Wieczna wojna. Joe Haldeman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wieczna wojna - Joe Haldeman страница 6

Автор:
Серия:
Издательство:
Wieczna wojna - Joe Haldeman s-f

Скачать книгу

zbyt wielu godzin ćwiczeń w skafandrach. Nie chcieliśmy, żebyście przyzwyczajali się do nich w przyjaznym otoczeniu. Kombinezon bojowy jest najbardziej śmiercionośną bronią osobistą, jaką kiedykolwiek wyprodukowano, a pozbawiony uzbrojenia łatwo może zabić nieostrożnego użytkownika. Obróć się, sierżancie. Sprawa najważniejsza – rzekł porucznik, stukając w duże prostokątne wybrzuszenie między łopatkami. – Radiatory układu chłodzenia. Jak wiecie, skafander próbuje utrzymać optymalną temperaturę ciała niezależnie od pogody na zewnątrz. Jego materiał jest tak zbliżony do idealnego izolatora, jak pozwalały na to wymagania wytrzymałościowe. Dlatego te żeberka są gorące, szczególnie w porównaniu z temperaturą na zewnątrz… oddają ciepło ciała. Wystarczy, że oprzecie się o bryłę zamarzniętego gazu, a jest ich tu mnóstwo. Gaz wyparuje szybciej, niż zdoła uciec z chłodnicy, a uciekając, rozepchnie otaczający go „lód” i skruszy go… tak że w jednej setnej sekundy zmieni się w granat ręczny wybuchający wam za plecami. Nawet nie zdążycie niczego poczuć. W minionych dwóch miesiącach w podobny sposób zginęło jedenastu ludzi. A oni po prostu budowali kilka chat. Zakładam, że wiecie, jak łatwo układ wspomagający może zabić was lub waszych towarzyszy. Czy ktoś chce uścisnąć rękę sierżantowi? – Przerwał, podszedł do Corteza i uścisnął mu urękawiczoną dłoń. – On ma duże doświadczenie. Dopóki go nie nabędziecie, bądźcie bardzo ostrożni. Zechcecie się podrapać, a skręcicie sobie kark. Pamiętajcie o semilogarytmicznej reakcji skafandra: nacisk z siłą dwóch funtów daje siłę pięciu funtów, trzy dają dziesięć, cztery to dwadzieścia trzy, a pięć da czterdzieści siedem. Większość z was będzie potrafiła ścisnąć coś z siłą znacznie przekraczającą sto funtów. Przy tym wzmocnieniu teoretycznie możecie złamać na pół stalową belkę. W rzeczywistości zniszczylibyście materiał rękawic i szybko zginęlibyście… przynajmniej tu, na Charonie. Dekompresja ścigałaby się z zamrożeniem. Umarlibyście bez względu na wynik tego wyścigu. Wspomaganie nóg również jest niebezpieczne, chociaż wzmocnienie nie jest tu aż tak duże. Dopóki nie nabierzecie wprawy, nie próbujcie biegać ani skakać. Możecie się potknąć, co oznacza niemal pewną śmierć. Grawitacja Charona to trzy czwarte ciążenia ziemskiego, więc nie jest tu tak źle. Jednak na naprawdę małej planecie, takiej jak Księżyc, możecie podskoczyć i nie opaść na powierzchnię przez dwadzieścia minut, tylko szybować aż za horyzont. I z prędkością osiemdziesięciu metrów na sekundę uderzyć w jakąś górę. Na małej asteroidzie łatwo osiągnąć prędkość ucieczki i polecieć na wycieczkę w przestrzeń międzygwiezdną. To dość powolny sposób podróżowania. Od jutra rana zaczniemy uczyć was, jak pozostać przy życiu w tej straszliwej maszynie. Przez resztę popołudnia będę wzywał was pojedynczo do przymiarki. To wszystko, sierżancie.

      Cortez podszedł do drzwi i pokręcił korbą, wpuszczając powietrze do śluzy. Zapalił się rząd lamp na podczerwień zapobiegających zamarzaniu powietrza. Kiedy ciśnienie się wyrównało, zakręcił zawór, otworzył drzwi i zamknął je za sobą. Pompa mruczała przez minutę, opróżniając komorę. Wtedy wyszedł z niej i zamknął drugie drzwi.

      Śluza była bardzo podobna do tych na Księżycu.

      – Pierwszego poproszę szeregowego Omara Almizara. Pozostali mogą pójść wybrać sobie prycze. Wezwę was przez głośniki.

      – W porządku alfabetycznym, sir?

      – Mhm. Około dziesięciu minut na każdego. Jeśli ktoś ma nazwisko na Z, równie dobrze może od razu iść do łóżka.

      Mówił o Rogers. Ona pewnie marzyła tylko o tym, żeby pójść do łóżka.

      Rozdział 5

      Słońce było jaskrawobiałym punktem prosto nad głowami.

      Było o wiele jaśniejsze, niż oczekiwałem. Ponieważ znajdowaliśmy się w odległości osiemdziesięciu AU, jego jasność wynosiła zaledwie 1/6400 tej, jaką miało na Ziemi. Pomimo to dawało mniej więcej tyle światła co silna latarnia uliczna.

      – Tutaj jest znacznie jaśniej, niż będzie na planecie przejść – zatrzeszczał nam w uszach głos kapitana Stotta. – Cieszcie się, że będziecie mogli patrzeć pod nogi.

      Staliśmy w szeregu na permaplastowym chodniku łączącym kwatery z magazynem sprzętu. Przez całe rano ćwiczyliśmy wchodzenie do środka, w czym nie znaleźliśmy niczego nowego oprócz scenerii. Nawet w tym słabym świetle, wobec braku atmosfery, wszystko było wyraźnie widoczne aż po horyzont. Kilometr od nas, od jednego krańca horyzontu po drugi, ciągnęło się czarne urwisko o zbyt regularnym kształcie, aby mogło być dziełem natury. Grunt był czarny jak obsydian, pocięty pasami białego lub błękitnego lodu. W pobliżu magazynu zaopatrzenia wznosiła się sterta śniegu w beczce z napisem TLEN.

      Skafander był dość wygodny, jednak wywoływał dziwne wrażenie, iż jest się jednocześnie marionetką i lalkarzem. Wyślij impuls ruszający nogą, a skafander odbierze go i poruszy nogą za ciebie.

      – Dziś będziemy chodzić tylko wokół naszej bazy i niech nikt się nie oddala.

      Kapitan nie zabrał swojej czterdziestki piątki – chyba że nosił ją jak amulet, w skafandrze – jednak miał laser w palcu, tak jak my wszyscy. Tyle że jego pewnie był podłączony.

      Zachowując przynajmniej dwumetrowe odstępy, zeszliśmy z permaplastu i poszliśmy za kapitanem po gładkiej skale. Chodziliśmy ostrożnie prawie godzinę, zataczając coraz szersze kręgi, aż w końcu stanęliśmy na samym obwodzie.

      – Teraz niech wszyscy pilnie uważają. Podejdę do tej bryły niebieskiego lodu – rzekł, wskazując wielki głaz znajdujący się około dwudziestu metrów dalej – i pokażę wam coś, o czym powinniście wiedzieć, jeżeli chcecie pozostać przy życiu. – Pewnym krokiem podszedł do głazu. – Najpierw muszę ogrzać skałę. Filtry w dół.

      Nacisnąłem przycisk pod pachą i filtr przysłonił wizjer mojego hełmu. Kapitan wycelował palcem w czarny kamień wielkości piłki do kosza i puścił krótką serię. Rozbłysk rzucił ku nam długi cień kapitana. Głaz rozsypał się na drobne kawałki.

      – One szybko ostygną – powiedział Stott, schylając się i podnosząc jeden odłamek. – Ten zapewne ma temperaturę dwudziestu do dwudziestu pięciu stopni. Patrzcie.

      Rzucił „ciepły” kamyk na bryłę lodu. Kamień przez moment tańczył na jej powierzchni, po czym spadł. Następny rzucony odłamek zachował się tak samo.

      – Jak wiecie, nie jesteście idealnie izolowani. Te kamyki mają temperaturę zbliżoną do temperatury podeszew waszych butów. Jeśli spróbujecie stanąć na bloku lodu, to samo przydarzy się wam. Tyle że kamienie już są martwe. Przyczyną takiego zachowania jest fakt, że między kamykiem a lodem wytwarza się śliska warstewka płynnego wodoru unosząca cząsteczki nad płynem na poduszce gazu. W ten sposób przy zetknięciu kamienia lub waszych butów z lodem nie występuje tarcie, a bez tarcia nie można ustać na nogach. Po miesiącu lub dwóch noszenia skafandrów powinniście przeżyć taki upadek, ale teraz jeszcze za mało wiecie. Patrzcie.

      Kapitan sprężył się i wskoczył na bryłę lodu. Stracił równowagę, ale obrócił się w powietrzu i wylądował na czworakach. Ześlizgnął się i stanął na ziemi.

      – Chodzi o to, żeby nie dotknąć chłodnicą zamrożonego gazu. W porównaniu z lodem chłodnica jest gorąca jak piec hutniczy i wystarczy ledwie muśnięcie, aby nastąpił wybuch.

      Po pokazie maszerowaliśmy

Скачать книгу