Arabski książe. Tanya Valko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Arabski książe - Tanya Valko страница 8
Mężczyzna też spina się w sobie, bo chciałby pobiec za tą śliczną kokietką, objąć ją czule, przytulić, a ona zapewne zarzuciłaby mu ramiona na szyję i wtuliła się w niego jak kotka… Co za pragnienia mnie nachodzą! Hamid pierwszy się za nią odwraca, a wtedy speszona Salma, omalże tracąc równowagę, rzuca się biegiem do furtki.
Ależ się zbłaźniłam!, wyrzuca sobie.
Coś mnie opętało! Zauroczony mężczyzna skacze na równe nogi, bo koniecznie chce poznać nieznajomą. Pierwszy raz w życiu jestem taki wariacko spontaniczny. Ech! Kieruje swe kroki za piękną Arabką do wyjścia, ale gdy staje na chodniku, widzi tylko czubek jej buta na wysokim obcasie, bo cudna pani wsiada już do taksówki i zatrzaskuje drzwi. Hamid bardzo chce ją zatrzymać, ale… Nie! Nie będę robił z siebie głupka, decyduje. Kiedy sięga po klamkę, by wrócić na teren osiedla, stwierdza, że ta się zatrzasnęła. Na tym froncie także nie będę się błaźnił. Muszę sobie to wszystko przemyśleć, postanawia. Nie będę działał impulsywnie.
Stojąc na spokojnej ulicy, wyciąga zdjęcia i jeszcze raz je przegląda. Przecież ludzie w normalnym świecie siedzą przy sobie ramię w ramię, kobieta i mężczyzna, nic nadzwyczajnego, usiłuje przekonać sam siebie. I pożerają się wzrokiem? Najpierw wykrzywia pogardliwie usta, widząc seksowne spojrzenie swojej żony skierowane w stronę młokosa, ale po chwili podśmiechuje się, wspominając niedawną sytuację – siebie i arabską nieznajomą. Między podejrzeniem a zdradą bywa daleka droga, tak jak między pragnieniem a spełnieniem. Ten donos to zapewne zwykłe oszczerstwo. A jeśli nie… W końcu to nie mydło, nie zmydli się, powtarza słowa, które wieki temu usłyszał z ust swojej frywolnej szwagierki Darii.
TORTURY PSYCHICZNE
Jasem Alzani vel44 dżihadi45 John vel John Smith vel Sean O’Sullivan vel Muhamad Arabi Muntasir w końcu trafia w ręce wymiaru sprawiedliwości. Wprawdzie jest to sprawiedliwość jedynie libijska, ale zawsze lepsze to niż jego terrorystyczna działalność na skalę międzynarodową na wolności.
Ciupasem ze swej bazy dowodzenia – ekskluzywnego pięciogwiazdkowego hotelu Corynthia przy nadmorskiej promenadzie w Trypolisie, z oszałamiającą panoramą na Morze Śródziemne – w silnej obstawie ochroniarzy i agentów specjalnych zostaje przetransportowany do okrytego najgorszą sławą libijskiego więzienia. Do Abu Salim. Świadomość tego faktu powoduje, że twardy mężczyzna wewnętrznie drży. Jest wyjątkowo inteligentny i zawsze był ciekawy świata, więc wie o tym miejscu kaźni wiele. Swego czasu oglądał reportaże CNN i zagłębiał się w traktujące o nim artykuły publikowane na licznych portalach internetowych. Po obaleniu reżimu pułkownika Muammara Kaddafiego było o tym zakładzie karnym głośno. Historia mówi, że w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku zostało tam zabitych ponad tysiąc dwustu więźniów, którzy zbuntowali się na warunki panujące w tym miejscu. Kaddafi zawsze twierdził, że nie jest to zwykłe więzienie dla rabusiów i rzezimieszków. Przetrzymywano w nim głównie islamistów, w których tępieniu libijski dyktator dostał carte blanche46 od krajów Zachodu i ściśle w tym względzie współpracował czy to z amerykańskim CIA, francuskim DGSE czy brytyjskim MI6. Po zwycięstwie rewolucji pozostali przy życiu skazańcy zostali zwolnieni, a opustoszałe podwoje kazamatów otwarte. Wcześniejsze pogłoski okazały się prawdą. W miejscu tym doszło do ludobójstwa – na terenie łagru znaleziono zbiorowe groby – i odtąd Abu Salim stało się miejscem pielgrzymek rodzin bestialsko zabitych. Jednak każdy kraj musi posiadać ośrodki penitencjarne, więc niby czemu ten idealny przybytek miałby stać odłogiem i popaść w ruinę, kiedy przestępców nie ma gdzie poddać karze odosobnienia i odizolowania od praworządnego społeczeństwa. Dlatego też pamiątka po największym libijskim dyktatorze zostaje odnowiona i doprowadzona do stanu używalności. Teraz Jasem Alzani będzie miał okazję porównać relacje i plotki z rzeczywistością. Na własnej skórze przekona się, jakie warunki panują w Abu Salim.
Kryptoterrorysta od razu ląduje w izolatce. Nikt nie chce dopuścić do jego kontaktów z pozostałymi więźniami. Nawet strażnicy zbliżają się do niego na miękkich nogach, a jedzenie czy wodę wsuwają do celi przez okienko w drzwiach. Wszyscy zdają sobie sprawę, że ten człowiek potrafi każdego omamić. Skoro udało mu się wyprowadzić w pole i obudzić złudne nadzieje w całym narodzie libijskim, z głupimi, naiwnymi duszyczkami, pracującymi tutaj, miałby łatwiutkie zadanie.
Jeszcze jestem zdrowy i silny, kontempluje Jasem, siedząc w klitce o rozmiarach metr na dwa, z małym zakratowanym luftem pod sufitem, przez który nie przepływa zbyt wiele świeżego powietrza. Jeszcze jestem syty i nie doskwiera mi pragnienie. Wszystko dopiero przede mną. Rozgląda się dookoła i dziwi, że w karcerze nie ma nawet dziury w ziemi na potrzeby fizjologiczne. Albo trzyma się tu więźniów krótko, albo nikomu nie zależy, czy srają i szczają pod siebie. Truchła uwalane fekaliami są tak samo nieszkodliwe jak czyściutkie ludzkie szczątki, uśmiecha się pod nosem. I po pewnym czasie tak samo czadzą. Ściska usta w ciup, bo wizja własnego ostatecznego końca dla nikogo nie jest miła. Nie zanosiło się na to, że zejdę w tak fatalnym miejscu. Że zakończę mój niezwykły żywot umazany własnym gównem. Zagryza wargi i bierze parę głębokich oddechów. Nie należy do tych, którzy łatwo się załamują, więc szybko odrzuca od siebie straszliwe wizje. Wie, że poddanie się rozpaczy i depresji odbierze mu siły, a potrzebuje ich, by walczyć z obecną sytuacją i znaleźć jakieś rozwiązanie. Taki stan ducha tylko go pogrąży. Jasem zna się na psychologii, bo całe swoje życie manipulował ludźmi, jak chciał. Teraz musi odpowiednio pokierować własnym stanem ducha. Żeby przetrwać, żeby żyć, żeby się stąd wymknąć.
Wraca zatem wspomnieniem do bardziej lub mniej szczęśliwego dzieciństwa w Damaszku.
– Mamo, mamo, gdzie idziesz? – Paroletni chłopczyk ubrany w tradycyjne syryjskie ubranko bez ostrzeżenia wskakuje na kolana wystrojonej jak z żurnala piękności, pachnącej mocnymi arabskimi perfumami kobiety, która poprawia ostatnie detale makijażu przed lustrem swojej wielkiej kolonialnej toaletki. – Zabierz mnie ze sobą, mamo!
– Jasem, ty zbóju! Zejdź natychmiast! – Munira zrzuca go z oburzoną miną. – Popatrz, co zrobiłeś! – Pokazuje czarnego kleksa na powiece. – Jesteś niemożliwy!
– Mamo! – Chłopiec marudzi, przeciągając głoski. – Poczytasz mi na dobranoc? Opowiesz bajkę? Baśnie tysiąca i jednej nocy? Moje ulubione. Tak dawno…
– Jasem! Czy ty nie rozumiesz, że ja nie jestem ani niańką, ani osobą nadającą się do wychowywania dzieci? Jestem gwiazdą, śpiewaczką, i robię karierę. A teraz przez ciebie spóźnię się na nagranie. Gahba47! – klnie nie jak arabska kobieta, lecz raczej syryjski furman.
– Ale ja chcę z tobą… Mamuś… – Trzyletni chłopczyk siada w nogach matki i robi nieszczęśliwą minę. Po chwili wygina usta w podkówkę i zbiera mu się na płacz.
– Czy ktoś go stąd weźmie?! – Piękna Munira drze się silnym, choć bynajmniej nie operowym w tym momencie głosem. – Ludzie, do jasnej cholery! Zabierzcie ode mnie to rozwrzeszczane dziecko…
Dorosły dziś mężczyzna ma łzy w oczach, tak jak
44
45
46
47