Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj страница 3

Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj Klub łowców przygód

Скачать книгу

reklama zakładu fryzjerskiego trzeciej kategorii pana Euzebiusza Sosenki. Na gipsowej głowie puszył się fantazyjnie zaczesany kok spłowiałych włosów, barwy nieczyszczonego lnu. Gdyby nie przyklejone rzęsy, podobne do łapek chrabąszcza, i nie lekki zez w oczach, gipsowa główka przypominałaby do złudzenia pannę Kazię z MHD.

      Maniuś był dziś w tak wyśmienitym humorze, że uśmiechnął się do gipsowej twarzy. Zdawało mu się, że odwzajemniła się jakimś nikłym, ledwo dostrzegalnym półuśmiechem. Zachęcony tym, pchnął drzwi i wszedł. Od razu rzucił mu się w oczy właściciel zakładu – pan Sosenka, a raczej jego wielka, błyszcząca, łysa czaszka pochylona nad namydloną po białka oczu twarzą klienta.

      – Szanowanie, panie szefie! – zawołał Maniuś, zdejmując czapkę. – Wygrywamy, panie szefie, co?

      Pan Sosenka oderwał brzytwę od sinej twarzy klienta.

      – Nie przeszkadzaj! – burknął, posyłając Maniusiowi karcące spojrzenie wielkich, wyłupiastych oczu.

      Maniuś skrzywił się. Zrozumiał, że szef jest w złym humorze. To mu się ostatnio dość często zdarzało, gdyż jego ulubiona drużyna Polonia przegrała pod rząd dwa mecze. Chłopiec chciał się wycofać, ale rozmyślił się. Postanowił jeszcze raz wypróbować swe zdolności i rozchmurzyć ponurego fryzjera.

      – Zobaczy pan, że następny mecz wygramy – rzucił nie patrząc na szefa. – Do kółka wlejemy tym z Chodakowa, panie szefuniu.

      – Do kółka! – zawołał pan Sosenka.

      – Zawsze mówię, że nie ma jak „poloniści”. Grają jak z nut. A że pech… to trudno, za to nie odpowiadamy. Mnie się zdaje, że ten ostatni mecz to sędzia zawalił.

      Pan Sosenka gwałtownym ruchem uniósł brzytwę, jakby chciał klientowi gardło poderżnąć. Jego szeroka twarz rozjaśniła się nagle, oczy złagodniały.

      – Otóż to! – zawołał zachrypniętym głosem. – Sędzia, oczywiście, że sędzia.

      – Kalosz, legalny kalosz – podchwycił Maniuś.

      – Jeszcze gorzej! Takich milicja powinna zamykać jak chuliganów.

      – Legalnie zamykać – przytaknął Maniuś.

      Pan Sosenka przejechał brzytwą po namydlonym policzku wystraszonego klienta.

      – Ja ci mówię, Paragon, że mnie ten sędzia pół życia kosztuje. Spać nie mogę, jeść nie mogę, pracować nie mogę. Sam już nie wiem, co mogę, a czego nie mogę – odsapnął ciężko.

      – Polonia wygra, panie szefie – pocieszał go Maniuś. – Słowo panu daję, że wygra.

      – Mówisz, że wygra?

      – Legalnie, panie szefie.

      Szef jeszcze raz odsapnął, po czym już uspokojony zabrał się do golenia. Mydląc twarz klienta, pełnym wdzięczności spojrzeniem zerkał na Maniusia.

      – Ej, Paragon, z ciebie złoto, a nie chłopiec. No, na co czekasz? Zabieraj szczotkę i jazda do roboty! Przyniesiesz wody, a potem skoczysz po papierosy i „Przegląd Sportowy”.

      – Już się robi, panie szefie. – Chłopiec złapał szczotkę i gorliwie jął zamiatać rozsiane na podłodze włosy. Wiedział, że znowu wpadnie do kieszeni kilka złotych.

      Wychodząc z zakładu fryzjerskiego, jeszcze raz sprawdził swoją „kasę”. Ze śniadania zostało mu dwa złote, dwa dostał od pani Wawrzynek i trzy od fryzjera. Jednym bystrym spojrzeniem przeliczył pieniądze: zgadzało się, był posiadaczem siedmiu złotych. Nie tak źle – pomyślał. – Będzie jeszcze na lody i na paczkę „Firmowej Mieszanki”. Kupi się ciotuni trochę kawy, żeby rano nie było niespodzianek. Niech wie, że i ja myślę o domu.

      Teraz dopiero przypomniał sobie o zleceniu Mandżaro. A więc o czwartej trening. Trzeba zawiadomić chłopaków, bo niedzielny mecz z Bażantami to nie żarty. Bażanty mają silną drużynę, a przy tym grają w niej sami starsi chłopcy. Niełatwo będzie wygrać. Maniuś przystanął. Najbliżej było do Tadka Puchalskiego. Wbił ręce w kieszenie, zagwizdał: „Nicolo, Nicolo, Nicolino…” i szybkim krokiem ruszył, by zawiadomić Puchalskiego o treningu.

      3

      Mandżaro dał umówiony sygnał, trzy razy uderzył żelaznym prętem w szynę sterczącą z pustego szybu windy. Metaliczny dźwięk zapełnił na chwilę ciemną czeluść klatki schodowej. Chłopiec niecierpliwie odbijał piłkę o nagą, odrapaną z tynku ścianę. Po chwili zaskrzypiały zbite z desek drzwi i w półmroku ukazała się drobna, piegowata twarz Bogusia Perełki.

      – Na ciebie, bracie, zawsze trzeba czekać – przywitał go Mandżaro niezbyt przyjaźnie. – Już czwarta dochodzi. Musimy się spieszyć.

      Perełka spojrzał na niego z wyrzutem.

      – Ty myślisz, że mnie tak łatwo… Naczynia musiałem zmywać po obiedzie.

      – Stary w domu?

      – W domu… – Perełka zająknął się. Po chwili dodał ze smutkiem: – Znowu wrócił zalany. Musiałem mu buty zdejmować.

      – Oberwałeś?

      – Gdzie tam… Mój stary to dobry chłop, nie bije. Za co miałby bić?

      – Z pijakami nigdy nic nie wiadomo. A ten z sutereny, Piechowiak, to co? Jak sobie podgazuje, tłucze dzieci, aż piszczą. Wczoraj znów milicja u nich była.

      Perełka uśmiechnął się.

      – Mój stary to co innego. Jak wraca, to zawsze coś do domu przyniesie. Dobry, tylko ta wódka… – urwał nagle i ręką uczynił taki gest, jakby chciał zakończyć rozmowę. Szli w milczeniu. Mandżaro odbijał piłkę o suchy, wygrzany bruk ulicy. Myślał o niedzielnym meczu. Naraz zatrzymał się i odbiwszy mocniej piłkę, zapytał:

      – Ciekawy jestem, czy Paragon wszystkich zawiadomił?

      – Chyba tak… – mruknął Perełka.

      – Z nim to nigdy nic nie wiadomo.

      – Zobaczymy.

      Mandżaro ruszył raźniejszym krokiem, jakby przypomniał sobie, że mogą się spóźnić. Starą, mocno odrapaną i pękatą w szwach piłkę przyciskał do boku. Twarz miał zatroskaną.

      – Wiesz co – powiedział szybko, nie patrząc na kolegę – musimy zrobić mocną drużynę, najlepszą na Woli. Ja już to wszystko obmyśliłem. Trzeba założyć klub.

      Perełka przystanął, wybałuszywszy na Felka małe, kocie oczy.

      – Klub! – zawołał. – Pierwszorzędny pomysł! Ja też o tym myślałem.

      Mandżaro zrobił jeszcze poważniejszą minę.

      – Tak, bracie, musimy

Скачать книгу