Czerwony świt. Jędrzej Pasierski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwony świt - Jędrzej Pasierski страница 4

Czerwony świt - Jędrzej Pasierski Ze Strachem

Скачать книгу

Nie przejmuj się – skomentowała Karolina. – Zobaczysz jeszcze zaćmienie.

      – Takie za pięć lat – powiedział Borewicz.

      – Mogę nie dożyć – zaśmiał się Lutek.

      – Jesteś chory? – zapytał Paweł.

      – Nie.

      – To po co tak chrzanisz? – powiedział Paweł, a potem podszedł do telefonu i zmienił w nim muzykę. Poleciały dźwięki Syren Artura Rojka. Lutek wzruszył ramionami, a Bartek złożył palce w prostokąt i mrużąc oczy, skierował dłonie w stronę słońca.

      – Do czegoś cię to inspiruje? – zapytała Karolina.

      – Być może – odparł, mrugając. – Jeszcze nie wiem.

      Paweł rozejrzał się.

      – Gdzie jest Sara? – zapytał.

      Lutek spojrzał na tackę z tektury, stał tam jeszcze jeden kubek z frappé. Nie był to jednak kubek z owcą.

      – Pewnie wyszła – skomentował.

      Karolina rzuciła Pawłowi pytające spojrzenie. Poczuł instynktowny niepokój.

      – Sprawdzę, co u niej – powiedział.

      W mieszkaniu, w którym zdążyli zapalić wszystkie światła, panowała teraz jasność jak na zewnątrz. Pół górnego salonu zajmowała gigantyczna, pachnąca jeszcze nowością kanapa. Paweł przyjrzał się leżącej na niej postaci. W rzeczywistości Sara była drobniejsza niż na ekranie. Obydwoje byli mali. Sara mierzyła niewiele ponad metr sześćdziesiąt, telewizja dodawała jej wzrostu. Niedawno obcięte krótkie blond włosy opadły jego siostrze na oczy, nie poruszała się.

      Do pokoju weszła Karolina, za nią reszta. Paweł wyczuwał zapach spirytusu w powietrzu.

      – Co z nią? – zapytał Lutek. – Jakoś dziwnie wygląda.

      Paweł wzruszył ramionami, czując w mięśniach lekki paraliż. Minął go Lutek, usiadł na brzegu kanapy i położył dłoń na czole Sary. Obserwowali go, kiedy nachylił się nad jej ustami. Przystawił dwa palce do szyi dziewczyny, usiłując chyba znaleźć tętno, a potem spojrzał w ich stronę. Wyglądał na przestraszonego.

      – Kurwa, nie oddycha – powiedział.

      Nikt nie skomentował. Czas zatrzymał się w miejscu.

      – Chyba musimy wezwać lekarza – dodał.

      Ciszę przerwał zduszony krzyk Karoliny.

      2

      Był 20 marca, pierwszy dzień wiosny, i policja powinna zajmować się tym, żeby nikt dzisiaj nie wpadł do Wisły. Tymczasem Nina Warwiłow czuła się, jakby ktoś pomylił tygodnie i tak naprawdę był piątek trzynastego. Dochodziła dwunasta i od pół godziny wiedziała, że nie żyje Sara Kosowska, primadonna telewizji i kina, co dla Warwiłow oznaczało jedno: strumień szlamu. Prasa nie zdążyła jeszcze wyniuchać tematu, ale stanowiło to kwestię minut.

      Technicy zabezpieczyli pomieszczenia, zwłoki Kosowskiej odjechały już do prosektorium na Oczki, wraz z nimi zaś prokurator Maciej Stassberg, pozostawiając Warwiłow nadzór nad śledztwem. I patrzyła teraz na jedno z lepszych mieszkań, jakie widziała w tym mieście: dwupiętrowy loft z oknami na całą wysokość ścian, wykończony w klasycznym, ale niezłym stylu.

      Podłogi wyłożono dębowym parkietem, kuchnię umeblowano mnóstwem lakierowanych białych szafek, ładnie kontrastujących z blatami z czarnego marmuru. Nawet kominek tutaj się znalazł, w rogu przepastnego salonu. Jednego z dwóch: ten wyższy, sąsiadujący z tarasem, umieszczono na antresoli. Cała ta chata musiała kosztować majątek.

      Przy tym wszystko wyglądało jak wyjęte prosto z pudełka i tak samo pachniało: świeżą farbą, tekstyliami, plastikiem. Ani śladu woni człowieka, w ogóle jego obecności. Jedynym w miarę zamieszkałym miejscem wydawała się sypialnia Sary Kosowskiej. Bluzki i bielizna walały się po podłodze obszernej garderoby, na toaletce stało kilkanaście kosmetyków i nawet pachniało tutaj trochę kobiecymi perfumami.

      Warwiłow z zadowoleniem odnotowała jednak, że biała toaletka, służąca wyraźnie także za biurko, jest dosyć zaśmiecona. Leżały tutaj kluczyki do samochodu marki Audi, poza tym ołówek, przewrócona butelka po wodzie i kalendarz, do którego przyklejono szereg karteczek. Nie był zbyt skrupulatnie prowadzony. Komisarz przewróciła parę stron, a potem wróciła do pierwszej.

      – Kilka razy pojawia się nazwisko Stern. Sprawdź to – poleciła Chodkowskiemu, który pojawił się w sypialni niedługo po niej.

      – W porządku. Zatrzymujemy też kluczyki do samochodu? – Starszy aspirant zakręcił je sobie na palcu. – Chyba dobry wózek.

      – Zabezpiecz. I sporządź mi notatkę o naszych świadkach. Za pięć minut zaczynamy przesłuchania.

      – Tutaj?

      – Tak.

      – Kogo pierwszego?

      – Tego, kto znalazł zwłoki. – A po chwili namysłu dodała: – Albo nie. Przepytam wszystkich naraz. Sprawdźmy zbiorowe oko. Co o nich wiesz?

      – Brat Kosowskiej, jego dziewczyna i dwóch facetów. Podobno wszyscy są bardzo blisko. Przyjaźnią się od zawsze.

      – Skąd wiesz?

      – Nie ukrywali tego przede mną.

      – Tym lepiej. Zbierz ich, zaraz do ciebie przyjdę.

      Minąwszy ekipę techniczną skupioną wokół kanapy, na której znaleziono Sarę Kosowską, Warwiłow wyszła na zewnątrz. Zmrużyła oczy od słońca, które po zaćmieniu wydawało się atakować ze zdwojoną siłą.

      Powierzchniowo taras korespondował z resztą apartamentu; wyglądał tak, jakby można było na nim zagrać w golfa. I nikt by się nie dowiedział, co się tutaj wyprawia.

      Biała, wysoka i gruba szyba osłaniała flanki tarasu, a betonowa ściana – jego przód. Tutaj człowiek mógł swobodnie opalać się nago. Od kiedy takie mieszkania powstawały w Warszawie? I to dwieście metrów od Ząbkowskiej, dawniej najniebezpieczniejszej ulicy w mieście, i trzysta metrów od królestwa bloków spółdzielni RSM Praga. Tego samego, na którym Nina się wychowywała.

      Wróciła do środka. Czworo świadków już zajęło miejsca przy stole prezydialnym. Słyszała szelest folii, którą pokryte były jeszcze krzesła. Sama usiadła u szczytu, jak gdyby właśnie rozpoczynali obiad rodzinny.

      Trzech mężczyzn i kobieta. Tuż po trzydziestce albo nawet młodsi, bo byli wyraźnie szarzy, zmarniali i to mogło ich postarzać. W każdym razie bez dwóch zdań przedstawiciele generacji Y, czyli pokolenia, które komunizm pamiętało przez pryzmat pewexów. Wydawali się otępiali i wyczuwała w powietrzu dość nieprzyjemny zapach przetrawianego

Скачать книгу