Czas Wagi. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czas Wagi - Aleksander Sowa страница 20
– Kto to powiedział?
– Nikt – odparł Emil.
Kosarewicz zamknął oczy.
– Co to ma znaczyć?
– No nikt.
– Co sobie myślicie? – Powiodła po sali wściekłym wzrokiem. – Kim wy jesteście, do jasnej cholery?
Kosar chwycił Emila za przedramię i ścisnął. Emil zrozumiał. Po twarzy komendant widać było, że ostatnie porównanie dolało oliwy do ognia. Stefańska tymczasem wyjęła białą chusteczkę, na której Emil dostrzegł wyszywane inicjały M.S., i wydmuchała nos. Mientkiewicz szepnął jej coś na ucho.
– Poprzedniego komendanta odwołano w związku ze sprawą Wagniewskiej i burzą medialną. Teraz ja rządzę. I wierzcie mi, będę to robić twardą ręką. Za chwilę usłyszycie nazwiska. Będą to policjanci, których powołuję do zespołu, który zajmie się sprawą – powiedziała, odsłaniając zęby w jadowitym uśmiechu, który miał zapaść im w pamięć. – Mientkiewicz! Czytać!
– Komisarz Zuben Zygmunt. – Wafel, niczym wytresowany pudel odczytał pierwsze nazwisko, po czym przestąpił z nogi na nogę. – Aspiranci: Barabatow Ryszard, Czekański Daniel, Urbanowicz Urban oraz sierżanci Kosarewicz Krzysztof i Stompor Emil. Wyczytani zostają.
20
W biurze prokurator panowała cisza. Ascetycznie urządzony pokoik w budynku Prokuratury Rejonowej Warszawa-Praga przy Bródnowskiej wypełniała przytłumiona muzyka. Radiowa Trójka grała Jestem z miasta Elektrycznych Gitar. Prokurator Elżbieta Mikosz czytała, nucąc wraz z Kubą Sienkiewiczem. Nagle zadzwonił telefon.
– Ogląda pani telewizję? – zapytał zastępca prokuratora okręgowego.
– Nie.
– Może i dobrze.
– A co się dzieje?
– Chodzi o sprawę, którą pani prowadzi – westchnął. – Porwanie sprzed Las Vegas.
– Właśnie przeglądam.
– I co?
– Właściwie nic. – Pani prokurator odłożyła papiery. – Jak dotąd nic dla nas formalnie nie wynika. Nie ma pewności, co się stało. Nie ma nawet podejrzanych i nie ma komu przedstawić zarzutów. Nie ma zwłok, nie ma przestępstwa. Formalnie mamy tylko podejrzenie popełnienia przestępstwa, policja prowadzi postępowanie.
– Media twierdzą, że jest źle prowadzone.
– Media zawsze szukają…
– Są do nas zastrzeżenia.
– Wiemy, jacy są dziennikarze – zbagatelizowała sprawę. – Szukają sensacji.
– Nie, pani prokurator. Tym razem to naprawdę nieprzyjemna sprawa. Mam wrażenie, że Wagniewscy zainteresowali sprawą każdego dziennikarza w Polsce. Ojciec dziewczyny wie, co robi. Poza tym to nie jest zwykły Kowalski. Obawiam się, że nie byliśmy wystarczająco szczegółowo informowani przez Hubicza. Wagniewski twierdzi, że naraziliśmy życie i zdrowie jego córki. Napisał w tej spawie do kilku czołowych polityków, na przykład ministra Brauna. Sprawą zainteresował rzecznika praw obywatelskich, a nawet premiera i prezydenta.
Kobieta nie odpowiedziała. Zdjęła okulary. Spojrzała na dokumenty opieczętowane okrągłym stemplem z orłem w koronie.
– Mieliśmy telefon z prokuratury generalnej – odparł jej rozmówca. – To nie wygląda dobrze. Musimy działać.
– Co pan proponuje?
– Idziemy po linii najmniejszego oporu.
– Czyli dobieramy się do dupy gliniarzom?
– Sam bym tego lepiej nie ujął. Cieszę się, że się rozumiemy. Trzeba zdecydowanych działań. Chodzi o naszą przyszłość. Dlatego to właśnie pani przydzieliłem tę sprawę.
Raczej przydzielono ją do sprawy porwania córki milionera z innego powodu. Tu liczyło się jej doświadczenie oraz to, że potrafiła utrzymywać dobre stosunki z przełożonymi.
– Najlepiej będzie… Pani Elu, czy może pani przyjść?
– Oczywiście.
– Zatem zapraszam. Porozmawiamy osobiście. A… Jest u mnie prokurator okręgowy.
Wstała, założyła żakiet i rzuciła spojrzenie na rozłożone dokumenty. Nie będą potrzebne, pomyślała i ruszyła prosto do gabinetu zastępcy prokuratora, nucąc pod nosem, że w objęciach biurek rodzą się rzeczy jasne i ciemne.
21
Pół minuty później w akompaniamencie szurania krzeseł, szeptów i westchnień sala odpraw opustoszała. Stefańska łypnęła okiem na porucznika. Formalnie Zuben, naczelnik Wydziału Kryminalnego, był komisarzem, a jednak każdy zwracał się do niego per „poruczniku”.
– Kieruje pan pracą tych ludzi. Jeden oficer, trzech aspirantów i dwaj sierżanci to nie przypadek. Tworzycie Zespół Specjalny do sprawy Uprowadzenia Sary Wagniewskiej przy Wydziale Kryminalnym Siódmego Komisariatu Rejonowego Policji w Warszawie Praga Południe.
– Chwileczkę. – Barabatow uniósł palec. – Mam pytanie. Jestem najstarszy wiekiem. Mam pięćdziesiąt pięć lat i…
– Nie teraz – ucięła komendant. – Dobrze, że jesteście w mundurach. Wychodzimy do dziennikarzy, trzeba panów przedstawić – dodała, podając Mientkiewiczowi dokumenty – i jak najszybciej przekazać komunikat prasowy.
Spojrzeli po sobie. Stompor wsunął dłonie w kieszenie i skrzyżował przed sobą wyprostowane nogi.
– Nie ma mowy – zaprotestował. – Nie wiem, jak pozostali, ale ja nie wyjdę do dziennikarzy. To nie leży w zakresie moich obowiązków. Nie jestem rzecznikiem prasowym ani małpą w zoo.
– Nazwisko?
– Stompor. Emil Stompor. Podawałem już swój stopień i nazwisko Waflowi.
– Komu?
– Chodzi o mnie – wymamrotał Mientkiewicz.
– A, rozumiem. – Stefańska spojrzała wzrokiem, jakiego nie powstydziłby się Bazyliszek.
Barabatow wstał, klepnął Emila w ramię i podszedł do okna. Przed komendą wciąż tłoczyli się dziennikarze i ekipy telewizyjne.
– Stompor ma rację. Nie pokażemy twarzy mediom. Tylko debil mógł wpaść na coś takiego.
– To pomysł pani inspektor – wtrącił Mientkiewicz.