Skarb w Srebrnym Jeziorze. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May страница 5
– Ten smoluch nie wydaje się żywić dla kapitana przyjaznych uczuć! Musimy się nim zająć. Kilka dolarów sprawia u Murzynów cuda.
Tymczasem pogromca wsunął mięso między pręty klatki, spojrzał badawczo na widzów i powiedział kilka słów po cichu do swego pana, który potrząsnął z powątpiewaniem głową. Tamten jednak tłumaczył mu coś dalej i zdawało się, że rozproszył jego obawy, bo właściciel menażerii skinął wreszcie głową i oświadczył głośno:
– Myladies and messurs! Mówię wam, macie ogromne szczęście! Ułaskawionej czarnej pantery nie widziano jeszcze nigdy, przynajmniej tu w Stanach. W czasie trzytygodniowego pobytu w Nowym Orleanie mój pogromca wziął panterę do swej szkoły i teraz oświadcza, że po raz pierwszy wejdzie publicznie do klatki i usiądzie obok zwierzęcia, jeśli mu przyrzekniecie odpowiednie wynagrodzenie.
Pantera rzuciła się na swe żarcie, a jej zęby miażdżyły kości jak papier; zdawało się, że nic poza tym jej nie obchodzi, toteż można było mniemać, że wejście właśnie teraz do klatki nie będzie połączone ze zbytnim niebezpieczeństwem.
Nie kto inny, jak mały uczony, poprzednio tak bojaźliwy, odpowiedział entuzjastycznie:
– To byłoby wspaniałe, sir! Czyn brawurowy, za który warto coś zapłacić. Ile ten człowiek chce?
– Sto dolarów, sir. Niebezpieczeństwo, na jakie się naraża, jest niemałe, bo nie jest jeszcze zupełnie pewny zwierzęcia.
– Dobrze! Nie jestem wprawdzie bogaty, ale pięć dolarów ofiaruję. Messurs, kto jeszcze?
Zgłosiło się tylu chętnych, że potrzebna suma szybko się zebrała. Widowisko należało w pełni wykorzystać. Nawet kapitan dał się opanować gorączce i zaproponował zakład.
– Sir! – ostrzegł go Old Firehand. – Nie popełniajcie głupstwa! Proszę was, nie pozwalajcie na to! Właśnie ponieważ ten człowiek nie jest jeszcze zupełnie pewny swego zwierzęcia, macie obowiązek zabronić przedstawienia.
– Zabronić? – zaśmiał się kapitan. – Pshaw! Czy jestem może niańką pogromcy? Tu w tym błogosławionym kraju każdy ma prawo wystawiać swoją skórę na sprzedaż według własnego upodobania. Jeśli go pantera rozszarpie, no, to rzecz jego i pantery, a nie moja. A więc, dżentelmeni! Twierdzę, że ten człowiek nie wyjdzie bez szwanku, jeśli wejdzie do klatki, i stawiam zakład o sto dolarów. Kto się zakłada? Dziesięć procent wygranej otrzyma pogromca!
Ten przykład zelektryzował ludzi; zawarto zakłady o wcale znaczne sumy i pokazało się, że pogromcy, jeśli szalony zamiar się uda, przyniesie około trzystu dolarów.
Nie było powiedziane, czy pogromca ma być uzbrojony, toteż przyniósł „zabijak”, bicz, którego rękojeść zawierała kulę eksplodującą; gdyby zwierzę rzuciło się na niego, wystarczyło silnego uderzenia, aby panterę zabić w jednej chwili.
– Ja nie dowierzam nawet zabijakowi – odezwał się Old Firehand do Czarnego Toma. – Fajerwerk byłby daleko lepszy, bo odstraszyłby zwierzę, nie zabijając go.
Tymczasem pogromca wygłosił do publiczności krótkie przemówienie, podszedł do klatki i odsunąwszy ciężką zasuwę, usunął na bok wąską kratę, która otworzyła drzwi, mające niecałe pięć stóp wysokości. By wejść do środka, musiał się schylić i przy tym kratę przytrzymać rękami, a potem, będąc już w klatce, zamknąć ją za sobą; dlatego wziął zabijak w zęby, przez co stawał się zupełnie bezbronny, chociaż tylko na jedną chwilę. Wprawdzie był nieraz w klatce, ale wśród zupełnie innych okoliczności. Wówczas pantera nie przebywała całymi dniami w ciemności i nie było w pobliżu tyle ludzi, a także nie płoszyły jej stukanie maszyny, szum i łoskot kół. Tych wszystkich okoliczności nie wziął pod uwagę ani właściciel menażerii, ani pogromca, a skutki okazały się natychmiast.
Kiedy pantera usłyszała szelest kraty, odwróciła się. Właśnie w tej chwili pogromca schyliwszy się wsadził do klatki głowę. Prawie jak myśl szybkie poruszenie zwierza, błyskawiczne drgnięcie i głowa, z której wypadł zabijak, znalazła się w paszczy pantery i… jedno pociśnięcie zmiażdżyło ją na miazgę.
Krzyku, jaki się w tej chwili podniósł przed klatką, nie da się wprost opisać. Wszyscy zerwali się w dzikiej panice do ucieczki. Tylko trzy osoby pozostały na miejscu: właściciel menażerii, Old Firehand i Czarny Tom. Pierwszy usiłował zasunąć drzwi klatki, ale to było niemożliwe, bo ciało nieszczęsnego pogromcy leżało częścią w środku, a częścią na zewnątrz; właściciel menażerii chciał trupa chwycić za nogi i wyciągnąć.
– Na miłość boską, tylko nie to! – zawołał Old Firehand. – Pantera wyjdzie za nim. Wepchnijcie ciało zupełnie do wnętrza, przecież to już tylko trup, a wtedy dadzą się drzwi zamknąć.
Pantera leżała przed trupem pozbawionym głowy; rozwarta, skrwawiona paszcza, w której tkwiły potrzaskane kości, zwracała błyszczące oczy na swego pana; zdawało się, że odgaduje jego zamiar, bo ryknęła gniewnie i poczołgała się wzdłuż trupa, przytrzymując go ciężarem ciała. Głowa jej była zaledwie o kilka cali od otworu.
– Precz, precz! Wychodzić! – wykrzyknął Old Firehand. – Tom, wasz karabin! Wasz karabin! Rewolwer tylko powiększy nieszczęście!
Od chwili kiedy pogromca wszedł do klatki, upłynęło zaledwie kilkanaście sekund. Cały statek tworzył mieszaninę uciekających i krzyczących z trwogi, a drzwi do kajut i pod pokład zostały zupełnie zapchane. Uciekający schylali się poza beczki i paki i znowu biegli dalej, nie czując się nigdzie bezpieczni.
Kapitan rzucił się ku swemu mostkowi i wskoczył nań, przesadzając po trzy, cztery schody na raz. Za nim szedł Old Firehand; właściciel menażerii schronił się za tylną ścianą klatki, a Czarny Tom pobiegł po swój karabin. Po drodze jednak, przypomniawszy sobie, że przywiązał do niego topór, a więc nie będzie go mógł natychmiast użyć, wyrwał starszemu Indianinowi strzelbę z ręki.
– Sam strzelać! – rzekł ten, wyciągając rękę ku broni.
– Puść! – krzyknął rozkazująco brodacz. – Ja strzelam w każdym razie lepiej niż ty!
Odwrócił się ku klatce, którą pantera teraz opuściła podniósłszy głowę do góry, ryknęła. Czarny Tom złożył się i strzelił. Strzał zagrzmiał, ale kula chybiła; wyrwał więc spiesznie młodszemu Indianinowi strzelbę i wypalił z niej ku zwierzęciu – z tym samym skutkiem owej kobiety, którą Old Firehand uratował przed pan terą. Dziecko samo uciekało, gdy zobaczywszy matkę w niebezpieczeństwie, osłupiało w przerażeniu, a jasna, z dala widoczna sukienka wpadła w oczy zwierza. Pantera zdjęła łapy ze schodów, obróciła się i w długich na sześć do ośmiu łokci skokach rzuciła się na dziewczynkę.
– Moje dziecko, moje dziecko! – rozpaczała matka.
Wszyscy, widząc to, krzyczeli, lecz nikt nie mógł pomóc. Nikt? Przecież znalazł się jeden, i to ten, któremu najmniej przypisywano by odwagi i przytomności umysłu: młody Indianin.
Stał z ojcem w oddaleniu może dziesięciu kroków od dziewczynki, kiedy spostrzegł straszne niebezpieczeństwo;