Arabski książe. Tanya Valko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Arabski książe - Tanya Valko страница 3
– Banat16? – Pokazuje palcem na jej córki.
– Ajwa.
– Imszi17.
Niezatrzymywani przez nikogo wychodzą z samolotu. Gęsiego za mężczyzną podążają w pełni zakwefiona kobieta w średnim wieku i jej trzy córki, które zakrywają szczupłe ciała czarnymi abajami18, lecz ich włosy osłaniają tylko kolorowe hidżaby19. Ich smutne buzie i zapuchnięte od płaczu oczy świadczą o tym, że niedawno przeżyły jakąś tragedię. Najstarsza, dwudziestojednoletnia, trzyma opiekuńczo za rękę najmłodszą, zaspaną dziesięciolatkę; zmęczoną ciągnie za sobą, by dorównać kroku wysokiemu długonogiemu facetowi. Matka prawie truchta za maszerującym Binladenem, który chciałby jak najszybciej mieć tę sprawę z głowy. Bo to jeszcze nie koniec zadania, którego podjął się Saudyjczyk, mąż Miriam bint Ahmed Salimi Binladen. Znanej jako Marysia Salimi.
– Rodzina już jest? – Potwierdza u umundurowanego funkcjonariusza, kierując się do specjalnej izby przesłuchań urzędu emigracyjnego na międzynarodowym lotnisku króla Chalida w Rijadzie. – Proszę się zaopiekować kobietami. Nakarmić. Napoić. Posadzić wygodnie. – Wydaje krótkie rozkazy jak szczeknięcia, a służby lotniskowe zginają się tylko wpół, opuszczają wzrok i głowy, nie chcąc tych głów stracić w wyniku drobnej pomyłki czy banalnego potknięcia. Jeśli „cichociemni” interesują się sprawą, to oznacza, że jest ona poważna, wręcz gardłowa, i każdy przy zdrowych zmysłach chce uniknąć wpadki. Te brygady dla zwykłego człowieka przeważnie są groźne.
– Panie… – Saudyjczyk z prowincji, bliski płaczu, nie rozumie, co się dzieje. – Ja nic nie zrobiłem. Przyjechałem tylko po szwagierkę i jej córki. Ambasada saudyjska w Warszawie kazała mi to zrobić. Mój brat ponoć haniebnie umarł. Jego córka też. Cała rodzina została zhańbiona. Ach! – Robi teatralne miny, a następnie spogląda na Binladena z nieudawaną rozpaczą. – Mam polecenie zabrać kobiety i zastosować wobec nich areszt domowy do odwołania. Są czemuś winne, ale ja nie wiem czemu… – śpiewa jak na przesłuchaniu i pytluje tak szybko, że aż się zatęcha i chwyta za gardło.
– Kobiety niczemu nie są winne. I nigdzie z tobą nie pojadą. Wybij to sobie z głowy! – informuje go Hamid, opierając się dwoma rękami o stolik, za którym siedzi przesłuchiwany, i wbijając w mężczyznę rozeźlony wzrok.
– Panie! Ja jestem ich mahramem20! – Używa ostatecznego argumentu, bo liczy na to, że przejmie cały niemały majątek brata za wątpliwą opiekę nad więźniarkami.
– Już nie, ty hieno! – Funkcjonariusz podnosi głos.
– Ależ!
Hamid gwałtownie podnosi rękę z wyciągniętym palcem wskazującym, a przestraszony chłopek odsuwa się wraz z krzesłem, lądując plecami na ścianie maleńkiego pomieszczenia.
– Oto akt sądowy przyznający mi opiekę nad tymi kobietami. – Binladen ledwie na parę sekund podsuwa mu pod nos dokument obity okrągłymi czerwonymi pieczęciami, licząc, że ma do czynienia z analfabetą lub przynajmniej półanalfabetą. Nie jest to oczywiście oficjalny nakaz, bowiem na jego załatwienie potrzeba dużo czasu. – Są objęte programem ochrony świadków. – Szybko chowa papier do czarnej teczki.
– Że jak? Że co? – Kmiot nigdy nie słyszał takich trudnych słów.
– Czy zwłoki twojego brata i bratanicy zostały odesłane do domu?
– Nie…
– Czy wiesz, gdzie się znajdują?
– Nie…
– Nie zainteresowałeś się?
– Nie… A dlaczego?
– Dlatego, głupkowaty padalcu, że to twój brat. Został w skrytobójczy sposób zamordowany, a jego ciało zbezczeszczone.
– Niemożliwe! Toż to był zwykły, dobry muzułmanin. – Mężczyźnie, w głębi serca dobrodusznemu człowiekowi, żal bije z twarzy.
– I tak tego prawowiernego muzułmanina zostawiłeś? Bez pochówku? – drąży przesłuchujący.
– Bałem się. – W końcu otwarcie wyznaje. – Nie miałem możliwości cokolwiek powiedzieć. Nie dopuścili mnie do głosu. Przecie ja bym mej szwagierki i bratanic tak za bardzo nie więził, panie. – Ociera pot z czoła i łzę z policzka kraciastą, czerwono-białą chustą, która ciągle mu się zsuwa. – Ale kazali, to co zrobić? Co ma zrobić taki biedny, prosty człowiek jak ja? – Radzi się, szukając rozwiązania swojej patowej sytuacji u Hamida.
– Dobrze, już dobrze. Wiem, żeś poczciwina.
– Co mam powiedzieć ambasadzie, jak mnie zapytają o kobiety?
– Tym też się zajmę. Już nikt nigdy nie poruszy tego tematu.
– Tak, jaśnie panie. – Teraz biedak wie już na sto procent, że ma do czynienia z wielce mocarnym panem, i czuje, że za chwilę ze strachu puszczą mu zwieracze. Za chwilę zwyczajnie zsika się z przerażenia. – Ja said21… Ja ustaz22… – Na bezdechu powtarza, z uszanowaniem chyląc czoło, którym prawie dotyka już blatu.
Wieśniak trzęsącymi się rękami ściska swoją brudną chustę i ciągle nerwowo przeciera nią czoło i łysinę, dotyka rozpłomienionych policzków i drżących ust.
Hamidowi żal niczego nieświadomego chłopka. Podaje mu szklankę wody, którą ten, ledwo donosząc do ust, wypija duszkiem.
– Sprzedasz majątek brata i uczciwie, co do grosza, przekażesz na ten rachunek. – Wciska mu kartkę z numerem konta w saudyjsko-amerykańskim banku SAMBA. – Wszystko pójdzie na fundusz twoich bratanic, żeby mogły się uczyć i kiedyś szczęśliwie wyjść za mąż.
– Tak… Dziękuję łaskawemu panu. Ale co ja mam powiedzieć żonie? Ona tam czeka na swoje kumy krajanki z wystawną kolacją, prezentami… Tak się cieszyła, że wracają, bo brakuje jej towarzystwa.
– Będzie mogła je odwiedzać w Rijadzie.
– To tak daleko…
– Jak tylko jej się zachce przyjechać, to dasz znać, a ja wyślę po nią samochód.
– Dziękuję, panie. – Mężczyzna przytyka dwa palce do ust, całuje opuszki, a potem dotyka nimi czoła.
– Bądź dobrym muzułmaninem, to może nagroda spotka cię już za życia na tym świecie. – Hamid poklepuje przesłuchiwanego po plecach i czuje, jak bardzo ten się spocił. Jego cienka toba jest całkiem mokra i nadaje się do wyżęcia. – Po co czekać na raj? – dorzuca lekkim, pogodnym głosem przystojny Saudyjczyk.
16
17
18
19
20
21
22