Na jachcie szejka. Susan Stephens
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na jachcie szejka - Susan Stephens страница 7
Ale…
Uspokój się i zacznij myśleć! To zapewne była jedyna szansa, by dowiedzieć się od niego, co się wydarzyło tamtego wieczoru. A ponieważ nijak nie przypominała kobiet, z którymi miał kontakt: bez makijażu, z byle jaką fryzurą i sterczącym z niej ołówkiem, wątpiła, by cokolwiek jej groziło z jego strony.
– Kiedy skończysz swoją pracę? – zapytał z cieniem zniecierpliwienia, co potwierdzało jej przypuszczenia, że w najbliższym czasie nie padnie ofiarą jego chuci.
– Już skończyłam, Wasza Wysokość. Jeśli trzeba czegoś jeszcze, proszę skontaktować się z pralnią.
– Osobiście się upewnię, czy moja służba zostanie należycie poinstruowana w tej materii – odparł z rozbawieniem.
Fakt, że miał poczucie humoru, tylko pogarszał sprawę. Jeśli naprawdę był tak ludzki, to dlaczego pozwolił jej matce umrzeć? Wszystko, co uczynił bądź czego zaniechał tamtego wieczoru, wpłynęło na resztę jej życia i w tragiczny sposób zakończyło żywot jej mamy. Musiała pochylić głowę, by nie zauważył jej pełnych gniewu oczu.
Pochodzili z dwóch różnych światów. W jej świecie ludzie odpowiadali za swoje czyny. W jego – niekoniecznie.
Nie miała w sobie nic z kokietującej księżniczki. To była pełna pasji kobieta, intrygująca i inna niż wszystkie. Miał ochotę złapać ją za włosy i szarpnięciem wymusić ruch głowy odsłaniający jej smakowitą szyję. Utraciła dziecięcą figurę, zamiast tego zyskując wspaniały zestaw kobiecych krągłości. Była blada od braku słońca, lecz cerę miała nieskazitelną.
– Porozmawiamy – zapewnił. – I to wkrótce.
– Koniecznie – odparła gwałtownie, a trzymane wzdłuż ciała ręce zacisnęła w pięści.
Zapewne przez te wszystkie lata zastanawiała się, co się stało tamtej nocy na pokładzie statku. Jej gniew był dla niego zrozumiały. Wystarczyłaby sama śmierć jej matki, a ona zapewne podejrzewała jeszcze, że brał udział w zamiataniu tej sprawy pod dywan. Miała zresztą podstawy do takich przypuszczeń, przyznał w duchu.
– Powrót na pokład tego statku musiał być dla ciebie trudnym przeżyciem.
– Myślisz, że bałam się duchów? – zaczepiła go.
– Nie, wspomnień.
– Życie toczy się dalej – odparła beznamiętnie.
– Tak być powinno – zgodził się.
– Wybacz mi, Wasza Wysokość, ale jeśli nie masz teraz dla mnie czasu, to na nabrzeżu czeka na mnie mnóstwo pracy.
Czyżby właśnie go odprawiła? Rozbawiło go to.
– Jesteśmy w pralni bardzo zajęte – dodała, gdy wyczuła, że przekroczyła pewną granicę.
Odebrał to jednak jak powiew świeżego powietrza. Dobrze było otrzymać przypomnienie, że to, że całe jego otoczenie przed nim klękało, nie znaczyło, że Millie Dillinger nagle zacznie robić to samo. Szacunek okazywany mu przez ludzi nie czynił go w żaden sposób kimś wyjątkowym. Kontakt z tą dziewczyną przynosił otrzeźwienie.
– Przyjmę cię w gabinecie za dziesięć minut.
Zdawała się zaskoczona, bowiem nie odpowiedziała.
– Mój czas również jest cenny, pani Dillinger. Strażnik cię tam zaprowadzi, a sekretarka zadzwoni do pralni, by wytłumaczyć twoje spóźnienie.
– Ale…
– Jestem pewien, że panna Francine to zrozumie – przerwał.
Nachmurzyła się.
– Dziesięć minut – powtórzył, po czym wyszedł z pomieszczenia.
Millie wydawało się, że podczas tej krótkiej rozmowy kilka razy zapomniała o oddychaniu. Szejk Khalid wyglądał jeszcze wspanialej, niż pamiętała. Musiała ochłonąć, ale strażnik ani myślał dawać jej taką możliwość. Szybkim krokiem wyprowadził ją z wystawnej kajuty. Po długim marszu zatrzymali się dopiero przed błyszczącymi drzwiami z drewna tekowego. Wejście do jaskini lwa, pomyślała. Przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, by się uspokoić i przygotować na kolejną rundę konfrontacji.
Nagle, jak na jakiś znak, strażnik uznał, że wypada już otworzyć drzwi, a następnie odsunął się, by pozwolić jej wejść. W głębi kajuty szejk siedział przy eleganckim, nowoczesnym biurku i podpisywał jakieś dokumenty. Ciągły odgłos jego pióra był wyraźnym znakiem, że znajdowała się na jego terenie, w jego królestwie, gdzie wszystko przebiegało według ustalonego przez niego harmonogramu. Będzie musiała zaczekać, aż Jego Wysokość raczy ją przyjąć.
Pal licho dumę. Okazja do rozmowy z potencjalnym naocznym świadkiem tamtego wieczoru była na wyciągnięcie ręki. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Panował w nim rygorystyczny porządek. Brakowało ozdóbek czy rodzinnych zdjęć ocieplających atmosferę pomieszczenia – brak tych ostatnich wywołał u niej trudną do zrozumienia ulgę – ot, tylko kilka urządzeń biurowych i biurko pełne poważnie wyglądających dokumentów.
– Przepraszam – przemówił wreszcie, a następnie wyprostował się i zmierzył ją swym bezlitosnym spojrzeniem drapieżnego ptaka. – Millie – dodał łagodniej.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.