Czarne złoto. Michał Potocki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czarne złoto - Michał Potocki страница 9
Wśród nich nasz rozmówca. Andrij z kolegami przez miesiąc ze względu na wojnę siedzieli skoszarowani na kopalni i nie wracali do domu. Pilnowali pomp odprowadzających wodę. Teren zakładu nieraz był ostrzeliwany. W sumie trafiło tu kilkaset pocisków, choć szczęśliwie żaden z nich nie zniszczył najważniejszych części zakładu. Ale pewnego dnia ostrzelano słupy energetyczne. Zołote przez dwadzieścia siedem godzin było bez prądu.
– Słupy musieliśmy stawiać sami. Kable nad wąwozem przeciągaliśmy własnym traktorem, bo żadna ze służb nie chciała tu przyjechać. Gdyby nie to, Zołote by zalało, a potem woda dostałaby się do kolejnych kopalń, Karbonitu i Hirśkiej – tłumaczył Miszczenko.
Gdy wojna straciła na intensywności, część górników wróciła. Stan załogi na czerwiec 2019 roku to czterysta osiemdziesiąt osób. Wśród nich dwadzieścia z ŁRL. Przyjeżdżają do kopalni na dwadzieścia dni w miesiącu, pracują skoszarowani dzień w dzień, po czym wracają na dziesięć dni wolnego do siebie. Na Zołotem zarabiają jedną trzecią tego co ich polscy koledzy, a i tak pensje dostają z wielomiesięcznym opóźnieniem. Gdy zapytaliśmy Andrija, czy zaległości zdarzały się także wówczas, gdy w osiemnastu bronili miasta przed humanitarną katastrofą, potwierdził. Górnicy z państwowych kopalń regularnie protestują – odmawiają zjazdów pod ziemię, głodują, pikietują budynki rządowe w Kijowie.
– Nie dziwne, że nasi wyjeżdżają, ktoś do was, ktoś do Leningradu – przejęzyczył się dyrektor Zołotego Mychajło Bielicki.
Dyrektor nosi elegancką, choć przyciasną, koszulę i pochodzi z okupowanych Roweniek. Wcześniej pracował w antracytowych kopalniach Achmetowa, ale wojna zmusiła go do ucieczki. W jego gabinecie honorowe miejsce zajmuje kącik ze złotymi ikonami. Gdy weszliśmy do jego gabinetu, Bielicki ledwo zauważalnym gestem dał znać pracowniczce, która szybko wróciła z wypchaną reklamówką. Zanim wyjdziemy, dostaniemy upominek: wazon z logo kopalni Zołote.
Tempo napływu wody z ŁRL zależy od pogody. Jeśli jesień będzie mocno deszczowa, sześć pomp może nie wystarczyć. Dyrektor Bielicki mówił, że potrzebują jeszcze ośmiu, z których każda kosztuje 1,5 miliona hrywien (210 tysięcy złotych). Później liczba potrzebnych im urządzeń wzrosła do dwunastu. Od lat piszą pisma do Ministerstwa Energetyki, premiera, prezydenta – w końcu i Zołote, i Karbonit, i Hirśka to kopalnie państwowe. W odpowiedzi każą im kupować sprzęt z własnych środków. Zołote ich nie ma, bo zamiast produkować węgiel, ratuje okolicę przed wodą z ŁRL. Sąsiednia Hirśka ma węgiel na składzie, ale nie może go sprzedać, bo został aresztowany za długi. Długów u dostawców prądu nie da się spłacić, bo nie ma pieniędzy ze sprzedaży węgla. Kilka dni po naszej wizycie w Hirśkiej odcięto prąd. Węglowe błędne koło.
– Skoro nie wydobywamy, to nie mamy czego sprzedać, nie mamy dochodów, a zadania do wykonania zostają – tłumaczył nam z kolei dyrektor Zołotego.
Na przykład dbanie o alternatywne zasilanie. Takich punktów musi być kilka, bo jeśli pociski zniszczą zasilanie główne, awaryjne agregaty muszą przejąć dostarczanie energii, by pompy mogły nadal pracować. Inaczej cała praca pójdzie na marne.
Głównego inżyniera kopalni Hirśka zapytaliśmy o ostatnią poważną inwestycję. W odpowiedzi nerwowo się roześmiał.
– W 2010 roku kupili nowe elektrowozy. Teraz nie ma pieniędzy. Byłyby, gdybyśmy sprzedawali węgiel, ale na placu mamy dziesięć tysięcy ton, które aresztował fiskus – tłumaczył nam Rusłan Somik.
Poszliśmy na plac, na którym leżała góra węgla. Gdy zapytaliśmy, czemu nie pracuje zwałowarka – to konieczne, by nie doszło do samozagrzania węgla, które zniszczy surowiec – usłyszeliśmy, że nie ma pieniędzy na paliwo do maszyny.
– Na szczęście to taki rodzaj węgla, któremu samozapłon nie grozi – uspokajali nas górnicy.
Po drodze mijaliśmy zrujnowane budynki. Wyglądały jak po bombardowaniu, choć miejscowi mówili, że niektóre z nich – w tym zakład przeróbki węgla – niszczeją od lat dziewięćdziesiątych. W Polsce takie zakłady stoją tuż obok kopalni; czasem są wspólne dla dwóch sąsiednich kopalń. Tak jest taniej. Urobek z Hirśkiej, by trafić do przeróbki, musi najpierw pokonać sto kilometrów pociągiem, co podbija jego koszty. Państwowe elektrownie wybierają więc surowiec od Achmetowa.
– Zgodnie z prawem, jeśli nie sprzedajemy węgla, nie możemy wypłacać pensji pracownikom administracyjnym. Górnicy pracujący na dole dostali właśnie 40 procent za kwiecień. Reszta załogi 50 procent za marzec – mówił Somik.
Na dworze był już czerwiec, a w Somiku wyraźnie mieszała się górnicza złość i bezsilność.
– Tu wszyscy żyją z kopalni. Nie wiem, co będzie, jak to wszystko padnie – mówił związkowiec z Hirśkiej Wiktor Wydysz. – Koledzy z waszej Solidarności opowiadali nam, że u was też się zamyka kopalnie, ale w cywilizowany sposób, z odprawami i jakimś pomysłem. A nam się mówi, że w Unii Europejskiej kopalnie trzeba albo zamknąć, albo prywatyzować.
Była też jednak druga strona medalu. Przez całe lata kierownictwo węglowych zjednoczeń rozkradało państwowe środki. Jeśli nasi rozmówcy skarżyli się na brak inwestycji, to jeszcze wcale nie oznaczało, że te pieniądze nie były zapisane w budżecie. Mogły się na którymś z tych poziomów zapodziać. W sierpniu 2019 roku ukraińskie służby odkryły zmowę urzędników zjednoczeń węglowych, w tym Perwomajśkwuhilli, do której należą i Hirśka, i Zołote.
Menedżerowie w latach 2016–2019 rozkradli 500 milionów hrywien (80 milionów złotych) przez ustawianie przetargów. Zamawiano nowy sprzęt, konkursy wygrywały podstawione firmy, które z dostaw się nie wywiązywały, a jedynie czasem remontowały stare maszyny. Pieniędzmi dzielili się aferzyści. Jak podała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy, w rezultacie „znacznie zmniejszała się efektywność pracy przedsiębiorstw i powstawały zagrożenia dla życia i zdrowia pracowników”.
Myrosław, którego spotkaliśmy w Słowiańsku, stacjonował jakiś czas w Zołotem. Wspominał pracownika łaźni, gdzie myli się żołnierze, który nie ukrywał swojej proseparatystycznej pozycji. A i Wiktor Wydysz jest oskarżany o to, że w 2014 roku werbował ludzi w szeregi antyukraińskich bojówek.
W Hirśkiej dominowała nostalgia. Jeden z naszych rozmówców z dumą pokazywał nam zdjęcia z dawnych czasów, gdy Rinat Achmetow fundował mieszkańcom Donbasu wyprawy na mecze wyjazdowe Szachtara w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Oligarcha miał gest – w 2002 roku wysłał za darmo na finał Pucharu Ukrainy do Kijowa 25 tysięcy kibiców. Równocześnie nasz rozmówca był na niego wściekły, bo gdy w latach dziewięćdziesiątych Achmetow przejmował państwowe kopalnie, wziął te najlepsze, a słabsze zostawił państwu.
– Pracowałem w Pawłohradzie, zanim tamte zakłady przejął Achmetow. Nie sztuka było je wyprowadzić na prostą. Weź Hirśką i tutaj zrób porządek, cwaniaku. – Pokręcił głową. – Szkoda gadać, idziemy do parku na lody – zarządził.
W Pawłohradzie akurat byliśmy kilka dni wcześniej. To górnicze miasto, oddalone o jakąś godzinę drogi samochodem od Dniepru, leży u zachodnich wrót Zagłębia Donieckiego. Mieliśmy tam umówione spotkanie z zarządem spółki Pawłohradwuhilla z grupy DTEK Achmetowa. To dziś największy producent węgla na Ukrainie. Zamknięty cykl produkcyjny: kopalnie, zakłady wzbogacające, sto