Nocą drony są szczególnie głośne. Wolfgang Bauer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nocą drony są szczególnie głośne - Wolfgang Bauer страница 7
– Zorganizujmy to po prostu u nas w domu – proponuje wuj Rafiego.
Wuj Halimy zgadza się, adwokatki przytakują. Dlaczego nie? Niech to będzie nikah.
Nikah to tradycyjny sposób zawierania małżeństw. Potrzebny jest tylko imam. Trzy sury, trzy razy powtórzona zgoda młodych. Wszystkiego dwie minuty. W Afganistanie zawsze tak było. Adwokatki z obawy przed zmiennym w decyzjach ojcem Halimy chciały, żeby małżeństwo zostało poświadczone urzędowo, ale okazało się to niemożliwe. Obie rodziny odwracają się od instytucji nowego państwa, od wszystkich tych paragrafów i klauzul, przeładowanych dokumentami biur i niezliczonych stempli, które koniec końców okazują się kompletnie zbędne.
Taksówką wuja Halima rusza w stronę wolności. Wiatr wpada przez otwarte okno, głaszcze ją po twarzy. Końce jej chusty trzepoczą. Dziewczyna kładzie głowę na ramieniu ciotki. Rafi siedzi z przodu, śmieje się całą twarzą. Na chwilę zapomniał o groźbach ojca dziewczyny. Choć na wszelki wypadek przez kilka tygodni nie opuszczą domu. Boki samochodu są zardzewiałe, żółty lakier odchodzi szerokimi płatami, opony łyse, ale oni nie mogą sobie wyobrazić piękniejszego ślubnego auta.
Rafi chce znaleźć pracę jako kierowca ciężarówki, jak jego brat, mimo zagrożenia ze strony talibów. Musi spłacić długi. Halima chciałaby studiować informatykę na uniwersytecie w Heracie, być może. Przecież umie czytać i pisać – jako jedyna w obu rodzinach.
Imam unosi ramiona, Rafi powtarza jego gest, podczas gdy Halima siedzi z kobietami w pokoju obok. Przez ścianę słyszy sury Koranu, zaczyna płakać. Wuj przechodzi z pokoju do pokoju, pyta, czy może się zgodzić w jej imieniu.
– Tak – odpowiada dziewczyna.
Mężczyzna przelicza pieniądze za pannę młodą, które przekazał mu wuj Rafiego. Na kartce wyrwanej ze szkolnego zeszytu sporządzona zostaje umowa, potwierdzenie przyjęcia pieniędzy podpisane. Podpisy to odciski kciuków obu wujów i narzeczonych. Najważniejszy dokument w życiu. Cztery niebieskie plamy, wyraźne w środku, rozmazane na brzegach, piękne jak gwieździste niebo.
Młodzi wreszcie siadają obok siebie, pierwszy raz od chwili ucieczki, pozują do ślubnego zdjęcia. Niemal stykają się kolanami. Rodzina Rafiego martwi się, że tych dwoje może się szybko rozejść. Zastanawiają się, czy Halima pasuje do kobiet w ich domu. Oby nie było to szaleństwo dwojga dzieci, lecz głęboka miłość, oby nie było tak, że już minęła. Rafi patrzy w obiektyw, Halima przy pierwszym zdjęciu wbija wzrok w podłogę. Przy drugim unosi lekko głowę, przy trzecim uśmiecha się.
A potem uśmiechają się już razem.
Halima i Rafi biorą ślub w czwartek. Tego dnia, jak każdego tygodnia, w Jabreel, gdzie mieszkają Hazarowie, pięćdziesięciojednoletni nauczyciel Sayeed Sardar zakłada ciemną marynarkę i ciężkim krokiem wychodzi na zakurzoną ulicę. Zawsze w czwartek odwiedza Murtazę, najbardziej utalentowanego ze swoich pięciu synów. To jego policja zastrzeliła rok temu podczas zamieszek wywołanych próbą ucieczki Halimy i Rafiego. Kula oderwała mu górną część czaszki. Sardar napisał piętnaście błagalnych listów do gubernatora i do rady miasta, prosił o wszczęcie śledztwa. „Chcę tylko, żeby ktoś wziął za to odpowiedzialność”. Nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Zleca mycie płyty nagrobnej wodą z mydłem dzieciom, które w ten sposób zarabiają na życie. „Grób męczennika Murtazy. Umarł w dziewiętnastej wiośnie życia. Niech jego duch odpoczywa w pokoju” – kazał wyryć w kamieniu. Zwiesza głowę, modli się.
W Afganistanie w ten sposób szczęście jednych spotyka się z nieszczęściem innych.
Homs, Syria, początek 2010. Fot. Marcel Mettelsiefen
Syria, 2011
Stukanie do drzwi jest ciche, początkowo ledwo słyszalne. Tania imitacja drewna z Azji to ostatnia zapora przed horrorem ulicy. Faten krzątająca się w kuchni zamiera. Nasłuchuje. Ahmed, jej mąż, siedzi w fotelu i ogląda telewizję. Wyłącza głos, przekrzywia głowę.
– Cholera – mruczy. Stukanie się nasila, staje się natarczywe. Po mieszkaniu niesie się głuchy, donośny odgłos.
– Cholera – powtarza Ahmed i podnosi się z fotela. – Kto tam?
Robi cztery, pięć szybkich kroków do okna, przysuwa twarz do zasłony. Spojrzenie na ulicę, potem na dom sąsiadów i na podwórze. Faten stoi przy drzwiach zdenerwowana, waha się, zanim spojrzy przez judasz. Nagle zapada cisza.
– Nikogo nie widzę – szepce na skraju paniki, ona, która jest dla rodziny biegunem spokoju, ma cięte poczucie humoru, śmiechem próbuje przegnać koszmary. Ahmed podchodzi, patrzy jej w oczy, chwyta za ramiona i otwiera drzwi.
Rankiem tego dnia w Homs, trzecim co do wielkości mieście Syrii, uzbrojeni tajniacy wyciągnęli z domu dziesiątki ludzi. Chodzą od drzwi do drzwi. Nikt nie wie ilu, plotki brzęczą w powietrzu. Serie strzałów przecinają ciszę ulic. Gdy Ahmed wychodzi na zewnątrz wyprostowany, żeby nie pokazać strachu – oni to czują, mówi, zostali do tego wyszkoleni – ja, gość z zagranicy, chowam się w tylnej części budynku.
Dom Faten i pięćdziesięciokilkuletniego Ahmeda jest moją kryjówką. Urządzili naradę rodzinną i zdecydowali, że zaryzykują wszystko, wolność i życie, by ten reportaż mógł powstać.
– Macie obowiązek informować – powiedział Ahmed. – Świat musi wiedzieć, co się dzieje w naszym mieście.
Rewolucja syryjska to najbardziej szokujące ze wszystkich arabskich powstań. Baszar al-Asad za bardzo jest uwikłany w sieć dwóch tuzinów konkurujących tajnych służb – taka była również opinia zagranicy. Od pół roku brutalnie tłumi demonstracje. Z czołgów strzelają do cywilów, okręty wojenne ostrzeliwują miasta. Ale ta brutalność wywołała skutek przeciwny do tego, czego chciał Asad. Protesty rozszerzają się na cały kraj, coraz więcej ludzi bierze w nich udział. Gdy zaczęły się zamieszki, reżim zamknął granice dla zagranicznej prasy, nie chce świadków. Oficjalnie nie ma w kraju ani jednego niezależnego korespondenta. Asad, z zawodu okulista, zbyt dobrze zna potęgę obrazu. Wie też, że międzynarodowe media będą donosić tylko o tym, co mogą pokazać. Nie ma nic do pokazania, nie będzie informacji.
Świat widzi teraz Syrię nieostrą, poruszoną i rozpikselowaną. Zdjęcia robione komórkami przez demonstrantów w Damaszku i Homs są jak fotografie, które roboty NASA przesyłają z Marsa. Jakby Syria nagle znalazła się poza Ziemią.
Odkładam notatnik na półkę z książkami, udaje Biblię, co ma ochronić go przed konfiskatą. Serce podchodzi mi do gardła. Ahmed okrąża dom, wraca. Jest niezdecydowany.
– Może to chłopak sąsiadów? – zwraca się do Faten.
Jeszcze