Czarne złoto. Michał Potocki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarne złoto - Michał Potocki страница 8
Maksym wychodził do pracy o piątej rano i wracał o szesnastej. Dopóki nie zdecydował się rzucić wszystkiego i przenieść się do Kijowa.
– Po kilku latach w kopalni uświadomiłem sobie, że jak tak dalej pójdzie, zostanę tam na zawsze. Zacząłem się uczyć na dziennikarza. A kim jest dziennikarz w tamtym świecie? Człowiekiem, który nie kopie. Długo nie mogłem pozbyć się tego kompleksu. Miałem poczucie, że pisanie to nie praca – opowiadał.
Doniecki etos pracy jest charakterystyczny dla innych przemysłowych rejonów świata. Człowiek stamtąd ceni głównie pracę fizyczną. Praca umysłowa jest czymś niepoważnym, niepełnowartościowym. A niezdolność do pracy pozbawia człowieczeństwa.
„Donieck to węgiel, Donieck to stal, Donieck to ludzie patrzący w dal” – głosił stary slogan jeszcze z czasów ZSRR.
Władysław Tytow, górnik, który w wypadku pod ziemią stracił obie ręce, pisał:
Dla życia nie ma śmierci. Życie jest nieśmiertelne. Człowiek umiera tylko wtedy, gdy przez całe życie nie zrobi niczego dobrego. Umiera najprawdziwszą, najstraszniejszą śmiercią. Człowiek, który nie upiękni ziemi swoją pracą, na zawsze odchodzi w niebyt, bo nie zostanie po nim nic, co by żyło w pamięci potomków.
To także wpływało na postrzeganie przez doniecczan kolejnych rewolucji, gdy tysiące Ukraińców, nie pracując przecież, całe tygodnie spędzały na Majdanie. „No i żeście się doskakali” – komentowano cierpko, jeśli postmajdanowa władza ponosiła jakąś porażkę.
– My tu demonstrujemy po pracy, nie tak jak ci w Kijowie przez cały dzień – mówił Pawłowi Reszce doniecki dziennikarz Jarosław Koreć w 2004 roku.
„Gdy się bawiono na Majdanie, nasi harowali na całego i karmili tych leni” – śpiewała grupa Kuba w piosence Wstawaj, Donbass!, jednym z separatystycznych hitów.
– Problem wolności jest dla nich problemem porządku – opisywał tamtejszą mentalność Andrij Jermołajew, urodzony w obwodzie donieckim, który w czasach prezydentury Wiktora Janukowycza kierował Narodowym Instytutem Badań Strategicznych.
Maksym Butczenko po odejściu z kopalni został dziennikarzem politycznym w kilku cenionych tygodnikach. Napisał siedem powieści historycznych – o wojnie z Rosją, Wielkim Głodzie, Symonie Petlurze. Wśród nich Chudożnika wojny, którego wcześniej cytowaliśmy. Przetłumaczono je na kilka języków. To jeden z najbardziej zwariowanych zwrotów w karierze, o jakich słyszeliśmy.
Część jego rodziny i znajomych została w Roweńkach. Wielu poparło Ługańską Republikę Ludową. Niektórzy poszli do opołczenija, pospolitego ruszenia, jak separatyści nazwali swoje oddziały. Maksym nie zerwał z nimi kontaktów, choć zdarza się, że za swoje proukraińskie przekonania jest wyzywany od faszystów.
– Przez dekady byli niezadowoleni z życia. W człowieku, który rozumie, że życie jest niesprawiedliwe, i nic z tym nie może zrobić, wzbiera złość. Ludzie szli walczyć ze złości albo z braku alternatywy. Mieli rodzinę, a trzeba jakoś dzieci karmić. Jakkolwiek okrutnie i dziwnie by to brzmiało, by zachować czyjeś życie, trzeba je innym odbierać – mówił.
Zacznijmy od określenia, czym właściwie jest Donieckie Zagłębie Węglowe. Donbas to skrótowiec od ukraińskiego Donećkyj basejn i rosyjskiego Donieckij bassiejn. Wbrew pozorom nazwa nie pochodzi od miasta Donieck, lecz od rzeki Doniec. Nazwa stolicy regionu także wywodzi się od przepływającej przez nią rzeki i jest stosunkowo młoda, bo nadano ją dopiero po destalinizacji w 1961 roku. Zagłębie dzieli się na część ukraińską i rosyjską. Ta pierwsza jest większa i obejmuje obszary obwodów ługańskiego i donieckiego (którego nazwa też jest wcześniejsza niż nazwa miasta) oraz wschodnią część dniepropetrowskiego. Ta druga, mniejsza, leży w południowo-zachodniej części obwodu rostowskiego.
Przymiotnik „doniecki” w zależności od kontekstu może oznaczać miasto, rzekę, obwód, ukraińską część Zagłębia albo jego całość. Proklamowane w 2014 roku samozwańcze Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa (DRL i ŁRL, razem po prostu ŁDRL) nie obejmują całego Donbasu. Kontrolowani przez Kreml separatyści zajmują jedną trzecią ukraińskiego Zagłębia, obejmującą jednak wszystkie ukraińskie kopalnie antracytu. Tereny zajęte przez DRL/ŁRL były lub są w różnych kontekstach określane przez władze Ukrainy terminami ORDŁO (Szczególne Rejony Obwodów Donieckiego i Ługańskiego; analogicznie ORDO i ORŁO), TOT (Terytoria Tymczasowo Okupowane), NKT (Terytoria Niekontrolowane), strefa ATO (Operacji Antyterrorystycznej) lub OOS (Operacji Połączonych Sił). W rosyjskich dokumentach pisano czasem „strefa T1 i T2”.
4 czerwca 2019 roku Polska świętowała trzydzieści lat wolności. Tego samego dnia na froncie zginęło trzech ukraińskich żołnierzy po tym, jak dwukrotnie ostrzelano pozycje w Zołotem w obwodzie ługańskim. Wojna, która wybuchła w kwietniu 2014 roku, zabiła już ponad 13 tysięcy ludzi i trwa – jak często słyszeliśmy na Donbasie – dłużej niż wielka wojna ojczyźniana, czyli wojna radziecko-niemiecka 1941–1945.
W Zołotem poza tym wojskowym jest jeszcze jeden front. W tej zapomnianej przez resztę świata miejscowości, jakieś osiemset metrów od linii rozgraniczenia wojsk, stoi kopalnia. To nieco mylące określenie, bo zakład nie fedruje, lecz pompuje. Pompuje podziemne wody, które sączą się z zalanych kopalń okupowanego Donbasu. Gdyby górnicy ją porzucili, sąsiednim zakładom groziłoby to samo. Woda przedostałaby się podziemnymi korytarzami i wcześniej czy później zalała kolejne kopalnie. To zaś dla kilku miast, w których nie ma nic poza nimi, oznaczałoby apokalipsę.
Prowizorka, ale innego wyjścia nie ma. Na Zołotem działa sześć pomp, które łącznie są w stanie wypompować półtora tysiąca metrów sześciennych wody na godzinę. Przed wojną nie były one potrzebne, ale ługańscy separatyści zamknęli i zalali leżącą nieopodal kopalnię Perwomajśką. A ponieważ ich korytarze są ze sobą połączone, woda zaczęła się wdzierać i tutaj.
Ołeksandrowi Dubowikowi, wicedyrektorowi kopalni Hirśka, położonej kilka kilometrów od Zołotego, najbardziej przeszkadza własna bezsilność. Hirśka jest następna w kolejce. Jeśli Zołote nie utrzyma wody, także ona zostanie zalana. Potem brudna ciecz trafi do zbiornika, z którego woda płynie między innymi do kranów w Ługańsku. A nawet jeśli nie zostanie zalana, odpompowywanie płynącej z ŁRL wody skazi środowisko, bo z pomp spuszcza się ją prosto do rzeki Komyszuwacha.
– My doskonale wiemy, co z tym zrobić. Tyle że nie mamy wstępu na tereny okupowane. A tamci ignorują zagrożenia – mówił, kręcąc głową, Dubowik.
Żeby dojechać do Zołotego, podążaliśmy dziurawą asfaltówką za trzydziestoletnim moskwiczem związkowca Andrija Miszczenki.
– Patrzcie, bohaterski górnik niepodległej Ukrainy, stać go na zagraniczny samochód – mówił z przekąsem jego znajomy