Buntowniczka. Lisa Kleypas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Buntowniczka - Lisa Kleypas страница 8
Musiało być coś, co zostało stłumione; jakiś haczyk, który prędzej czy później wyjdzie na powierzchnię. Ale na razie nie miał czasu o tym myśleć. Ważne, że się zgodziła. Za chwilę może się znaleźć w jego łóżku. Naga. Ta myśl zaburzyła wewnętrzny rytm jego organizmu. Miał wrażenie, że jego serce i płuca przestały się mieścić w piersi.
Z osłupieniem uświadomił sobie, że w tej sytuacji nie może liczyć na swój zdrowy, samczy popęd. Helen była zbyt bezbronna i niewinna.
Zrozumiał, że nie może jej zwyczajnie wydupczyć. Z Helen musi się kochać.
A on nie miał pojęcia o takim kochaniu.
Niech to szlag!
W rzadkich przypadkach, kiedy do jego łóżka trafiały arystokratki, z reguły chciały, żeby brał je ostro, siłą, jakby uważały go za brutala niezdolnego do subtelności. Rhysowi także odpowiadało, że nie musi udawać bliskości ani czułości. Nie był wszak Byronem, złotoustym, tryskającym poezją znawcą sztuki uwodzenia. Był twardym, prostym Walijczykiem. Miłosne techniki i romanse wolał zostawić Francuzom, którzy byli w tych sprawach niedoścignieni.
Ale Helen była dziewicą. Będzie krew. Ból. I pewnie łzy. A co, jeśli nie okaże się dość delikatny? I Helen się zniechęci? A jeśli…
− Mam dwa warunki – podjęła. – Po pierwsze, muszę wrócić do domu przed kolacją. I po drugie… − Zaczerwieniła się po same uszy. – Chciałabym wymienić ten pierścionek na inny.
Rhys spojrzał na lewą dłoń Helen. Tamtego wieczoru, kiedy jej się oświadczył, dostała od niego pierścionek z brylantem czystej wody o rozetowym szlifie, wielkości przepiórczego jajka. Bezcenny kamień został wydobyty w kopalniach Kimberley w Afryce Południowej, oszlifowany w Paryżu przez słynnego gemmologa i osadzony w platynowej oprawie, wykonanej przez głównego jubilera domu towarowego, Paula Sauveterre’a.
Helen, nie zważając na jego urażoną minę, wyjaśniła krótko:
− Nie lubię go.
− Mówiłaś, że ci się podoba, kiedy ci go wręczałem.
− Nie, nie wyraziłam się tak. Po prostu nie powiedziałam, że go nie lubię, a to różnica. Postanowiłam jednak, że od dziś będę z tobą całkowicie szczera, aby uniknąć nieporozumień.
Rhysowi zrobiło się przykro, że Helen nie zachwycił pierścionek, który dla niej wybrał. Rozumiał jednak, że chce być uczciwa, nawet gdyby prawda była przykra.
Do tego czasu zdanie Helen było lekceważone i rodzina nie liczyła się z nią. Podejrzewał, że sam nieświadomie też tak ją traktował. Przecież mógł zapytać swoją przyszłą narzeczoną, jaki kamień i oprawkę by wolała, zamiast decydować za nią i oczekiwać zachwytu.
Sięgnął po dłoń Helen i przyjrzał się lśniącemu klejnotowi.
− Kupię ci brylant wielkości świątecznego puddingu – obiecał.
− O Boże, tylko nie to! – zaprotestowała natychmiast, znów go zaskakując. – Przeciwnie, kamień ma być jak najmniejszy. Ten sterczy mi na dłoni, nie widzisz? Poza tym jest ciężki, więc obraca mi się na palcu i przeszkadza, kiedy gram na pianinie albo piszę list. Wolałabym coś mniejszego. I inny kamień, nie diament – dodała po chwili.
− Dlaczego nie diament?
− Bo nie przepadam za nimi. Chyba że są małe i wyglądają jak kropelki albo gwiazdki. Duże są takie twarde i zimne.
− Nic dziwnego, to diamenty. – Rhys rzucił jej sardoniczne spojrzenie. – Każę przysłać całe pudło pierścionków, do wyboru.
Uśmiech rozświetlił twarz Helen.
− Dziękuję.
− Co jeszcze byś chciała? – zapytał. – Czterokonną karetę? Naszyjnik? Futro?
Pokręciła głową.
− Musisz o czymś marzyć – upierał się. Pragnął zasypać ją kosztownymi prezentami, aby wiedziała, jak mu na niej zależy i jak cudowne życie ją czeka.
− Nic więcej nie przychodzi mi do głowy.
− Może nowy instrument? – Gdy poczuł ledwo dostrzegalne drgnienie jej palców, ciągnął z ożywieniem: − Koncertowy fortepian Brinsmead, z nowoczesnym mechanizmem repetycyjnym i mahoniową obudową w stylu Chippendale?
Zaśmiała się bezgłośnie.
− Ależ ty masz pamięć do szczegółów! Tak. Marzę o fortepianie. Po ślubie będę ci grała, co tylko zechcesz.
Ta wizja zachwyciła Rhysa. Wyobraził sobie, jak się relaksuje wieczorami, patrząc na Helen i słuchając jej muzyki. A potem poszliby do sypialni i tam rozbierałby ją powoli, całując każdy fragment jej ciała. I pewnie ciągle nie będzie mógł uwierzyć, że ta eteryczna istota, stworzona z księżycowego światła i muzyki, naprawdę należy do niego. Nagle poczuł przypływ paniki na myśl o tym, że ktoś mógłby mu ją zabrać.
Delikatnie ściągnął pierścionek z brylantem z palca Helen i pomasował opuszkiem kciuka lekki odcisk złotej obrączki na skórze. Cudownie było ją dotykać, czuć, jak jej słodycz i łagodność przenikają jego ciało. Musi wszystko przemyśleć. Trzeba zaraz zacząć przygotowania.
− Gdzie czeka twój powóz? – zapytał.
− Przy stajniach, za magazynem.
− Mam nadzieję, że jest nieoznaczony?
− Nie, to nasz rodzinny powóz – odparła niewinnie.
Dyskrecję diabli wzięli, pomyślał z irytacją Rhys.
Pociągnął Helen do biurka.
− Napisz wiadomość, a ja każę ją dostarczyć stangretowi – polecił.
Skorzystała z krzesła, które jej podsunął.
− Kiedy ma po mnie wrócić?
− Napisz, że już go nie potrzebujesz i że ja bezpiecznie odstawię cię do domu.
− Może napiszę też do sióstr, żeby się nie martwiły?
− Jasne. Czy wiedzą, gdzie jesteś?
− Tak. I wcale nie mają mi za złe. Obie bardzo cię lubią.
− Raczej lubią mój dom towarowy.
Helen stłumiła uśmiech, sięgając po kartkę ze stosiku leżącego na srebrnej tacy.
Na zaproszenie Winterborne’a rodzina Ravenelów pewnego dnia