Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj страница 11

Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj Klub łowców przygód

Скачать книгу

podźwignął się z trudem, chwiejnym krokiem zbliżał się do chłopca.

      – Jak nie chcesz iść z ojcem, to nie pójdziesz nigdzie… nigdzie, rozumiesz?

      Na schodach po raz trzeci zabrzmiała szyna! Ojciec zatoczył się ku drzwiom. Otworzył je szeroko, jednym szarpnięciem, aż powiew zmiótł ze stołu papiery.

      – Boguś nigdzie nie pójdzie! Rozumiecie, szczeniaki? – ryknął w ciemną czeluść klatki schodowej. – Zmiatajcie stąd, bo was przegonię!

      Perełka jeszcze głębiej wcisnął się w kąt, spoconymi dłońmi zakrył twarz. Słyszał szybkie kroki zbiegających ze schodów chłopców, a potem niemal spokojny głos Paragona:

      – Dobrze, dobrze, panie Albinowski, tylko nie tak głośno, bo my nie głusi. Niech się pan dobrze wyśpi, bo pan legalnie zawiany.

      Perełka załkał cicho, tłumiąc w sobie żal i upokorzenie. Wolałby, żeby go ojciec sprał, a nie wywoływał tę awanturę na schodach. Co za wstyd! Co za wstyd! – powtarzał w myślach. Jak trudno będzie spotkać się z kolegami, spojrzeć im prosto w oczy. Czy ojciec tego nie rozumie? Czy wciąż musi narażać go na upokorzenia?

      Drzwi trzasnęły. Wyczuł, że ojciec zbliża się do niego. Nie mógł znieść ostrego, nieznośnego odoru wódki.

      Skulił się w oczekiwaniu nagłego ciosu. Tymczasem ojciec pogładził go tylko po głowie.

      – No, nie płacz. Pójdziesz z ojcem na karuzelę – usłyszał nad sobą bełkotliwy głos.

      Żal i upokorzenie przełamało się w nim w gwałtowny gniew. Odtrącił rękę ojca, odwrócił się i z oczyma pełnymi łez zawołał:

      – Nie chcę na karuzelę, nie chcę na mecz, nigdzie nie pójdę!

      4

      – Chłopcy, żeby nie wiem co, to musimy wygrać! – Ignaś Paradowski powiedział to z takim zapałem, że wszyscy spojrzeli na niego. Wyrażał przecież ich najskrytsze marzenia. Wygrać z Huraganem to byłby prawdziwy sukces dla nowo powstałej drużyny. Zadanie jednak nie należało do łatwych. Chłopcy z Okopowej przewyższali ich nie tylko wzrostem i wiekiem, ale również piłkarskim doświadczeniem. Już od dawna wygrywali u siebie mecze i cieszyli się sławą najlepszych piłkarzy w całej okolicy. Skumbria i Królewicz byli znani na wszystkich podwórkach i zaułkach Woli jako groźni i bramkostrzelni napastnicy. Toteż trzeźwe przypuszczenia wskazywały, że z tego pierwszego meczu Huragan wyjdzie zwycięsko.

      Przypuszczenia przypuszczeniami, ale w sercu każdego młodego piłkarza Syrenki kryła się nadzieja. Piłka jest okrągła – myśleli chłopcy – a Mandżaro, Paragon i Tadek Puchalski też umieją grać. Nic więc dziwnego, że w miarę zbliżania się meczu napięcie rosło jak słupek rtęci w termometrze.

      – Musimy wygrać! – powtórzył Ignaś, patrząc na kolegów roziskrzonymi oczami.

      – Bez bramkarza? – wtrącił zawsze niezadowolony i skłonny do pesymizmu Tadek Puchalski.

      – Perełka może jeszcze przyjdzie – zauważył poważny, zatroskany kapitan drużyny. Na nim spoczywała główna odpowiedzialność za wynik meczu, nic więc dziwnego, że jego najbardziej niepokoiła nieobecność małego bramkarza.

      – Szkoda gadać. – Paragon machnął ręką z rezygnacją. – Widziałeś, że jego stary był „na perłowo”.

      – Nic strasznego – odezwał się Krzyś Słonecki. – Olek Kołpik też umie bronić.

      – Eee… bracie, to nie to samo, co Perełka. – W głosie Paragona zabrzmiała nuta prawdziwego podziwu dla młodego bramkarza.

      – Trudno – przerwał dyskusję Mandżaro. – Nie wolno nam się załamywać. Poczekamy jeszcze trochę, a jeśli Perełka nie przyjdzie, zagra rezerwowy.

      To powiedziawszy, rozejrzał się troskliwym okiem gospodarza po boisku. Wszystko było już przygotowane: cały placyk uprzątnięty z gruzu i śmieci, linie autowe i pola bramkowe wyznaczono wapnem, bramki ustawiono z kopczyków cegły, a w wyłomie muru – w jedynej „bramie” prowadzącej na ten stadion – postawiono kasę, czyli mały stolik i krzesło. Jednym słowem, organizacja meczu była wzorowa, a boisko przygotowane należycie. Teraz pozostało tylko czekać na publiczność i na przeciwników. Z przygotowań kapitan Syrenki był zadowolony, ale oprócz nieobecności bramkarza, niepokoiła go jeszcze jedna sprawa: skąd Maniuś Paragon wziął tak wspaniałą piłkę? Odciągnął więc skarbnika na stronę i zapytał:

      – Maniuś, powiedz prawdę, skąd skombinowałeś tę piłkę?

      Przez pogodną twarz Paragona przesunął się cień chwilowego zmieszania.

      – Jak to: skąd? – żachnął się nagle. – Przecież wiesz, zorganizowałem.

      – Ale skąd? Taka wspaniała gała musi kosztować chyba trzy stówki.

      Maniuś wydął wargi.

      – Zapewniam cię legalnie, że więcej.

      – No więc?

      Maniuś chytrze łypnął oczami.

      – O co się martwisz? Niech cię głowa nie boli. Zorganizowałem, i już. Może chciałbyś zagrać szmacianką albo innym flakiem? Przecież mówiłeś, że organizacja musi być na sto dwa.

      Mandżaro położył mu rękę na ramieniu.

      – Słuchaj, Maniuś, żeby nie było jakiejś wsypy. Ja wiem, że ty masz czasem lepką rączkę. Nasza Syrenka to młody klub, nie może się skompromitować.

      Na twarzy Paragona ukazał się cwaniacki uśmieszek.

      – Nie wygłupiaj się. Maniuś powiedział, że będzie piła, to jest. O co ci chodzi?

      – Dajesz słowo, że uczciwie zorganizowałeś?

      – Jak ciotunię kocham, najlegalniej w świecie.

      To uspokoiło nieco kapitana drużyny, ale z jego zatroskanej twarzy widać było, że podejrzenie nie zniknęło całkowicie. Nie miał jednak czasu na dalsze roztrząsanie sprawy, gdyż w wyłomie muru ukazały się głowy pierwszych widzów. Byli to mali chłopcy, którzy zwykle najwcześniej zjawiają się na wszystkich boiskach świata. Jeden z nich, nie zważając na duży napis umieszczony przy stoliku „Wstęp dla dorosłych 2 zł, dla młodzieży 1 zł”, z beztroską miną wdarł się na boisko. Za nim podążyli inni.

      – Hola, panowie! – zawołał Maniuś, który jako skarbnik klubowy miał również pełnić funkcję kasjera. – To nie gra w szmaciankę, to leguralny mecz. Publika płaci, a jak nie – to jazda, bo grzecznie przegonię.

      Piegowaty wyrostek, w kaszkiecie nasuniętym na oczy, splunął przez zęby.

      – Ja nie na takie mecze na gapę chodziłem.

      – Ja też – skwitował z humorem Maniuś.

Скачать книгу