Grzechy młodości. Edyta Świętek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzechy młodości - Edyta Świętek страница 9

Grzechy młodości - Edyta Świętek Grzechy młodości

Скачать книгу

na zwykłych przeciętniaków, którzy wyskrobali z portfela ostatnie drobne, by posiedzieć w renomowanej kawiarni. Na pewno brakowało im stylu i obycia, wyczuwała to na odległość. I choć szczerze nie znosiła Pawła, marzyła o tym, by choć raz to on zaprosił ją na randkę. Choćby po to, by mogła mu utrzeć zadartego nosa i pokazać, gdzie jest jego miejsce.

      Manuela chyba nie zauważyła tych kompromitujących mankamentów. Patrzyła w oczy niższego mężczyzny tak, jakby coś pomiędzy nimi zaiskrzyło. Przesłała mu zachęcający uśmiech i już miała ich zaprosić, by się przysiedli, gdy Maria postanowiła interweniować, zanim będzie za późno na spławienie nieatrakcyjnych podrywaczy.

      – Spieprzajcie – burknęła nieuprzejmie. – Nie widzicie, że ten stolik jest zajęty?

      Mężczyźni odeszli jak niepyszni, mamrocząc coś na temat zmanierowanych idiotek. Twarz Manueli oblała głęboka purpura. Dziewczyna miała ochotę wybiec za nieznajomymi i przeprosić za zachowanie kuzynki. Jeszcze nigdy nie czuła równie wielkiego zażenowania. Niski brunet wybitnie wpadł jej w oko już wcześniej, gdy zajmował miejsce nieco dalej. Kilka razy ona i on wymienili między sobą spojrzenia, więc być może to zachęciło panów do tego, by podejść.

      – Maryśka! – syknęła zgorszona. – Musiałaś ich tak chamsko spławiać?

      – Trzeba się cenić! Wyraziłabyś zgodę, by takie nic, takie robactwo usiadło z nami? Jak ktoś jest niedomyty albo nosi stare, niemodne portki, to nie ma szansy na podryw!

      – Nie zauważyłam, by coś było z nimi nie tak. Wyglądali na zupełnie normalnych, fajnych facetów.

      – Tak ci się tylko wydaje, bo wlepiałaś gały w tego kurdupla w dzwonach. Albo raczej trzepotałaś do niego powiekami – rzuciła kąśliwie Maria. – Przydałaby ci się odrobina spostrzegawczości. Inaczej wciąż będziesz przebywać w kompromitującym towarzystwie i nie zwróci na ciebie uwagi nikt atrakcyjny. No nie nadymaj tak ust, gwiazdeczko. Skoro marzysz o karierze aktorskiej, to powinnaś nabrać wprawy w przeganianiu namolnych typków. Wiesz, dlaczego gwiazdy są tak pociągające dla zwyczajnych śmiertelników? – paplała, by zagadać temat. – Bo są zimne i niedostępne. Można podziwiać je na odległość, lecz nikogo nie ogrzeją swoim blaskiem.

      Minęło kilka dni od chwili, gdy Roman rozmawiał z Agatą. Od tamtej pory nie widział się ani z nią, ani z nikim należącym do jej bliskiego otoczenia. Nawet Tymka stracił ostatnio z oczu, choć mieszkali po sąsiedzku. Musiał koniecznie z kimś pogadać. Chciał choć trochę wybadać nastroje. A przy okazji sprawdzić, czy przyjaciele wiedzą, co zaszło pomiędzy nim a ich siostrą.

      Temat był dość krępujący. Przecież chodziło o rozbicie rodziny.

      A może nie?

      Może Agata zdołała jakoś wyłgać się przed ślubnym, robiąc z Romka kozła ofiarnego w tej sprawie? Wszak Kost był łatwowiernym głupkiem, który świata nie widział poza żoną. Zresztą kobiecie takiej jak ona można wybaczyć niemalże wszystko. Miała w sobie, zołza jedna, coś takiego, co powodowało, że mężczyźni jadali jej z ręki.

      A jeżeli Wojtek postanowił unieść się honorem? Jeśli zrobił żonie awanturę, zwymyślał ją od dziwek, a na ostatek trzasnął drzwiami mieszkania i poszedł w siną dal?

      Roman zastanawiał się, czy wieści o tym dotarły do przyjaciół. Jak w takiej sytuacji zareagowaliby Kazimierz i Tymoteusz? Dobiegłaby końca wieloletnia komitywa? Obiliby mu gębę? To rozwiązanie sam uznał za idiotyczne, od dawna nie byli smarkaczami, którzy rozliczają porachunki z użyciem pięści.

      Nie było sensu roztrząsać tego dłużej. Pewnego sobotniego popołudnia po prostu zadzwonił do jednego i drugiego. Umówił się z nimi na wieczór w Savoyu.

      Z tonu rozmów telefonicznych trudno było cokolwiek wywnioskować.

      Bez większego entuzjazmu panowie zajęli stolik w lokalu. Zamówili wódkę i zakąski. Wszyscy trzej siedzieli z posępnymi minami. Dereń obrzucił uważnym spojrzeniem bladego jak śmierć Tymoteusza. Potem przeniósł wzrok na Kazimierza – ten też wyglądał niewyraźnie.

      – Co jest, koledzy? – zapytał.

      Jeśli żywili do niego żal o siostrę, wolał mieć to z głowy.

      – Sobota – odparł Kazik. – Jakoś nie jestem w rozrywkowym nastroju – przyznał po chwili. – Zresztą Tymek też, ledwo go wyciągnąłem.

      Mówił prawdę. Przyjechał po brata na Miedzyń, gdyż wiedział, że ten siedzi w domu i skrycie rozpacza. Wykorzystał sposobność, jaką podsunął przyjaciel, by wyciągnąć desperata na miasto. W trójkę przyjechali taksówką do Savoya.

      – Coście tacy zgaszeni? – drążył Dereń. – Czyżby… Ee… Kłopoty rodzinne?

      Tymoteusz wzruszył ramionami.

      – O młodego chodzi. Zaginął – powiedział cichym głosem. Sięgnął dłonią po kieliszek żytniej.

      – Ach tak. Potrzebujecie pomocy?

      Wiedział o tym, co zaszło. Miał jakieś cholerne wyczucie, obserwując stojący po sąsiedzku dom. Nie musiał długo czekać. Jeszcze tego samego dnia, po rozmowie z Kostową, zauważył pod wieczór wyjeżdżającego samotnie Tymka. Zakładał, że chodzi o Eugeniusza, postanowił jednak to sprawdzić. Musiał trzymać rękę na pulsie. Nie zamierzał niczego ujawniać, jeśli nie zajdzie taka konieczność. Ale nie mógł dopuścić, by przyjaciel ściągnął kłopoty na siebie i na niego, pomagając zbiegowi.

      Dotarł za nim nad Brdę. Od razu wzrósł jego niepokój, gdyż miejsce nie nadawało się na żadne spotkania towarzyskie ani na wędkowanie. Tym bardziej że zdążył zapaść mrok. Trudno było niepostrzeżenie śledzić kumpla. Roman dokładał starań, by go nie zgubić, idąc najpierw pomiędzy działkami, a później brnąc wśród zarośli. Mógł go zdradzić hałas, trzask gałęzi pod stopą. Musiał uważać na to, by nie upaść, a jednocześnie nie mógł stracić mężczyzny z oczu. Ostatecznie Tymek nieświadomie doprowadził go w rejon mostów kolejowych. Tam przystanął i zaczął gwizdać. Dereń zapobiegawczo przyczaił się w zaroślach i czekał.

      Ze swojego miejsca nie widział Trzeciaka, lecz po chwili doleciał go szmer rozmowy oraz zapach dymu papierosowego. Słyszał kłótnię braci i odgłosy szamotaniny. Odetchnął z ulgą, gdyż wszystko wskazywało na to, że Tymoteusz zachował zdrowy rozsądek.

      Nie będę się wtrącał – stwierdził. Kumpel mógłby mieć do niego słuszne pretensje o szpiegowanie. A ten gnojek pewnie uznałby, że brat go zdradził. Nie chciał niesnasek z Tymkiem, nie zamierzał też stawiać go w niezręcznej sytuacji przed młodym. Smarkacz był niewielkiej postury. Ten byk bez trudu da sobie z nim radę – ocenił możliwości Trzeciaków.

      Jak na złość po chwili usłyszał plusk, a potem zapadła cisza.

      Kurwa! No i gnojek zwiał – jęknął w duchu. Teraz tym bardziej nie chciał się ujawniać. Do rzeki przecież nie wskoczy w ślad za uciekinierem. Nie ma też jak ściągnąć posiłków. Ocenił, że pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia zbieg nie da sobie rady na wolności. Prędzej czy później sam wróci do ciupy, bo zwyczajnie nie ma kogo prosić o pomoc.

      Teraz

Скачать книгу