Krzyk do nieba. Mons Kallentoft
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krzyk do nieba - Mons Kallentoft страница 3
Nieracjonalne.
Głupie.
Ale co w matczynej miłości jest racjonalne?
Tak czy inaczej, miło spędzili czas w Sztokholmie. Mieszkali w hotelu Scandic przy Slussen, na kolację poszli do restauracji Grill. Spacerowali Drottninggatan, po Gamla stan, wieczór był ciepły jak dłoń Andersa spleciona z jej dłonią. Pomyślała, że może tej nocy coś się wydarzy, ale do niczego nie doszło. Odwrócił się do niej plecami, powiedział, że mu ciepło, kiedy położyła się blisko.
Rozmawiali o wypadzie na weekend do Paryża.
Może jeszcze coś z tego będzie.
Jej rodzice uwielbiają Olivera, chętnie się nim zajmują, tak często jak to możliwe. Rozpieszczają go: bułeczki, słodycze, prezenty, a on nawet nie rozumie, o co w tym chodzi. Boże, jak oni go kochają, gdyby tylko wszystkie dzieci na świecie były tak kochane jak on.
Oliver.
Widzi go przed oczami. Jej bluzka ma prawie ten sam delikatnie różowy odcień jak jego policzki, kiedy jest zdyszany.
Jego blond włosy, loki. Słyszy jego śmiech, tupot stóp na podłodze w domu, kiedy tak pędzi, prędko, prędziutko.
Ma takie same włosy jak on. Cienkie, jasne, kręcone. Taki sam zadarty nos i wyraźne kości policzkowe, taką samą wąską górną wargę. Przyjaciele radzili, żeby ją sobie powiększyła, ale nigdy by tego nie zrobiła.
W nocy myślała o Oliverze. Ale nie poszła do niego. Myśli o nim teraz. Nie ma jej przy nim.
Zamyka oczy.
Jak sobie z tym wszystkim poradzić?
Czy jestem strasznym człowiekiem?
Połączenie.
Który przycisk powinnam nacisnąć?
Jest ich tak dużo.
Udaje jej się przekierować rozmowę do jednego ze sprzedawców, wraca do pracy nad uporządkowaniem faktur z lipca. Rozpoznaje większość z nich, rzetelni dostawcy, z którymi współpracują od lat. Sprawdza, czy nie ma fałszywych rachunków.
Pracuje tu od siedmiu lat. W kwietniu skończyła trzydzieści cztery lata, pora ruszyć dalej, ale trochę jej tu za dobrze.
Są dla niej mili.
Zarabia chyba więcej niż dostałaby gdziekolwiek indziej. Właściciel, Fredrik Nyberg, wie, że nic nie tworzy lojalności tak jak pieniądze. Fanny odpowiadają obowiązki i godziny pracy, dobrze się czuje ze współpracownikami siedzącymi dookoła niej w skupieniu przy swoich regulowanych biurkach z Ikei. Pasuje jej, że ci ludzie nie wiedzą o niej wszystkiego, że mają ją po prostu za głupiutką dziewczynę bez ambicji i życia wewnętrznego.
To nie problem, że często musi wcześniej wychodzić z pracy, żeby odebrać Olivera ze żłobka. Ma teraz dwa lata, właściwie dwa i pół. Przyzwyczaił się. Radzi sobie, jak mówi personel, jest radosny, uczy się nawiązywać relacje z innymi.
Głównie to ona go odbiera, czasami też odwozi, ale najczęściej to zadanie Andersa. Tak jak dzisiaj, miał odwieźć Olivera do żłobka przed wizytą u dentysty. Czy też po niej.
Nie pamięta.
Na pewno coś pomieszała.
Anders ma wszystko pod kontrolą. To jedna z rzeczy, które jej się w nim podobają, że jest taki poukładany. Kiedy była w szpitalu, nie musiała się o nic martwić, zajmował się Oliverem i robił to tak dobrze, że było jej jeszcze bardziej wstyd.
Patrzy za okno, na parking. Nie widzi stąd ich czarnego audi, musiała je zaparkować daleko, w palącym słońcu, gdzie nie sięgał cień lasu. Kilkoro kolegów przyjechało wcześniej niż zwykle, więc najlepsze miejsca były zajęte.
Lubi ten samochód. Mają jeszcze passata, ale audi jest lepsze.
Przekierowuje jeszcze jedną rozmowę.
Stempluje fakturę.
Mimo upałów ludzie najwyraźniej mają siłę myśleć o zakupie nowych okien, szklanych drzwi czy czego tam jeszcze potrzebują.
Na zewnątrz dwadzieścia siedem stopni w cieniu, widzi to na termometrze w oknie.
Strzeliste sosny na skraju lasu rozmywają się w rozgrzanym powietrzu.
Patrzy na zegar na ekranie komputera.
10.03.
Podnosi z biurka komórkę, po czym znów ją odkłada.
Jest tu od dwóch godzin, może dłużej, nie wie dokładnie, o której przyjechała. Klimatyzacja w biurze brzęczy i pojękuje.
Samochody.
W środku musi być jak w saunie. Ale tutaj w każdym razie jest przyjemnie.
Dzwoni telefon, tylko nie to, który to był przycisk?
Teraz bez żadnego „służenia”.
4
Malin przegląda się w lustrze na siłowni w piwnicy komendy policji. Biały sportowy podkoszulek opina jej ciało, dawno nie była w tak dobrej formie.
Przyszła na komendę trochę spóźniona, ale jak dotąd poranek jest spokojny, więc zdąży jeszcze z siłownią.
W recepcji przywitała się z Sofią, siedzącą ciężko na krześle. Wielki brzuch ciążył ku ziemi, został jej jeszcze miesiąc. Sofia wyglądała na zmęczoną, wyczerpaną, więc Malin powiedziała:
– Jeszcze trochę. Potem przyjdzie nagroda.
Nagroda w postaci najczystszej miłości, jaka istnieje.
Miłości, dla której można zrobić wszystko.
– Mam nadzieję, że dziecko nie będzie miało kolek – odpowiedziała Sofia z uśmiechem.
Malin zeszła do piwnicy, zapach potu uderzył ją w nozdrza.