Martwa cisza. Will Dean

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Martwa cisza - Will Dean страница 7

Martwa cisza - Will Dean

Скачать книгу

jest. Komendant chce urządzić w południe konferencję prasową. Pojawią się na niej twoi koledzy z Karlstad i Sztokholmu. Przykro mi, ale wcześniej niewiele mogę zdradzić.

      – W porządku – stwierdzam rozczarowanym głosem. – Czy ofiara pochodziła z okolicy? Możliwe, że ją znałam?

      – Dowiesz się o nim więcej po południu.

      Czyli to „on”.

      – W internecie piszą, że nie znaleziono jeszcze broni. To prawda?

      – Nie dam się na to nabrać, Tuvs, i nie podoba mi się, że tak ze mną pogrywasz. Rób swoje, ja będę robić swoje. Widzimy się na lunchu.

      Odkłada słuchawkę.

      Lars spóźnia się piętnaście minut. Najważniejszy dzień w Pipidówce od 1994 roku, a on przychodzi po czasie.

      – Przejmiesz dzisiaj moje artykuły. Ja mam się skupić na morderstwie. Wszystko czeka na ciebie w skrzynce odbiorczej, z pytaniami zwracaj się do Leny.

      – Wiedziałem – stwierdza Lars z uśmiechem, który ukazuje zbyt dużo dziąseł i zbyt mało zębów. – Mnie to nie przeszkadza. Stare wieści, powolne historie – to moja specjalność. Od trzydziestu lat.

      Odwiesza płaszcz i rozpina buty w żółwim tempie, potem wkłada niefirmowe adidasy na rzepy i drepcze do aneksu kuchennego w pokoju Nilsa.

      Idę za nim.

      – Jak wyglądały zabójstwa Meduzy z lat dziewięćdziesiątych z twojej perspektywy?

      Lars, który właśnie napełnia stary ekspres przelewowy wodą z kranu znajdującego się tuż obok szpanerskiego wizytownika Nilsa, odwraca się do mnie.

      – Chcesz wywiad na wyłączność?

      Przysiadam na skraju biurka.

      – Przede wszystkim pamiętam, że były potworne. Małe miasteczko straciło trzech dobrych ludzi. Nie zapominaj o tym. Zginęło trzech dobrych ludzi. Mieli matki, sąsiadów, przyjaciół; jeśli dobrze pamiętam, wszyscy byli żonaci i dzieciaci. Wszyscy co piątek czytali naszą gazetę i chodzili po tych samych ulicach co my. To było smutne zajście i nadal kładzie się cieniem na naszym miasteczku.

      – Tyle wiem – wtrącam. – A na co powinnam się przygotować w najbliższych dniach?

      – Moim zdaniem najważniejsze, żebyś pozostała ludzka. Pozwól rodzinie i przyjaciołom ofiary wypowiedzieć się w swoim czasie, własnymi słowami. Nie poganiaj ich, będą to robić ludzie z prasy krajowej i, Boże uchowaj, telewizyjne pijawki. Te pasożyty mają ludzi i wpływy, my nie. Pamiętam, że w latach dziewięćdziesiątych niektórzy z nich mieli dojścia do polityków w Karlstad, a nawet do koronera. Oni dostawali cynk, ale to my uchwyciliśmy lokalną perspektywę. Pamiętaj, jesteśmy stąd, znamy wszystkich w okolicy i powiązania między ludźmi. Poza tym, kiedy to wszystko minie, my zostaniemy w Gavrik, a te miglance ze Sztokholmu odwrócą się na pięcie i wyjadą. Ich tu nie będzie, a my będziemy musieli robić zakupy z rodzinami ofiar, parkować obok ich krewnych. Między innymi dlatego musimy opisać sprawę, jak należy.

      Nils wchodzi i staje w drzwiach swojego pokoju

      – Co tu się wyprawia? – Jego postawione włosy lśnią od żelu. – Możecie przepuścić mnie do biurka? Niektórzy muszą pracować.

      Przesuwam się i zajmuję jego miejsce w progu. Lars nadal robi kawę w swoim tempie.

      – Czego się dowiedziałaś? – pyta Nils.

      – Na razie niewiele. Podejrzewam, że ofiara jest mężczyzną. W sumie to wszystko. Za chwilę ruszam znów do Mossen, w południe policjanci z naprzeciwka dają show.

      – I ty uważasz się za profesjonalną reporterkę – pokpiwa, szczerząc zęby i odchylając się w tył na swoim skórzanym fotelu biurowym. Ma na sobie bladożółtą koszulę, przez którą widać wianuszki cienkich włosów okalających sutki. Po chwili zwraca się do Larsa. – A ty, staruszku? Wiesz, kto się wczoraj spotkał ze Stwórcą?

      Oboje wbijamy w niego wzrok.

      – No co? Ja tu tylko wciskam ludziom reklamy. Zarabiam kasę, żebyście wy, cieniasy, mogli dostawać co miesiąc okrągłą pensyjkę. Kto by się tam przejmował? Jestem tylko głupim sprzedawcą. Co ja mogę wiedzieć?

      Lars bierze kawę i wraca do swojego biurka w pokoju obok.

      – Mów – nalegam i koncentruję się na cienkich, spierzchniętych wargach Nilsa.

      – Wszyscy twierdzą, że to Freddy Malmström. Kobitka, która gra z Lottą w badmintona, mieszka obok Malmströmów, przy trasie dla narciarzy biegowych. Freddy to miły gość, zdaje się, że uczy matmy, a może przyrody. No i nie wrócił wczoraj na noc. Poszedł z psem na polowanie i więcej się nie pojawił. Ani on, ani pies. Myślę więc, że to o niego chodzi.

      – O kurde – rzucam. – Nauczyciel?

      – Zacytujesz mnie, asie dziennikarstwa? To oficjalna wypowiedź, tylko dla ciebie.

      Wychodzę i stukam do drzwi Leny.

      – Masz chwilę?

      Naczelna siedzi przy komputerze, składając kolumny z obwieszczeniami o narodzinach i zgonach do jutrzejszego numeru. Widzę symbole kwiatów i aniołków, którymi je oznaczamy.

      – Kojarzysz Freddy’ego Malmströma? – pytam.

      – Znam nazwisko. To syn Phila Malmströma?

      Reguluję głośność w prawym aparacie.

      – Nie wiem.

      – Phil Malmström podobno należał do miejscowego klubu pokerowego. Zmarł parę lat przed tym, jak się tu sprowadziłam, ale ludzie wciąż o nim gadali. Zdaje się, że był przewodniczącym rady miejskiej. Do klubu przyjmowano tylko grube ryby. W pokera nie grają już od lat, ale może ten Freddy to jego syn.

      – Pojadę do Mossen, zobaczę, kogo zastanę. Popytam mieszkańców o Freddy’ego, może się czegoś dowiem.

      – Uważaj tam na siebie, dobrze?

      – Bo w okolicy grasuje morderca? Dzięki, wiem.

      – Pamiętam, jak parę lat temu wybraliśmy się tam z Johanem na grzyby – zaczyna Lena. – To raj dla grzybiarzy, o tej porze roku niektórzy zbierają w nim grzyby na sprzedaż. My pojechaliśmy we wrześniu, było jaśniej niż teraz i suchszej. Wjechaliśmy do lasu, a potem zwialiśmy gdzie pieprz rośnie. Nawet nie wysiedliśmy z samochodu.

      6

      Termometr na desce rozdzielczej pokazuje trzy stopnie na plusie. Przejeżdżam między McDonaldem a ICA Maxi, dwoma punktami orientacyjnymi oznaczającymi początek i koniec Gavrik, i wyjeżdżam z miasteczka. Przejeżdżam pod autostradą E16, po której sznur

Скачать книгу