją do siebie mocno, jakby mieli się ze sobą stopić.
W żadnej z książek, które czytała, nie napisano, że mężczyzna może całować kobietę tak, jakby chciał nią oddychać; jakby jego pocałunki były słowami miłosnego poematu albo miodem, który trzeba spijać. Rhys ujął w dłonie głowę Helen i odchylił do tyłu, odsłaniając napiętą szyję. Zaczął po niej sunąć rozchylonymi ustami, pieszcząc i smakując miękką, jedwabistą skórę. Helen gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy natrafił na wrażliwe, zmysłowe miejsce. Nogi ugięły się pod nią, z trudem utrzymując jej ciężar. Rhys przyciągnął ją mocniej do siebie, jego głodne usta znów sięgnęły po jej wargi. Helen nie była już zdolna myśleć, straciła całą wolę. Zostało tylko nagie, mroczne, tłumione pragnienie, które Winterborne podsycał, całując ją z tak niezaspokojoną, ślepą pasją, jakby chciał wyssać z niej duszę.
A potem nagle przestał. Przerwał pocałunek, bezlitośnie odrywając wargi od warg Helen, i wypuścił ją z objęć. Okrzyk protestu wyrwał się jej z gardła, kiedy bezceremonialnie została odstawiona na bok. Zaskoczona i oszołomiona patrzyła, jak Winterborne odchodzi do okna. Choć bardzo szybko odzyskał formę po wypadku kolejowym, nadal lekko utykał. Stał, odwrócony do niej plecami, skupiony na widocznej w oddali zielonej oazie Hyde Parku. Dostrzegła, że jego zaciśnięta dłoń, wsparta o okienną ramę, drży.
Wreszcie głośno wypuścił długo wstrzymywany oddech.
− Nie powinienem tego robić − powiedział.
− Pragnęłam tego. – Helen zaczerwieniła się, zawstydzona własną śmiałością. – I… I żałuję, że pierwszy raz nie był taki jak ten.
Milczał. Z irytacją szarpnął sztywny kołnierzyk koszuli.
Helen dostrzegła, że piasek w klepsydrze się przesypał. Podeszła do biurka i odwróciła ją.
− Powinnam być z tobą bardziej szczera. – Przyglądała się, jak strumień piasku zaczyna na nowo mierzyć nieubłagany upływ sekund. – Ale nie jest mi łatwo zwierzać się ludziom z tego, co myślę i czuję. Poza tym dręczyło mnie coś, co powiedziała Kathleen. Że uważasz mnie wyłącznie za… po prostu za nagrodę, która ci się należy. Bałam się, że ma rację.
Winterborne odwrócił się i oparł plecami o ścianę, krzyżując ramiona na piersi.
− Bo miała rację – potwierdził ku zaskoczeniu Helen. Kącik jego ust skrzywił się gorzko. – Jesteś piękna niczym księżycowy promień, cariad, a ja nie mam nic z subtelnego pięknoducha. Jestem tylko zabijaką z Północnej Walii, który ma pociąg do piękna. Zgadza się, uważałem cię za nagrodę. Zawsze nią byłaś. Ale nie tylko dlatego cię pragnąłem.
Przyjemność, jaką sprawił Helen jego komplement, uleciała wraz z ostatnimi zdaniami.
− Czemu użyłeś czasu przeszłego? – Zamrugała niepewnie. – Przecież… nadal mnie pragniesz, prawda?
− Nieważne, czego pragnę. Trenear teraz już nie wyda zgody na ślub.
− Przecież sam to sugerował. Jeśli pokażę mu, że bardzo chcę cię poślubić, na pewno się zgodzi.
Milczenie, które jej odpowiedziało, było nieznośnie długie.
− A więc nikt ci nie powiedział…
Helen popatrzyła na Rhysa pytająco.
Wepchnął dłonie w kieszenie i westchnął.
− Fatalnie się zachowałem, kiedy przyszła Kathleen. Kiedy mi powiedziała, że nie chcesz mnie więcej widzieć… − Urwał i ponuro zacisnął usta.
− Co zrobiłeś? – zapytała Helen, marszcząc brwi.
− Och, nieważne. Trenear przyszedł po nią i nam przerwał. O mało się nie pobiliśmy.
− Co przerwał? I co mu zrobiłeś?
Umknął spojrzeniem w bok i jego napięta szczęka się rozluźniła.
− Obraziłem ją… Propozycją małżeńską.
Oczy Helen rozszerzyły się gwałtownie.
− Mówiłeś to poważnie?
− Ależ skąd – warknął Rhys. – Nie dotknąłbym jej nawet palcem. Chciałem ciebie. Nie interesowała mnie ta mała zołza. Byłem wściekły, że miesza się w moje sprawy.