Skarb w Srebrnym Jeziorze. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Skarb w Srebrnym Jeziorze - Karol May страница 6
– Stop, stop, na miejscu! – zakomenderował przytomny kapitan przez tubę do hali maszyn.
Dano kontraparę, steamer zatrzymał się i stanął spokojnie, bo koła nabierały tyle wody, ile było potrzeba, aby uniknąć cofania się.
Ponieważ niebezpieczeństwo dla podróżnych minęło, wszyscy wybiegli pośpiesznie ze swych kryjówek ku burcie. Matka dziecka wpadła w omdlenie, a ojciec krzyczał przeraźliwie:
– Tysiąc dolarów za uratowanie mej córki! Dwa, trzy, pięć tysięcy dolarów.
Nikt go jednak nie słuchał: wszyscy pochylili się nad burtą, patrząc w rzekę, gdzie pantera, będąc znakomitym pływakiem, leżała w wodzie z szeroko rozłożonymi łapami i rozglądała się za łupem – nadaremnie.
– Utonęli, dostali się pod koło! – biadał ojciec wyrywając sobie włosy.
Nagle rozległ się po drugiej stronie statku ostry głos starego Indianina:
– Nintropan-homosz być mądry; przypłynąć pod okrętem, żeby pantera nie zobaczyć. Tu być w dole!
Podróżni tłoczyli się ku sterowi, a kapitan rozkazał rzucić liny. Rzeczywiście, w dole, tuż przy ścianie okrętu płynął na wznak, aby go nie uniosły fale, młody Niedźwiedź, podtrzymując nieprzytomną dziewczynkę. Liny prędko znalazły się pod ręką i zrzucono je; chłopiec jedną przywiązał dziewczynkę pod ramiona, a sam wdrapał się zwinnie po drugiej na pokład.
Przyjęto go burzliwie i radośnie, lecz on odszedł dumnie, nie rzekłszy ani słowa. Kiedy jednak przechodził koło kornela, który również się przypatrywał, stanął przed nim i odezwał się tak głośno, aby każdy musiał go usłyszeć:
– No, czy Tonkawa obawia się małego wściekłego kota? Kornel uciekł wraz z dwudziestu bohaterami, a Tonkawa skierował wielkiego potwora na siebie, aby uratować dziewczynkę i pasażerów. Kornel wnet jeszcze więcej usłyszeć od Tonkawa!
Uratowaną wyciągnięto i zaniesiono do kajuty. Wtem sternik wskazał ręką ku przodowi okrętu i zawołał:
– Patrzcie na panterę! Patrzcie, tratwa!
Teraz skoczyli wszyscy ku wskazanej stronie, gdzie oczekiwało ich nowe, niemniej emocjonujące widowisko. Nie spostrzeżono przedtem małej tratewki, zbudowanej z chrustu i sitowia, na której siedziały dwie osoby, chcąc z prawego brzegu rzeki dostać się do steamera; robiły one wiosłami, sporządzonymi byle jak z gałęzi. Jedną z tych osób był chłopiec, drugą, jak się zdawało, kobieta, ubrana bardzo osobliwie. Zobaczono nakrycie głowy, podobne do starego czepka; pod nim widać było pełną, rumianą twarz z małymi oczkami. Reszta postaci tkwiła w szerokim worku czy czymś podobnym, fasonu czego i kroju nie można było określić, bo osoba ta siedziała. Czarny Tom zapytał Old Firehanda:
– Sir, znacie tę kobietę?
– Nie. A czy powinienem ją znać?
– Tak sądzę. Nie jest to mianowicie kobieta, lecz mężczyzna – myśliwy preriowy i zastawiacz sideł. A tam płynie pantera. Zobaczycie teraz, czego potrafi dokonać kobieta, która jest mężczyzną.
Potem pochylił się przez poręcz i krzyknął:
– Hola! Ciotko Droll, baczność! To bydlę ma na was chrapkę!
Tratwa była oddalona od steamera o jakieś pięćdziesiąt kroków. Pantera, szukając swych ofiar, jeszcze ciągle pływała obok okrętu; teraz zobaczyła tratwę i skierowała się ku niej. Domniemana kobieta, znajdująca się na tratwie, spojrzała na pokład, a poznawszy tego, który ku niej wołał, odpowiedziała wysokim falsetem:
– Co za traf, czy to wy, Tom? Bardzo się cieszę, że was tu widzę, jeśli to potrzebne! Co to za zwierzę?
– Czarna pantera, która zeskoczyła z okrętu. Zejdźcie jej z drogi! Prędko, prędko!
– Oho! Ciotka Droll nie ucieka przed nikim, nawet przed panterą, obojętne – czarną, niebieską czy zieloną. Czy można to bydlę zastrzelić?
– Pytanie! Ale tego nie dokażecie! Należała do menażerii, a jest najniebezpieczniejszym na świecie drapieżcą. Uciekajcie na drugą stronę okrętu!
Śmieszna postać zdawała się znajdować przyjemność w zabawie ze ścigającą panterą; poruszała kruchym wiosłem prawdziwie po mistrzowsku i umiała ze zdumiewającą zręcznością omijać zwierzę. W czasie tego zawołała swym piskliwym głosem:
– Zaraz ci pokażę, stary Tomie, gdzie się strzela do takiej kreatury, jeśli to potrzebne!
– W oko! – odpowiedział Old Firehand.
– Well! Pozwólmy teraz temu szczurowi wodnemu zbliżyć się.
Po tych słowach przyciągnął wiosło i chwycił za strzelbę, leżącą obok niego. Tratwa i pantera posunęły się szybko ku sobie. Drapieżca szeroko otwartymi, nieruchomymi oczyma patrzył na wroga, który przyłożywszy strzelbę do ramienia, zmierzył się i wypalił dwukrotnie. Odłożyć strzelbę, chwycić za wiosło i cofnąć tratwę – było dziełem jednej chwili. Pantera zniknęła, a tam gdzie ją po raz pierwszy widziano, wir wskazywał na miejsce walki jej ze śmiercią; potem zobaczono, że wypłynęła znacznie niżej na powierzchnię bez ruchu i martwa; płynęła tak przez kilka sekund, po czym woda pociągnęła ją znowu w głąb.
– Mistrzowski strzał! – zawołał Tom z pokładu, a zachwyceni pasażerowie mu wtórowali.
– Były dwa strzały – odpowiedziała awanturnicza postać na rzece. – W każde oko jeden! Dokąd płynie ten steamer, jeśli to potrzebne?
– Tam, gdzie znajdzie dość wody – odparł kapitan.
– Chcemy się dostać na pokład i w tym celu zbudowaliśmy tę tratwę. Czy zechcecie nas przyjąć?
– Czy możecie zapłacić za jazdę, maam (madame – pani) czy też sir? Nie wiem rzeczywiście, czy mam was wyciągnąć na pokład jako mężczyznę, czy jako kobietę.
– Jako ciotkę, sir. Jestem mianowicie Ciotką Droll, zrozumiano, jeśli to potrzebne? A co się tyczy zapłaty, to zwykłem płacić dobrym złotem albo nawet nuggetami.
– To chodźcie na pokład!
Kiedy spuszczano drabinę sznurową, wszedł na pokład chłopiec, również uzbrojony w strzelbę. Po czym „Ciotka”, zarzuciwszy karabin na plecy, podniósł się, chwycił drabinę, odepchnął tratwę i z kocią zręcznością wdrapał się na pokład, gdzie go przyjęto niezmiernie zdziwionymi spojrzeniami.
Rozdział II
„Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, pomimo, a raczej wskutek swych wolnomyślnych urządzeń, są krajem szczególnych chorób społecznych, które w państwie europejskim byłyby zupełnie niemożliwe”.
Znawca tamtejszych stosunków przyzna, że to twierdzenie