Skarb w Srebrnym Jeziorze. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May страница 4

Автор:
Серия:
Издательство:
Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May

Скачать книгу

to nie. Chyba nie chcecie po raz ostatni odbywać podróży na waszym steamerze?

      – Ani myślę! Mam nadzieję, że jeszcze przez wiele lat będę pływał w dół i w górę starego Arkansasu.

      – Dobrze! A zatem strzeżcie się narazić na zemstę tych ludzi! Są w stanie zamelinować się gdzie bądź na brzegu i wypłatać wam figla, który kosztowałby was nie tylko statek, ale i życie.

      Teraz dopiero spostrzegł Old Firehand czarnobrodego, który stał w pobliżu, utkwiwszy w myśliwym proszący wzrok.

      Old Firehand przystąpił do niego i zapytał:

      – Czy chcecie ze mną mówić, sir? Czy mogę wyświadczyć wam jaką przysługę?

      – Bardzo wielką – odrzekł Austriak. – Pozwólcie mi uścisnąć waszą rękę, sir! To wszystko, o co was proszę. Potem zadowolony odejdę i nie będę się wam więcej naprzykrzał, tę zaś godzinę będę wspominał z radością przez całe życie.

      Widać było po jego otwartym spojrzeniu i po tonie, że słowa te pochodziły rzeczywiście z serca. Old Firehand wyciągnął do niego rękę i zapytał:

      – Czy daleko jedziecie?

      – Tym okrętem? Tylko do portu Gibson, a potem dalej łódką. Obawiam się, że wy, nieustraszony, weźmiecie mnie za tchórza, ponieważ przedtem przyjąłem drink od tego tak zwanego „kornela”.

      – O, nie! Mogę was tylko pochwalić, że byliście tak rozważni. Chociaż, kiedy potem uderzył Indianina, postanowiłem dać mu ostrą nauczkę.

      – Prawdopodobnie posłuży mu ona za przestrogę; jeśliście mu dokładnie przestrzelili palce, to skończył już swoją karierę jako westman. Nie wiem jednak, co myśleć o Indianinie, zachował się jak tchórz, a przecież ani drgnął usłyszawszy ryk pantery. Nie wiem, co o tym sądzić.

      – Więc ja wam pomogę. Czy znacie Indianina?

      – Słyszałem, jak wymówił swe nazwisko, ale jest to słowo, na którym można sobie język połamać.

      – Bo posługiwał się językiem ojczystym, zapewne aby kornel nie domyślił się, z kim ma do czynienia. Nazwisko jego brzmi Nintropan-hauey, a syn jego nazywa się Nintropan-homosz, to znaczy Wielki Niedźwiedź i Mały Niedźwiedź.

      – Czy to możliwe? O tych dwu słyszałem w istocie już nieraz. Tonkawa się wyrodzili i tylko ci dwaj Nintropanowie odziedziczyli po przodkach zamiłowanie do wojny i snują się po górach i prerii.

      – Tak, ci dwaj są dzielnymi ludźmi. Nie widzieliście, jak syn sięgnął pod koc po nóż czy tomahawk? Zobaczył, że twarz ojca pozostała nieporuszona, zaniechał dlatego natychmiastowej zemsty za tę obelgę. Mówię wam, tym Indianom wystarczy mgnienie oka tam, gdzie my, biali, potrzebujemy długiej mowy. Od tej chwili, gdy kornel uderzył starego w twarz, śmierć jego jest rzeczą postanowioną. Obaj Niedźwiedzie nie prędzej zejdą z jego tropu, aż go zdmuchną. Ale wymieniliście mu wasze nazwisko; jak słyszałem, jesteście Austriakiem. Jesteśmy więc krajanami.

      – Jak to, sir? Wy jesteście także Austriakiem? – zapytał wielgus zdziwiony.

      – Tak. Moje właściwe nazwisko jest Winter. I ja także jadę tym okrętem dość daleko, więc będziemy mieli jeszcze nieraz sposobność porozmawiać. Czy jesteście na Zachodzie dopiero od niedawna?

      – Nie – odrzekł brodacz skromnie – jestem tu już nieco dłużej. Nazywam się Tomasz Grosser. Nazwisko rodowe się tu pomija, z Tomasza robi się Toma, a ponieważ noszę tak potężną czarną brodę, nazywają mnie Czarnym Tomem.

      – Jak? Co? – zawołał Old Firehand. – Wy jesteście Czarnym Tomem, słynnym rafterem?

      – Tom się nazywam, rafterem jestem, a czy słynnym, w to wątpię. Ale, sir, kornel nie powinien słyszeć mojego nazwiska, gdyż mógłby mnie po nim poznać.

      – A więc mieliście już z nim do czynienia?

      – Trochę. Opowiem wam to przy okazji. Wy go nie znacie?

      – Widziałem go dziś po raz pierwszy, jeśli jednak dłużej pozostanie na pokładzie, będę musiał mu się bacznie przyglądać. I was muszę także bliżej poznać. Jesteście człowiekiem, jakiego mi potrzeba. Jeśliście się już nie zaangażowali, mógłbym was wyzyskać.

      – Tak – powiedział Tom patrząc w zamyśleniu ku ziemi – ten zaszczyt przebywania z wami wart jest daleko więcej niż wszystko inne. Wprawdzie zawarłem umowę z innymi rafterami, a nawet obrali mnie swoim dowódcą, ale jeśli mi tylko dacie czas zawiadomić ich o tym, to umowę da się łatwo rozwiązać. Patrzcie! Zdaje mi się, że przedstawienie się zaczyna.

      Właściciel menażerii przygotował z pak i skrzyń kilka rzędów siedzeń i teraz w pompatycznych słowach zapraszał publiczność do zajęcia miejsc. Tak się też stało, również załoga statku mogła przyglądać się widowisku, o ile nie była zajęta; tylko kornel nie zjawił się ze swymi ludźmi; stracił bowiem całą ochotę.

      Obu Indian nie pytano o to, czy zechcą wziąć udział w przedstawieniu. Dwu czerwonoskórych obok pań i dżentelmenów, płacących po dolarze od osoby! Na taki zarzut nie chciał się narazić właściciel zwierzęcia. Stali więc z dala i zdawało się, że nie zwracają uwagi ani na klatkę, ani na widzów, ale ich bystrym ukradkowym spojrzeniom nie uszła nawet najmniejsza drobnostka.

      Większość widzów, siedzących przed zamkniętą jeszcze skrzynią, nie miała należytego pojęcia o czarnej panterze. Drapieżniki z rodziny kotów, żyjący w Nowym Świecie, są znacznie mniejsze i mniej groźne niż koty Starego Świata. Gaucho na przykład chwyta jaguara, którego nazywają tygrysem amerykańskim, na lasso i ciągnie za sobą. Na to nie odważyłby się z królewskim tygrysem bengalskim. A lew amerykański, puma, ucieka przed człowiekiem, nawet głodem dręczony. Toteż większość widzów spodziewała się, że zobaczy wcale nie strasznego rabusia, wysokiego co najwyżej na pół metra. Jakże się zdziwili, kiedy usunięto przednią ścianę skrzyni i ujrzeli panterę.

      Od Nowego Orleanu leżała ona w ciemności, bo skrzynię otwierano tylko w nocy; teraz więc po raz pierwszy zobaczyła znowu światło dzienne, które ją oślepiło. Zamknęła oczy i leżała dalej wyciągnięta; potem mrugnęła lekko powiekami, przy czym dostrzegła siedzących dokoła ludzi.

      W mgnieniu oka zerwała się i wydała ryk, który wywarł takie wrażenie, że większość widzów zerwała się do ucieczki.

      Tak, był to wyrośnięty, wspaniały egzemplarz, wysoki z pewnością na metr, a na dwa długi. Pantera szczerząc straszliwe zębiska chwyciła przednimi łapami pręty żelaznej klatki i tak nimi potrząsała, że aż skrzynia się poruszyła.

      – Myladies and gentlemen! – powiedział właściciel menażerii tonem objaśnienia. – Czarna odmiana pantery zamieszkuje wyspy Sunda, ale te zwierzęta są małe. Prawdziwa czarna pantera, która jednak jest rzadkością, pochodzi z Afryki Północnej – na granicy Sahary. Jest ona równie silna, a znacznie niebezpieczniejsza od lwa i jest w stanie unieść w swej paszczy dużego wołu. Co potrafią jej zęby, zaraz zobaczycie, bo karmienie się zaczyna.

      Pogromca przyniósł pół

Скачать книгу