Romans panny Brook. Helen Dickson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Romans panny Brook - Helen Dickson страница 3
Znienawidziła go. Czuła w sobie mieszaninę złości i upokorzenia tak dojmującego, że nieomal wierzyła, iż może ją to zabić.
– Poniżenie… To śmieszne. – Wyraźnie go rozzłościły jej słowa. – Ty, moja droga Lydio, potrafiłabyś rozgrzać mężczyźnie łóżko, gdybyś nie była tak zimna jak sopel lodu i bezmyślnie nieugięta. Niektórym mogłaby podobać się twoja niewinność, ale ja uważam, że tylko traciłbym z tobą czas. Szkoda, bo pod tą warstwą lodu kryje się temperament, który mógłby mi dostarczyć wiele rozkoszy, o czym zamierzałem się przekonać, gdyby nie przeszkodził mi w tym mój szwagier. Ty trzymasz na odległość wyciągniętej ręki każdego mężczyznę, który nie obieca, że włoży ci obrączkę na palec.
– Włącznie z tobą, Henry – przerwał mu ostro Golding, widząc, jak wielkiego szoku doznała Lydia po tym ataku na jej osobę.
– Włącznie ze mną. – Henry uniósł arogancko brwi. – Ale byłem gotów przezwyciężyć każdy opór, byle tylko ją posiąść.
– Byłeś gotów nawet popełnić bigamię. Ale nie udało się, Harry, dlatego agresywnie wytykasz pannie Brook to wszystko, co uznajesz za jej wady.
– W rzeczy samej. I przyznaję, że poczułem wobec niej ogromne pożądanie, ale niech Bóg broni, żebym miał poślubić kobietę o tak podłym charakterze, w dodatku bez grosza przy duszy.
– Fiasko twoich wysiłków boleśnie odczujesz dopiero wtedy, gdy wrócisz do miasta, staniesz twarzą w twarz ze znajomymi i będziesz musiał przyznać, że przegrałeś zakład, a na koniec zapłacić pięćset gwinei – skwitował Golding.
Lydia czuła pustkę w głowie. Odzyska przytomność umysłu dopiero wtedy, gdy sobie uświadomi, że to, co się wydarzyło, to nie był koszmarny sen, lecz rzeczywistość, która może zaciążyć na całym jej życiu. Ale na razie była zbyt zszokowana, żeby cokolwiek czuć czy wybiegać myślą w przyszłość. Nikt nigdy tak jej nie znieważył i tak nie sponiewierał jej dumy.
Nie mogła zaprzeczyć straszliwej prawdzie. Henry założył się z przyjaciółmi, że ją uwiedzie, i gdyby wygrał, wzbogaciłby się o pięćset gwinei. To było więcej, niż mogła znieść jej zraniona duma. Wezbrał w niej gniew. Wszelkie cieplejsze uczucia, jakie mogła jeszcze żywić wobec niego, zostały zniszczone.
– Jak śmiałeś?! – Trzęsła się ze złości. – Jak śmiałeś tak postąpić? Jak śmiałeś uczynić ze mnie przedmiot ohydnych żartów i równie obrzydliwych zakładów?!
– Panno Brook – włączył się Golding – proszę mi wybaczyć. Bardzo żałuję, że o tym wspomniałem…
– O czym? – Lydia przeniosła na niego wzrok. – O zakładzie? Dlaczego miałby pan żałować, skoro powiedział pan prawdę? Mam prawo wiedzieć, do czego był zdolny Henry, żeby mieć mnie w swoim łóżku. – Spojrzała na niedoszłego męża. – To, co uczyniłeś, jest nikczemne. Od samego początku zmierzałeś do tego, żeby mnie poniżyć w najbardziej wyuzdany sposób. Nie spadnie mi korona z głowy, jeśli przyznam, że okazałam się na tyle głupia, by ulec twojemu urokowi. Zapewne przywykłeś do takiej reakcji najróżniejszych kobiet – ciągnęła szyderczo – choć przecież masz żonę. Poczułabym wielką satysfakcję, gdybym się dowiedziała, że wypłata pięciuset gwinei puściła cię z torbami, niestety wątpię, by tak się stało.
– Na litość boską, Lydio, to był tylko zakład! Chwila szaleństwa! Nigdy nie miałem zamiaru cię zranić – nieporadnie tłumaczył się Henry.
– Chwila szaleństwa?! – prychnęła, posyłając mu nienawistne spojrzenie. – Tak to nazywasz? Nie ma żadnego usprawiedliwienia na to, co zrobiłeś. W twoim przypadku to podwójne draństwo. Nie licząc się z moimi uczuciami, podstępem byś mnie uwiódł, a potem porzucił jak pospolitą dziewkę, niszcząc moją reputację, a tym samym całą moją przyszłość… ty… ty obrzydliwy, nikczemny zbereźniku.
– Lydio, posłuchaj…
– Nie interesuje mnie, co jeszcze masz do powiedzenia. Za to ty posłuchasz mnie, Henry Sturgisie, Seymourze czy jak tam się nazywasz. Nigdy ci nie wybaczę. Nigdy! I radzę ci, trzymaj się ode mnie z daleka. – Odwróciła się i wyszła, nie mogąc dłużej znieść jego widoku.
To, co uczynił jej Henry, i co to będzie znaczyło dla niej w przyszłości, rozwijało się przed nią niczym długa nić złości i żalu. Miała ochotę rzucić się na niego, wydrapać mu oczy i stłuc pięściami. Nienawiść, niesmak, rozczarowanie, uczucie upokorzenia i zranienia rozsadzało jej czaszkę i ściskało pierś, aż miała wrażenie, że się udusi.
Wszystkie jego zabiegi prowadzące do fikcyjnego małżeństwa służyły wyłącznie jednemu celowi. Chodziło o wygranie zakładu z przyjaciółmi. Lydia miała wrażenie, jakby Henry wbił w nią nóż i pokroił na drobne kawałeczki. Znękana potwornym bólem i poczuciem straty, wypadła z pokoju, do którego zaledwie przed chwilą wchodziła przepełniona szczęściem. Teraz niczego nie widziała, niczego nie słyszała z wyjątkiem uderzeń własnego serca. Biegła przed siebie ulicą, nie wiedząc, dokąd zmierza, byle jak najdalej od tamtego pomieszczenia i osób, które się w nim znajdowały.
Wiedziała, że jej samopoczucie się poprawi, gdy tylko zostawi to wszystko za sobą. Wiedziała, że nie powinna się zatrzymywać, tylko uciekać od tego zła. Ale w końcu będzie musiała się zatrzymać, a wtedy wrócą wszystkie bolesne emocje. Nie chciała widzieć Henry’ego. Nie chciała patrzeć mu w oczy. Nie kochała go. Nie wiedziała, co to znaczy kogokolwiek kochać, ale to nie umniejszało jej upokorzenia i bólu spowodowanego publiczną zdradą. Najważniejsze, to znaleźć się jak najdalej od tej nieszczęsnej wioski.
Usłyszała, że ktoś ją woła, ale nie zatrzymała się. Jej serce łomotało w szalonym tempie, czuła ból w lewym boku.
– Zaczekaj – usłyszała.
Z trudem łapiąc oddech, zobaczyła przed sobą niewyraźny zarys drogi. Biegła dalej, ale usłyszała za plecami kroki i ponowne wołanie, aż wreszcie ktoś chwycił ją za ramię i zatrzymał. Ciężko oddychając, odwróciła się. Miała zamęt w głowie, mijający ją przechodnie byli zamazani, dźwięki ulicy stłumione. Zamęt w jej głowie jeszcze się nasilił, kiedy zobaczyła przed sobą jasnoniebieskie oczy ocienione gęstymi czarnymi rzęsami, usłyszała głęboki melodyjny głos i poczuła miły zapach wody kolońskiej. Wciąż trzymając ją za ramię, Alexander Golding sprowadził ją na bok, z dala od hałasu przejeżdżających powozów.
Oczy, które się w nią wpatrywały, były przeźroczyste i skrzące jak promienie słońca na wodzie. Miała wrażenie, że przewiercają ją na wskroś.
– Wszystko w porządku? Jest pani zdenerwowana. – Mówił spokojnie, bez współczucia,