Buntowniczka. Lisa Kleypas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 6
Rzeczywiście, fatalnie się zachował. I nawet jeśli Kathleen zechce mu wybaczyć, Devon na pewno tego nie zrobi. Devon bowiem był szaleńczo zakochany w Kathleen, a do tego dochodziły jeszcze chorobliwa zazdrość i zaborczość, które prześladowały pokolenia Ravenelów. Jakkolwiek Devon był bardziej rozsądny niż paru poprzednich earlów, nadal daleko mu było do normalności w tym względzie. Każdy mężczyzna, który ośmielił się wystraszyć czy obrazić Kathleen, zasługiwał na jego dozgonną nienawiść.
Właśnie dlatego Devon od razu wycofał zgodę na zaręczyny. Fakt, że ani on, ani Kathleen nie wspomnieli o tym Helen, był uwłaczający. Na litość boską, jak długo jeszcze będą ją traktowali jak dziecko?
− Moglibyśmy uciec – zaproponowała, choć niezbyt pociągał ją ten pomysł.
Rhys Winterborne skrzywił się i pokręcił głową.
− Albo będzie ślub kościelny, albo żaden. Jeśli uciekniemy razem, nikt nie uwierzy, że zgodziłaś się na to z własnej woli. Do licha, nie wyobrażam sobie, aby ludzie mówili, że musiałem się posunąć do porwania narzeczonej.
− Nie ma innego wyjścia.
W ciszy, jaka między nimi zapadła, Helen poczuła, jak włoski jeżą się na jej skórze.
− Jest. − Twarz Rhysa się zmieniła, a oczy błysnęły bystrością drapieżcy. Kalkulował.
Wtem, w nagłym przebłysku intuicji, Helen zrozumiała, że ma przed sobą wcielenie pana Winterborne’a, którego ludzie tak się bali i którego podziwiali – pirata przebranego za rekina biznesu.
Rozdział 3
Niesiona chaosem własnych myśli, Helen wycofała się pod jeden z regałów przy ścianie.
− Nie rozumiem – powiedziała, choć bardzo się bała, że jednak rozumie.
Winterborne z wolna zbliżył się do niej.
− Trenear nie będzie nam stawał na drodze, kiedy się zorientuje, że jesteś bez grosza.
− Przecież nie grozi mi ruina… – Coraz trudniej było jej oddychać. Gorset ściskał ją niczym bezlitosne szczęki.
− Ale chcesz mnie poślubić. – Rhys stanął przed nią i oparł się jedną ręką o półkę regału, tuż obok jej głowy. Poczuła się osaczona. – Mam rację?
Z punktu widzenia moralności współżycie pozamałżeńskie było ciężkim grzechem. A jej już niewiele brakowało, żeby znalazła się z nim w łóżku.
Straszna myśl nagle wyssała rumieńce z twarzy Helen. A jeśli Winterborne prześpi się z nią, a potem nie zechce się ożenić? Jeśli naprawdę jest zdolny do takiej mściwości, może przecież odebrać jej cześć i ją porzucić. Na razie żaden dżentelmen nie poprosił jej o rękę. Co będzie, jeśli nie uda się jej założyć rodziny, stworzyć własnego domu? Stanie się ciężarem dla najbliższych; będzie do końca życia zhańbiona i zależna od innych. Jeśli, nie daj Boże, zajdzie w ciążę, ona i dziecko zostaną społecznymi wyrzutkami. Poza tym fatalna pozycja Helen mogłaby zniweczyć małżeńskie szanse jej młodszych sióstr.
− Skąd mogę wiedzieć, że nie wykorzystasz mnie, a potem nie porzucisz? – spytała.
Cień przemknął przez twarz Winterborne’a.
− Pomińmy na razie mój charakter. Zastanów się, jak długo twoim zdaniem Trenear pozwoliłby mi pożyć, gdybym zrobił coś takiego? Zanim dzień by się skończył, już by mnie osaczył i wypatroszył jak jelenia.
− Tak czy owak, może to zrobić – stwierdziła ponuro Helen.
Zignorował jej uwagę.
− Nigdy bym cię nie zostawił. Jeśli wezmę cię do łóżka, zostaniesz na zawsze moja w oczach Boga i ludzi – tak jakbyśmy złożyli śluby nad kamykiem przysięgi.
− Co to znaczy?
− Jest taka ślubna tradycja w Walii. Kobieta i mężczyzna składają małżeńską przysięgę, trzymając w złączonych dłoniach kamyk. Po ceremonii udają się na brzeg jeziora i wrzucają kamyk przysięgi do wody. W ten sposób sama Ziemia staje się częścią ich przysięgi. Odtąd będą ze sobą związani tak długo, jak długo będzie istniał świat. – Uwięził wzrokiem jej spojrzenie. – Daj mi, o co proszę, a nie będziesz musiała już niczego więcej pragnąć.
Znów zyskiwał nad nią władzę. Helen poczuła lekkie uderzenie potu, rozprzestrzeniające się od nasady włosów po całym jej ciele.
− Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć – odparła.
Determinacja Winterborne’a wzrastała, jakby napędzały ją rozterki Helen.
− Dam ci pieniądze i własny dom. Stajnię z rasowymi końmi. Albo pałac i kwitnące miasteczko obok niego oraz armię sług, gotowych na każde twoje skinienie. Nie ma ceny, której nie byłbym gotów zapłacić. Musisz tylko pójść ze mną do łóżka.
Helen drżącymi palcami potarła bolące skronie. Miała nadzieję, że nie zbliża się kolejna migrena.
− O ile pamiętam, powiedziałeś, że mam być bankrutem – rzekła. − Devon musiałby to widzieć.
Zanim skończyła zdanie, Rhys już kręcił głową.
− Muszę dostać przedpłatę. Tak się robi w interesach.
− Ale my nie ubijamy interesu! – zaprotestowała gwałtownie.
Winterborne był nieugięty.
− Chcę rękojmi na wypadek, gdybyś zmieniła zdanie przed ślubem.
− Na pewno tak nie zrobię. Nie ufasz mi?
− Ufam, ale ufałbym bardziej, gdybyś mi się oddała.
Ten człowiek był niemożliwy! Helen przez moment szukała innego wyjścia, sposobów stawienia mu oporu, ale zrezygnowała, bo czuła, że jego postawa umacnia się z każdą sekundą.
− Przemawia przez ciebie urażona duma – stwierdziła z pretensją. – Jesteś urażony i zły, bo myślisz, że cię odrzucam, i pragniesz mnie ukarać, choć w niczym nie zawiniłam.
− Ukarać? – Rhys ironicznie uniósł czarne brwi. – Jeszcze pięć minut temu byłaś zachwycona moimi pocałunkami.
− Twoja oferta zawiera o wiele więcej niż tylko pocałunki.
− To nie jest oferta – sprostował beznamiętnym tonem. – To ultimatum.
Helen wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
Nie