Papierowa dziewczyna. Guillaume Musso
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Papierowa dziewczyna - Guillaume Musso страница 18
Malibu Colony
9.00
Dziewczyna usiadła naprzeciw mnie przy kuchennym stole. Wzięła prysznic, włożyła mój szlafrok i zatamowała krew, ściskając dłoń ręcznikiem.
– Mam apteczkę, ale jest prawie pusta – powiedziałem.
Jednak Billie znalazła spirytus do dezynfekcji, którym starannie oczyściła skaleczenie.
– Dlaczego pani to zrobiła?
– Cholera! Bo nie chciał mnie pan słuchać.
Przyglądałem się, jak rozchyla brzegi skaleczeń, żeby sprawdzić, jak są głębokie.
– Lepiej zawiozę panią do szpitala. To trzeba zszyć.
– Zrobię to sama. Niech pan nie zapomina, że jestem pielęgniarką. Będę tylko potrzebować nici chirurgicznych i wysterylizowanej igły.
– Do diabła, zapomniałem wpisać tego na listę ostatnich zakupów!
– Nie ma pan nawet plastra?
– Proszę pani, to jest dom nad morzem, a nie pogotowie ratunkowe.
– A może ma pan jedwabne nici? Albo końskie włosie? Wszystko jedno. Ale nie, pan ma jeszcze coś lepszego, widzę cudowny produkt tam, w…
Wstała z taboretu, przerywając w połowie słowa, i ze swobodą, jakby była u siebie, zaczęła grzebać w szufladach mego biurka.
– Mam! – wykrzyknęła z triumfem, chwytając zdrową dłonią tubkę kleju.
Odkręciła korek maleńkiej tubki, na której było napisane „Ceramika i porcelana”, i wycisnęła pasek kleju wzdłuż nacięć na dłoni.
– Co pani robi? To nie jest film!
– Ale ja nie jestem bohaterką filmu, tylko powieści! – odparła dowcipnie. – Niech pan się nie przejmuje, klej wymyślono właśnie po to.
Zbliżyła brzegi nacięć i potrzymała przez chwilę ściśnięte razem, czekając, aż klej zadziała.
– No i proszę! – wykrzyknęła triumfalnie, pokazując mi posklejane brzegi ran.
Ugryzła kawałek bułki, który posmarowałem dla niej masłem, i popiła herbatą. Widziałem jej wielkie oczy nad filiżanką. Najwyraźniej starała się czytać w moich myślach.
– Już jest pan dużo milszy niż przedtem, ale nadal mi pan nie wierzy, prawda? – stwierdziła, wycierając usta rękawem.
– Tatuaż to żaden dowód – powiedziałem ostrożnie.
– Dowodem jest to, że się sama poraniłam.
– Poraniła się pani sama, bo jest pani porywcza i impulsywna!
– No więc niech mnie pan przepyta.
Pokręciłem przecząco głową.
– Nie jestem ani dziennikarzem, ani policjantem. Jestem pisarzem.
– Nie wykręci się pan tak łatwo.
Wylałem resztkę herbaty do zlewu. Dlaczego w ogóle to piję, przecież nie cierpię herbaty!
– Niech pani posłucha, mam propozycję.
Zamilkłem, zastanawiając się, jak jej to powiedzieć.
– Jaką propozycję?
– Zgadzam się, zadam pani kilka pytań dotyczących mojej bohaterki Billie, ale jeśli pani nie odpowie choć na jedno, zniknie pani stąd bez gadania.
– Zgoda.
– Zrozumiała pani: przy pierwszej pomyłce znika pani z mego domu, bo inaczej natychmiast wzywam policję. I nawet jeśli zacznie się pani znów kroić nożem, palcem nie ruszę i pozwolę się pani wykrwawić na tarasie!
– Zawsze jest pan taki uroczy czy się pan zmusza?
– Zrozumiała pani?
– Zrozumiałam, zrozumiałam, no, niech pan pyta.
– Nazwisko, data i miejsce urodzenia.
– Billie Donelly, urodzona jedenastego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku w Milwaukee, niedaleko jeziora Michigan.
– Nazwisko matki?
– Valeria Stanwick.
– Zawód ojca?
– Ojciec pracował jako robotnik u Millera, drugiego największego producenta piwa w kraju.
Odpowiadała natychmiast, bez żadnego wahania.
– Pani najlepsza przyjaciółka?
– Bardzo żałuję, ale mam tylko koleżanki.
– Pani pierwszy mężczyzna?
Zastanowiła się, patrząc na mnie spod oka, by okazać, że jej zmieszanie spowodowane jest tylko naturą pytania.
– Miałam szesnaście lat, byłam na południu Francji na kursie językowym, nazywał się Théo.
Im więcej słyszałem jej odpowiedzi, tym bardziej byłem zmieszany. Uśmiechała się z satysfakcją. Wiedziała, że wygrywa. W każdym razie jedno było pewne: zna moje powieści na pamięć.
– Pani ulubiony napój?
– Coca-cola. Prawdziwa, nie light ani zero.
– Ulubiony film?
– Zakochany bez pamięci. Wzruszający film o cierpieniu z miłości. Bardzo poetycki i smutny… Widział go pan?
Kobieta wstała i ukazała się w całej krasie swej szczupłej, zgrabnej sylwetki. Podeszła do kanapy i usiadła. Znów uderzyło mnie jej podobieństwo do Billie: takie same świetliście jasne włosy, taka sama uroda, naturalna, bez żadnych sztuczności, ten sam kpiący sposób mówienia, taki sam głos, który, pamiętam, opisałem w książce jako „prowokujący, kpiący, pewien i niepewien siebie jednocześnie”.
– Cecha, której szuka pani u mężczyzn?
– Czy to przypadkiem nie jest kwestionariusz Prousta?
– Niezupełnie.
– Właściwie to lubię, kiedy mężczyzna jest mężczyzną. Nie lubię facetów, którzy za wszelką cenę chcą pokazać kobiecą część swojej natury. Rozumie mnie pan?
Pokręciłem