Nie!. Stanisław Cat-Mackiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nie! - Stanisław Cat-Mackiewicz страница 14
O ile uważamy, że brak dymisji naszego rządu po mowie premiera Churchilla był dla nas klęską równorzędną z treścią tej mowy, o tyle ustąpienie z zasady integralności przez nasz własny rząd uważamy za klęskę narodową o wiele większą i moralnie głębszą aniżeli treść mowy premiera Churchilla.
Rząd polski przez cały czas swego istnienia nie miał samodzielnej koncepcji w sprawie Węgier, Rumunii czy Włoch, nie zdobył się nawet na wprowadzenie Ukraińca do swego grona, nie ma dziś także żadnej koncepcji w sprawie wyborów w Ameryce. Rząd nie ma wyczucia tego, co się dzieje, i nie rozumie otaczającej go rzeczywistości. Pan Mikołajczyk brał udział w kampanii za drugim frontem. Przez długie miesiące rząd nas pouczał, że najważniejsza dla nas rzecz to „spoistość wielkiej koalicji”; a czymże jest mowa z 22 lutego jak nie zabiegiem o tę spoistość – czemuż się więc nie cieszycie? Rząd zatajał przed własną i obcą opinią sprawę oficerów w Rosji, aby potem na jej tle odtańczyć prawdziwy taniec niedźwiedzi. Dzisiejsze stanowisko Churchilla w sprawie polskiej wynika z decyzji konferencji moskiewskiej w październiku 1943 roku. Zaraz po zakończeniu tej konferencji pisałem:
Schematycznie na konferencji moskiewskiej miał miejsce następujący układ: My, Rosja, zrzekamy się układów z Niemcami, zrzekamy się zamiarów tworzenia hegemonii rosyjsko-niemieckiej w Europie. My, Anglia, dezinteresujemy się wieloma sprawami w Europie Środkowej…
Natomiast p. Mikołajczyk oceniał konferencję moskiewską odwrotnie – mówił 11 listopada 1943 roku, że decyzje konferencji moskiewskiej:
Ustalają zasadę współdziałania międzynarodowego połączoną z zaniechaniem podziału Europy na sfery wpływów.
Zapowiadają utworzenie organizacji międzynarodowej narodów dużych i małych na zasadach suwerenności i równości.
Zobowiązują wzajemnie sojuszników do wycofania swych wojsk po ustaniu działań wojennych z terytoriów okupowanych przez państwa osi.
Jak może człowiek tak zdezorientowany co do rzeczywistości przyjmować na siebie odpowiedzialność za losy naszego narodu?
Rząd polski wpływa na stosunek Churchilla do nas jeszcze przez to, że stale obniża swoją powagę na londyńskim gruncie. Rzeczy wielkie i tragiczne budują się czasami z rzeczy małych i komicznych. Czymże, jeśli nie kompromitacją autorytetu rządu polskiego, jest takie wystąpienie ministra Banaczyka na konferencji z dziennikarzami angielskimi, z jego kłótniami po polsku z tłumaczem, w tych dziennikarzy obecności, na temat: co im odpowiedzieć – mów pan: tak – nie, mów pan: nie; z jego cyframi spod ciemnej gwiazdy, przeznaczonymi w jego intencji dla zwiększenia wrażenia o „wartości polskiego wysiłku”, dla epatowania cudzoziemców przez swoją dziecinną przesadę, przez swoją naiwnie kłamliwą formę gruntownie nas ośmieszającymi?
Są naiwności rozczulające, bo poczciwe; naiwność naszego rządu chodzi w parze z targowicą.
Hokus-pokus
Jeśli mnie zapytają, który rząd uważam za rząd własny, polski, to aczkolwiek jestem autorem artykułów domagających się dymisji rządu p. Mikołajczyka, odpowiem bez wahania: oczywiście, że rząd konstytucyjny w Londynie, którego premierem jest dziś p. Mikołajczyk, a jutro może być nim kto inny, mianowany przez naszego konstytucyjnego prezydenta p. Raczkiewicza, względnie przez jego konstytucyjnego następcę gen. Sosnkowskiego.
Kraj, zapytywany, czy uznaje Niemców, względnie czy uznałby Quislinga, odpowiada: nie. – Gdy się go zapytają, czy uznaje Wasilewską, Rolę czy komitet krajowy komunistyczny, odpowiada także: nie, a oświadcza, że stoi i chce stać przy legalnym, konstytucyjnym rządzie w Londynie.
Na to stanowisko Kraju nie wpływa oczywiście fakt, że przedstawiciele rządu londyńskiego w Kraju nie zawsze są tam popularni i że Stronnictwo Ludowe u nas rządzące straciło swe wpływy podczas zawieruchy wojennej.
To patriotyczne i słuszne stanowisko Kraju staje się w Londynie ofiarą specjalnego hokus-pokus. Kraj mówi: „słuchamy rządu polskiego, chcemy rządu polskiego”, a Londyn, niczym fakir, który wkłada do koszyka gołąbka, a wyciąga z niego prosiaka, zmienia oświadczenie Kraju na: „chcemy rządu p. Mikołajczyka, słuchamy tylko p. Mikołajczyka”.
Kraj oświadcza: „gotowi jesteśmy umrzeć za rząd polski”, rozumiejąc oczywiście, że chodzi tu o rząd niezależnej, wolnej Polski, a prasa rządowa w Londynie interpretuje to oświadczenie, że Kraj chce umrzeć za panów Mikołajczyka i Banaczyka.
Publicysta „Dziennika Polskiego” pisze: „Jednego tylko sprawić nie można: by lud polski przestał uważać rząd w Londynie za jedynego wyraziciela wolnej woli społeczeństwa polskiego”.
Bardzo słusznie, z tym zastrzeżeniem, że to nie dotyczy specjalnie rządu p. Mikołajczyka, lecz tak samo dobrze każdego innego rządu, który by był przez konstytucyjnego prezydenta powołany, a także, że lud polski na pewno nie jest winien temu, że reprezentuje go rząd chcący prowadzić „rozmowy graniczne”.
Uznanie rządu Badoglia przez Sowiety
W poniedziałek 13 marca Sowiety uznały rząd Badoglia i zapowiedziały wysłanie przedstawiciela dyplomatycznego. Wobec tego marszałek Badoglio zwrócił się do Anglii i Ameryki z propozycją nawiązania stosunków dyplomatycznych.
Używaliśmy określenia „tragikomedia”; sprawa powyższa może spowodować powstanie terminu „tragipikanteria”. Istotnie, upadek Mussoliniego otworzył Anglii i Ameryce drzwi do Europy. Gdyby w pół godziny po ogłoszeniu powstania rządu Badoglia Anglia i Ameryka zaofiarowały Włochom pokój, dziś byłyby już po stronie koalicyjnej i Węgry, i Rumunia, i byłyby drzwi otwarte do wyzwolenia Polski od słonecznej, szczęśliwej, południowej strony.
Ale dyplomacja anglosaska zmarnowała okazję. Zaczęła się tragikomedia z mijaniem się wysłanników, z bezwarunkowym poddaniem się itd. Prasa angielska zaczęła popierać Sforzę, a wśród głosów napadających na Badoglia nie zabrakło nawet poszczekiwań na łamach polskiej prasy rządowej. Niemcy się wzmocnili, Mussolini uciekł, Węgrzy, Rumuni i Bułgarzy zniechęcili i przestraszyli.
Dziś tłumaczymy sobie zachowanie się dyplomacji anglosaskiej w sprawie Włoch względami na Rosję. Wyobrażamy sobie, że dyplomaci alianccy musieli sobie mówić: lepszy wróbel w ręku. Nie wiadomo, co jeszcze będą warte armie krajów środkowej Europy, natomiast wolta w ich stronę odstraszyć może Rosję, posiadającą armię wspaniałą. Tak czy inaczej, cień rosyjski ciążył na pełnym rezerwy stosunku Anglii do Badoglia, wciąż zwalczanego przez prasę komunistyczną i filokomunistyczną.
Wreszcie prezydent Roosevelt miał zaproponować oddanie Rosji części floty włoskiej. Wywołało to wrażenie wyciągania królowi i Badogliowi śmiertelnego stołka spod nóg.
A tutaj Stalin z niesłychaną pogardą swych komunistycznych wyznawców na całym świecie uznaje Badoglia!
To efektowne posunięcie wywoła oczywiście olbrzymie bałamuctwo. Echa jego odbiją się w Algierze, Stambule, ba! nawet w Budapeszcie i Bukareszcie, uprzednio zniechęconym do rokowań z Anglosasami, a teraz tak zachęconym do rokowań ze Stalinem. Znajdą się wreszcie i Polacy, którzy powiedzą: jak nam Churchill stawia