Papierowa dziewczyna. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Papierowa dziewczyna - Guillaume Musso страница 15
Westchnąłem. Trudna sytuacja. Spróbowałem perswazji.
– Proszę pani, Billie Donelly jest postacią wymyśloną…
– Nie przeczę.
Przynajmniej tyle.
– A teraz w nocy, w tym domu, to jest rzeczywistość.
– No jasne!
Uff, zrobiliśmy krok naprzód!
– Więc gdyby pani była postacią z książki, nie mogłaby pani być tutaj.
– A właśnie że tak!
No tak, to było zbyt piękne…
– Proszę mi to wyjaśnić, ale szybko, bo strasznie chce mi się spać.
– Po prostu osunęłam się.
– Jak to „osunęła się” pani?
– Osunęłam się i wypadłam ze stron pana książki. Opuściłam karty powieści, jeśli pan woli.
Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem. Nie rozumiałem ani słowa z tego, co mówiła.
– Wypadłam z niedokończonego zdania – dodała i chcąc mnie przekonać, pokazała palcem na książkę, którą wręczył mi Milo podczas obiadu. Nie zareagowałem, więc wstała i podała mi egzemplarz, otwierając go na stronie dwieście sześćdziesiątej szóstej. Po raz drugi tego dnia przeleciałem oczami po urwanym akapicie:
Billie przetarła zabrudzone rozpłyniętym tuszem oczy.
– Proszę cię, Jack, nie zostawiaj mnie!
Ale mężczyzna już włożył płaszcz. Otworzył drzwi, nie spoglądając nawet na kochankę.
– Błagam cię, nie odchodź! – krzyknęła Billie, osuwając się
– Widzi pan, tu jest napisane: „krzyknęła, osuwając się”. Osunęłam się i wypadłam z kartki książki na podłogę w pańskim salonie.
Zatkało mnie. Dlaczego zawsze to się mnie przytrafiało? Czym sobie na to zasłużyłem? Na pewno byłem trochę otumaniony przez zażyte leki, ale żeby do tego stopnia… Połknąłem przecież zaledwie kilka proszków nasennych, nie LSD! Może ta dziewczyna istniała tylko w mojej wyobraźni. To pewnie rezultat nadużycia medykamentów spowodował, że zacząłem mieć halucynacje.
Spróbowałem wytłumaczyć sobie to w taki sposób, przekonać samego siebie, że coś mi się wydaje, mój mózg majaczy, ale nie mogłem powstrzymać się, by nie rzucić w kierunku zjawy:
– Jest pani kompletnie stuknięta, a i to eufemizm. Już to pewnie pani mówiono?
– A pan lepiej by zrobił, gdyby się trochę przespał, bo wygląda pan i zachowuje się jak kretyn, i to nie jest eufemizm.
– Pewnie, że się położę, przecież nie będę tu siedział z wariatką, która ma nie po kolei pod sufitem!
– Mam dość tych wyzwisk!
– A ja mam dość towarzystwa idiotki, która, kompletnie naga, spadła z księżyca prosto do mojego mieszkania o trzeciej nad ranem!
Wytarłem czoło z potu. Z trudem oddychałem i szyja zaczęła mi drętwieć. Wyjąłem komórkę z kieszeni i zacząłem wybierać numer ochroniarzy, którzy mieli czuwać nad bezpieczeństwem tej eleganckiej dzielnicy.
– Tak, proszę mnie wyrzucić, to o wiele łatwiejsze niż spróbować mi pomóc! – krzyczała tymczasem dziewczyna.
Absolutnie nie mogłem dać się jej omotać. Oczywiście budziła litość: miała buzię jak z japońskiej mangi, była wesoła, spontaniczna, wyglądała trochę jak mały chłopiec, które to wrażenie łagodziły niesłychanie długie nogi i błękitne oczy. Jednak gadała takie głupstwa, że postanowiłem wezwać pomoc. W telefonie rozległ się pierwszy sygnał. Twarz mnie paliła i czułem coraz większe oszołomienie. Potem zacząłem widzieć jak przez mgłę, a jeszcze później – podwójnie. Drugi sygnał. Poczułem, że muszę sobie przetrzeć twarz wodą. Muszę… Nagle wszystko wokół mnie zadrżało i znikło. Słyszałem jeszcze trzeci sygnał, ale z oddali, po czym straciłem przytomność i osunąłem się na podłogę.
7
Billie w świetle księżyca
Muzy to duchy, więc mogą wejść na scenę nieproszone.
Stephen King
Wciąż lało, po szybach drżących w porywach wiatru spływały strumienie wody. Z powrotem włączono prąd, ale lampy co chwila trzeszczały.
Malibu Colony
04.00
Tom owinięty kocem spał głęboko na kanapie. Billie włączyła kaloryfery i okryła się za dużym szlafrokiem. Chodziła po domu z głową owiniętą ręcznikiem i z filiżanką herbaty w dłoni. Otwierała szafy, wysuwała szuflady, zaglądała wszędzie, sprawdziła nawet zawartość lodówki. Mimo nieporządku panującego w salonie i w kuchni podobał jej się niedbały rockowy styl, w jakim urządzono wnętrze: deska surfingowa z lakierowanego drewna przymocowana do sufitu, lampa z korala, luneta z niklowanego mosiądzu, prawdziwa szafa grająca… Pół godziny Billie spędziła przy półkach bibliotecznych, zaglądając do różnych książek. Na biurku leżał laptop Toma. Dziewczyna włączyła go bez żenady, ale trzeba było znać hasło. Spróbowała kilku kombinacji, które podpowiedziała jej treść powieści Toma, ale niestety, nic nie działało.
W szufladach leżały dziesiątki listów od wielbicieli z czterech stron świata. Niektóre koperty zawierały rysunki, inne zdjęcia, suszone kwiaty, jakieś amulety, medaliki na szczęście… Billie czytała z uwagą wszystkie przez ponad godzinę i zaskoczona zauważyła, że wiele mówiło o niej. Na biurku leżała dalsza korespondencja, której Tom nie pofatygował się nawet otworzyć: rachunki, wyciągi z banku, zaproszenia na premiery, kopie artykułów przysłanych przez biuro prasowe wydawnictwa Doubleday. Bez wahania Billie zaczęła wszystko otwierać, przejrzała listę wydatków pisarza, potem zagłębiła się w lekturze szczegółowo opisanego w gazetach końca romansu z Aurore. Czytając, Billie spoglądała co jakiś czas na Toma, żeby upewnić się, że śpi. Dwa razy wstała i naciągnęła na niego opadający koc, jakby czuwała nad chorym dzieckiem.
Przyjrzała się również dokładnie zdjęciom Aurore umieszczonym w cyfrowej ramce na kominku. Z pianistki emanowały wyjątkowa lekkość i wdzięk, coś bardzo intensywnego i czystego. Billie, widząc to, nie mogła się powstrzymać od zadania sobie naiwnego pytania, dlaczego niektóre kobiety otrzymywały od losu wszystko: urodę, wykształcenie, pieniądze i talent, a innym los dawał tak mało. Potem stanęła w oknie i zaczęła obserwować bijący o szyby deszcz. Widziała w nich swoje odbicie. Nie była zadowolona z tego widoku. Uważała, że ma kanciastą twarz i za szerokie czoło. Ciało miała nieproporcjonalne jak jakiś owad. Nie, zdecydowanie nie była ładna z tymi małymi piersiami