Papierowa dziewczyna. Guillaume Musso

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Papierowa dziewczyna - Guillaume Musso страница 14

Papierowa dziewczyna - Guillaume Musso

Скачать книгу

szyb, wystarczająco przejrzystych, żeby wpuścić do środka światło dnia. Zwinąłem się na materacu zatopiony w ponurych myślach. Na białej ścianie kochankowie Chagalla patrzyli na mnie ze współczuciem, jakby im było przykro, że nie potrafią ulżyć mym cierpieniom. Zanim kupiłem ten dom (który nie był już moim domem), zanim kupiłem pierścionek Aurore (która nie była już moją Aurore), to płótno było moim pierwszym szalonym nabytkiem. Skromnie zatytułowane Lovers in blue4 namalowane zostało w roku 1914. Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Przedstawiało obejmującą się parę złączoną uczuciem tajemniczym, prawdziwym, spokojnym. Symbolizowało dla mnie uzdrowienie dwóch umęczonych istot, sczepionych razem wspólną blizną.

      Powoli zapadałem w głęboki sen, mając wrażenie, że pozbywam się, jedno po drugim, ziemskich cierpień. Moje ciało znikało wraz ze świadomością, życie mnie opuszczało…

      6

      Kiedy cię spotkałem

      Tylko wewnętrzny chaos może urodzić tańczącą gwiazdę.

      Friedrich Nietzsche

      WYBUCH…

      KOBIECY KRZYK…

      WOŁANIE O POMOC…

      Hałas tłuczonego szkła wyrwał mnie z pełnego koszmarów omdlenia. Drgnąłem i otworzyłem oczy. Pokój pogrążony był w ciemnościach. O szyby uderzał deszcz. Z trudnością się podniosłem. Miałem sucho w gardle, czułem gorączkę i zlewające mnie zimne poty. Oddychałem ciężko, ale żyłem.

      Rzuciłem okiem na zegar: była trzecia rano.

      Z parteru dobiegał hałas, słyszałem, jak trzaskają okiennice. Chciałem zapalić lampkę nocną, ale jak zwykle w Malibu Colony burza spowodowała przerwę w dopływie prądu. Ledwo mogłem wstać. Miałem nudności i byłem półprzytomny. Serce waliło mi w piersiach, jakbym właśnie ukończył maraton. Zakręciło mi się w głowie i musiałem oprzeć się o ścianę, żeby nie upaść. Proszki nasenne może mnie nie zabiły, ale wyekspediowały w zamglony świat, z którego nie mogłem się wydostać. Niepokoił mnie zwłaszcza mój wzrok: oczy miałem jak porysowane i tak bolały, że ledwo mogłem się powstrzymać, żeby ich nie zamknąć.

      Miałem zawroty głowy. Z trudem zszedłem po kilku schodach w dół, trzymając się poręczy. Z każdym krokiem brzuch dokuczał mi coraz bardziej i bałem się, że zwymiotuję. Na dworze szalała burza. W świetle błyskawic dom wyglądał jak latarnia morska podczas sztormu.

      Na dole zobaczyłem, co się stało: wiatr dostał się do środka przez otwartą szklaną szybę, przewracając kryształowy wazon. Podłoga pokryta była okruchami szkła i deszcz zaczął zalewać salon.

      Cholera!

      Szybko zamknąłem wielkie okno i powlokłem się do kuchni, żeby poszukać zapałek. Wracając do salonu, poczułem czyjąś obecność. Wyraźnie słyszałem oddech. Odwróciłem się i…

      *

      Zgrabna i wdzięczna sylwetka kobieca odcinała się chińskim cieniem od granatu nocy. Skoczyłem, nie wierząc własnym oczom: postać była naga, jedną ręką kobieta zakrywała podbrzusze, drugą piersi. Tylko tego mi teraz brakowało!

      – Kim pani jest? – spytałem poirytowany, podchodząc bliżej i przyglądając się nagiej kobiecie od góry do dołu.

      – Proszę się nie krępować! – krzyknęła, łapiąc koc ze szkockiej wełny, który leżał na kanapie, i owijając się nim.

      – Jak to „proszę się nie krępować!”? Coś się pani chyba pomyliło! Zaznaczam, że jestem u siebie.

      – Być może, ale to nie powód, żeby…

      – Kim pani jest?! – powtórzyłem pytanie.

      – Myślałam, że mnie pan pozna.

      Nie widziałem jej zbyt wyraźnie, ale głosu na pewno nie znałem i nie miałem najmniejszej ochoty na zabawę w zgaduj-zgadulę. Zapaliłem zapałkę i przyłożyłem ją do knota starej sztormówki, którą znalazłem kiedyś na pchlim targu w Pasadenie. Łagodne światło zalało pokój i oświetliło intruza. Młoda, mniej więcej dwudziestopięcioletnia kobieta o jasnym, ni to przestraszonym, ni to agresywnym spojrzeniu, o rudych, błyszczących od deszczu włosach.

      – Nie wiem, skąd mógłbym panią znać. Nigdy się nie spotkaliśmy.

      Dziewczyna prychnęła drwiąco, ale mnie to wcale nie bawiło.

      – Dość tego! Co pani tu robi?

      – Ależ to ja, Billie! – odparła dziewczyna, jakby to było oczywiste. Naciągnęła koc na ramiona. Cała się trzęsła i drżały jej usta. Nic dziwnego: była mokra, a w salonie było lodowato.

      – Nie znam żadnej Billie – odpowiedziałem, podchodząc do dużej orzechowej szafy, w której trzymałem wszystko, co się dało. Otworzyłem drzwi i z podręcznej torby wyjąłem ręcznik kąpielowy w motywy hawajskie. – Proszę! – Rzuciłem go w jej kierunku przez cały pokój.

      Złapała ręcznik w locie, osuszyła sobie włosy i twarz, patrząc na mnie zaczepnie.

      – Billie Donelly – powtórzyła, czekając na moją reakcję.

      Przez chwilę stałem nieruchomo, nie za bardzo rozumiejąc. Billie Donelly była drugoplanową postacią w moich powieściach. Dziewczyna miła, ale trochę zagubiona, pracowała w państwowym szpitalu w Bostonie. Wiedziałem, że dużo czytelniczek utożsamia się z tą postacią zwykłej dziewczyny, która nie miała szczęścia w miłości. Zaskoczony, zrobiłem kilka kroków w jej kierunku i oświetliłem ją lampą. Tak jak książkowa Billie, dziewczyna stojąca w moim salonie była zgrabna, energiczna i sexy, miała jasną i trójkątną twarz ozdobioną kilkoma dyskretnymi piegami.

      Co to za jedna? Jakaś fanka? Czytelniczka moich powieści, identyfikująca się z moją bohaterką?

      – Nie wierzy mi pan, co? – spytała dziewczyna, siadając na taborecie przy barze i wgryzając się w wyjęte z koszyczka jabłko.

      Postawiłem lampę na drewnianym blacie. Mimo bólu ściskającego skronie postanowiłem zachować spokój. W Los Angeles często zdarzały się ataki ze strony fanów: Stephen King zastał kiedyś u siebie w łazience mężczyznę uzbrojonego w nóż, jakiś młody scenarzysta zakradł się do domu Spielberga, aby zmusić go do przeczytania swego scenariusza, niezrównoważony wielbiciel Madonny groził jej poderżnięciem gardła, gdyby nie chciała go poślubić. Mnie te problemy długo omijały. Uciekałem przed telewizją, odmawiałem większości wywiadów, mimo nacisków Mila nie występowałem w telewizji, aby promować swoje książki, i bardzo mi pochlebiało, że czytelnicy wolą czytać moje powieści niż oglądać moją skromną osobę. Dopiero przez romans z Aurore, wbrew mojej woli, przesunąłem się z prestiżowej grupy pisarzy do mniej prestiżowej grupy bohaterów tabloidów.

      – Hej! Jest tam kto?! – wykrzyknęła Billie, machając ręką. – Ciśnienie chyba panu spadło, oczka tak się panu zapadły…

Скачать книгу