Antropologia pamiÄ™ci. ОтÑутÑтвует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Antropologia pamiÄ™ci - ОтÑутÑтвует страница 22

Nawyk to coś więcej niż tylko skłonność. Lepiej niż określenie „dyspozycja”, słowo „nawyk” pozwala nam odnieść się do tych rodzajów działań, w ramach których zestaw cech zostaje zebrany razem, aby uformować czynność: działanie, które jest nabywane, gdyż wyznaczają je poprzednie działania, a które zarazem może manifestować się w sposób otwarty i wywiera pewien ukryty wpływ nawet wówczas, kiedy nie jest czynnością jawnie dominującą. Możemy użyć słowa „skłonność”, żeby opisać to wszystko, byłoby to jednak nieco mylące. Określenie to sugeruje raczej coś ukrytego czy potencjalnego, coś, co do aktywacji wymaga pozytywnego bodźca przychodzącego spoza nas. Określenie „nawyk” niesie w sobie poczucie działania, nieustannie wykonywanej czynności. Przywodzi na myśl fakt ćwiczenia, wzmacniającego się efektu wciąż powtarzanych działań. Jest to cecha nawyku, której wagę uświadamiamy sobie, rozważając techniczne umiejętności, w przypadku których ćwiczenie zmniejsza świadomą uwagę wymaganą do poprawnej realizacji czynności. Kiedy uczymy się chodzić, pływać, jeździć na rowerze czy wrotkach albo też śpiewać, często przerywamy sobie niewłaściwymi ruchami i fałszywymi nutami. Kiedy osiągniemy biegłość, rezultaty przychodzą przy minimalnym zaledwie wysiłku mięśni i pozostają pod pełną kontrolą. Dzięki ćwiczeniu ciało osiąga koordynację coraz większej liczby czynności mięśniowych w coraz bardziej automatyczny sposób, aż wreszcie świadomość wycofuje się, a ruchy wykonują się „poza kontrolą woli”. Pojawia się wówczas pewna i wyćwiczona sekwencja działań, które przybierają właściwy sobie kurs. Wyczyny akrobatów i żonglerów ukazują ekstremalną wersję takich działań, podobnie jak obdarzone wysokim prestiżem umiejętności opisywane przez Prousta i Sudnowa. Ale banalne, automatyczne działania, podobnie jak te prestiżowe, zamiast płynności i harmonii mogą być nawykowo niezdarne i pozbawione wdzięku. Sposoby posługiwania się ciałem nabywane są w toku naszych interakcji z przedmiotami. Tak też dzieje się w przypadku wyraźnie automatycznych, dobrze przyswojonych ruchów rzemieślników. Kiedy stolarz prowadzi strug, a tkacz pracuje na krosnach, robią to w sposób tak nawykowy, że jeśli ich zapytać, odpowiedzieliby, że poczucie właściwego posługiwania się narzędziem mają w rękach. Podobnie jest w przypadku, gdy praca przy maszynie lub biurku wymusza na nas zespół określonych postaw ciała, które postrzegamy jako „przynależne” pracownikowi z fabryki czy wykonującemu siedzącą pracę białemu kołnierzykowi. Postawy i ruchy, które stanowią formy pamięci nawykowej, osadzają się w toku formowania ciała. Aktorzy potrafią mimiką wyrażać stany emocjonalne, lekarze potrafią odczytywać wyniki badań.
Przede wszystkim jednak nawyk jest czymś więcej niż tylko znakiem. Ucieleśnione doświadczenie, którego praktyki nawykowe tworzą istotną część, podporządkowane zostało ostatnio kognitywnemu imperializmowi i odczytywane jest zazwyczaj w ramach lingwistycznego modelu znaczenia. Społeczeństwo, stworzone na obraz i podobieństwo języka, uznaje się za zapis znaczenia w fizycznych ciałach i zachowaniach jednostek. Ciało, zredukowane do statusu znaku, może znaczyć dzięki temu, że jest wysoce podatnym na zmiany nośnikiem wyrażającym kategorie umysłowe. Metafory działań cielesnych, takie jak „upadanie”, postrzegane są jako wyrażające ideę w kategoriach cielesnego obrazu. Oznacza to, że rozumienie ukazujemy jako proces, w którym zmysłowe dane przyporządkowywane są do idei, ciało zaś uważamy za przedmiot arbitralnie przenoszący znaczenia. A jednak, jak słusznie zauważył Merleau-Ponty, fenomen nawyku powinien zmusić nas do zrewidowania naszego spojrzenia na „rozumienie” i ciało70. Umiejętność pisania na maszynie, na przykład, nie jest tożsama ze znajomością pozycji każdej litery wśród klawiszy, ani też z nabyciem odruchu warunkowego dla każdej litery, który uruchamia się, gdy poszczególne znaki pojawiają się w zasięgu wzroku. Wiemy, gdzie litery znajdują się na klawiaturze, w ten sam sposób, w jaki wiemy, gdzie szukać którejś z naszych kończyn. Pamiętamy to dzięki wiedzy wynikającej z oswojenia naszej przestrzeni życiowej. Ruchy palców osoby piszącej na maszynie mogą poddawać się opisowi, a jednak dla samego piszącego nie istnieją one jako trajektoria w przestrzeni, która mogłaby zostać opisana, lecz jako określone dostosowania jego ruchów. Znacząca praktyka nie ma tu więc nic wspólnego ze znakiem. Znaczenie nie może zostać zredukowane do znaku, który istnieje na oddzielnym „poziomie” poza niezapośredniczoną sferą działań ciała. Nawyk opiera się na wiedzy i pamiętaniu zawartych w rękach i w ciele, kiedy zaś podtrzymujemy nawyk, tym, co pamięta, jest właśnie nasze ciało.
Podstawa wyboru: Paul Connerton, Jak społeczeństwa pamiętają, przeł. Marcin Napiórkowski, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2012, s. 66–70, 75, 85, 145–156, 171–181 (pominięto część przypisów, śródtytuły pochodzą od redaktorów tomu).
II RZECZ, ŚLAD, ZAPIS
Marcel Proust
W poszukiwaniu straconego czasu
Przedrukowany poniżej fragment jest zapewne najczęściej cytowanym literackim obrazem dotyczącym pamięci. Słynna scena, w której Marcel sięga po magdalenkę, przenosząc się w wyobraźni w świat dzieciństwa, stanowiła punkt wyjścia dla niezliczonych naukowych narracji o literackim funkcjonowaniu pamięci, pamięci biograficznej, zapisanej w rzeczach, czy pamięci nostalgicznej.
Tak oto przez długi czas, kiedy, obudziwszy się w nocy, przypominałem sobie Combray, zawsze widziałem jedynie tę jasną ścianę, odcinającą się na tle niewyraźnych ciemności, jak ściany, które płomień bengalskiego ognia lub jakaś projekcja elektryczna oświeca i wyodrębnia w budynku, zostawiając inne jego części w mroku. U dosyć szerokiej podstawy salonik, jadalnia, wylot ciemnej alei, którą przybywa pan Swann, nieświadomy sprawca moich smutków, sień wiodąca mnie ku pierwszemu stopniowi schodów, okrutnych schodów, które tworzyły wąski kadłub tej nieforemnej piramidy; a na szczycie moja sypialnia z korytarzykiem o oszklonych drzwiach gotowych na wejście mamy; słowem, wciąż widziana o tej samej godzinie, wyodrębniona ze wszystkiego, co mogło być dokoła, odcinająca się w ciemności, ściśle konieczna dekoracja do dramatu mego rozbierania się – na kształt tej, którą wskazują nagłówki starych sztuk przeznaczonych dla teatrów prowincjonalnych; tak jakby Combray składało się tylko z dwóch pięter połączonych wąskimi schodami i jakby tam zawsze była tylko siódma wieczór. Prawda, iż komuś, kto by mnie zapytał, mógłbym odpowiedzieć, że Combray zawierało jeszcze coś więcej i istniało o innych godzinach. Ale ponieważ tamtych innych wspomnień dostarczyłaby mi jedynie pamięć wywołana wolą, pamięć intelektualna, której informacje o przeszłości nie zachowują nic z istoty rzeczy, nie byłbym miał nigdy ochoty myśleć o tej reszcie Combray. Wszystko to było w istocie umarłe dla mnie.
Umarłe na zawsze? Możebne.
Dużo w tym jest przypadku, a drugi przypadek, nasza śmierć, często nie pozwala nam długo czekać na łaskawe względy tamtego przypadku.
Bardzo rozsądna wydaje mi się wiara celtycka, że dusze tych, których straciliśmy, uwięzione są w jakiejś niższej istocie, w zwierzęciu, roślinie, rzeczy nieożywionej, stracone w istocie dla nas aż do dnia – dla wielu nie przychodzi on nigdy – gdy nam się zdarzy przejść koło drzewa, wejść w posiadanie przedmiotu będącego ich więzieniem. Wówczas drżą, wołają nas i skorośmy je tylko poznali, czar pryska. Oswobodzone przez nas, zwyciężyły śmierć i wracają, aby żyć z nami.
Tak jest z naszą przeszłością. Starać się ją wywołać to stracony czas, wszystkie wysiłki
70
Por. M. Merleau-Ponty,