Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj страница 6

Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj Klub łowców przygód

Скачать книгу

jak nie umiecie zachowywać się na boisku!

      Pan Łopotek rozdzielił najzadziorniejszych. Reszty dokonał nagły deszcz, który lunął gwałtownie na miasto i ugasił nadmiernie wybujałe temperamenty młodocianych piłkarzy.

      W strugach lipcowego deszczu chłopcy wracali do domu, żywo rozprawiając o minionych wydarzeniach na boisku.

      – Wszystkiemu winien Puchała – mówił Perełka, wymachując rękami. – Po co zaczynał z Królewiczem?

      – Mądryś! – żachnął się Puchalski. – Jakbyś tak oberwał w kostkę jak ja, tobyś stał i patrzył, co?

      – Trzeba było powiedzieć sędziemu – wtrącił Mandżaro. – Sędzia wyrzuciłby go z boiska.

      – Sędzia nie widział – bronił się Puchalski. – Ja, bratku, podaję do Słoneckiego, a tu z tyłu nadbiega Królewicz i swoimi kamaszami bęc mnie w kostkę.

      – Wszystko jedno – zawyrokował Mandżaro – na boisku nie można się bić.

      – Ja się wcale nie biłem, tylko go pod żebro, niech się nie robi ważny.

      – A szkoda – westchnął Paragon – mecz zapowiadał się na sto dwa.

      – Trzeba ułożyć regulamin – wmieszał się Ignaś Paradowski. – Musimy postanowić, że wolno grać tylko w trampkach.

      – O, nie, bracie – zaprotestował Krzyś Słonecki, który niedawno dostał od ojca prawdziwe buty futbolowe. – Ja się nie zgadzam, w futbolówkach też można grać.

      – Jak wszyscy w trampkach, to w trampkach – powiedział mały Perełka.

      Mandżaro machnął tylko ręką.

      – To nieważne. Grunt organizacja. Musimy założyć klub, inaczej wszystko do chrzanu. Proponuję, żebyśmy teraz poszli do Gołębnika i zrobili zebranie.

      – Fajno! – klasnął w dłoń Perełka i umilkł. Nazwa nowego klubu nie dawała mu spokoju. Po chwili wszyscy zatrzymali się przed kamienicą, w której mieszkali Mandżaro, Paragon i Perełka.

      – Jazda, chłopcy, idziemy na górę! – rozkazał głośno Mandżaro.

      Iść na górę – znaczyło wdrapać się na piąte piętro Gołębnika. Na trzecie szło się po wyszczerbionych schodach, na czwarte – po zbitej z desek kładce, ale żeby wejść na piąte, trzeba było mieć nieco zdolności akrobatycznych. Schodów tu nie było. Należało wspiąć się po zawieszonych nad szybem windy sztabach i występach w murze. Gdy już wszyscy pokonali te trudności, stanęli na płycie betonowej osłoniętej podziurawionym stropem i przedzielonej walącymi się resztkami ścian. Tu znajdowało się ich podniebne królestwo, miejsce potajemnych zebrań, teren zabaw w chowanego, wspaniały wybieg dla startu modeli samolotowych i zwykłych jaskółek z papieru, idealny punkt obserwacyjny, skąd można było widzieć niemal całą okolicę.

      – Kto ma papier i ołówek? – zapytał Mandżaro, gdy już usadowili się pod ścianami na zaimprowizowanych z cegieł krzesłach.

      Pierwszy zgłosił się Krzyś Słonecki.

      – Dobrze, będziesz pisał protokół z zebrania. – Mandżaro wstał, żeby nadać powagi słowom, chrząknął kilka razy, powiódł oczami po zebranych. – Słuchajcie – zaczął – najpierw musimy znaleźć nazwę dla naszego klubu…

      – Polonia. Niech będzie Polonia – wyrwał się Paragon. Mandżaro zmarszczył brwi.

      – Cicho siedź. Ty zawsze musisz z czymś wyskoczyć. Polonia już jest. Musimy znaleźć jakąś inną nazwę.

      – Mam – odezwał się piskliwy głosik Perełki. – Niech się nazywa Nasza Wola.

      – Może Twoja Wola – przedrzeźniał go Tadek Puchalski. – Aleś, bracie, wymyślił!

      – Cicho, koledzy! – uspokajał ich Mandżaro. – Proponuję, żeby każdy z nas napisał nazwę na kartce. A potem będziemy głosowali.

      – Z ciebie biurokrata – zaśmiał się Paragon. – Wszystko byś pisał i pisał. Szkoda ołówka. Wal, bracie, jeśli masz coś mądrego. Nie krępuj się.

      Mandżaro zasłonił palcami podbite oko. Zastanawiał się.

      – Ja… – powiedział po chwili – ja proponuję, żeby nazwać nasz klub Syrenka.

      – Dobra jest – huknął Paragon – po co się dłużej namyślać! Syrenka to takie nasze, warszawskie.

      – Eee… – Tadek Puchalski skrzywił się, wyrażając w ten sposób swe niezadowolenie. – To takie proste. To nie nadaje się na nazwę klubu sportowego.

      – A co byś chciał? – zaperzył się Perełka. – Ty, Puchała, zawsze jesteś niezadowolony. Tylko byś narzekał…

      – Daj mu spokój – przerwał Mandżaro. – Jeżeli ma jakąś lepszą nazwę, to niech powie.

      Zaciekawione spojrzenia zwróciły się teraz na Puchalskiego. Tadek siedział oparty plecami o ścianę, patrzył na swoje dłonie.

      – Ja mam taką nazwę, że wam oko zbieleje.

      – No mów, na co czekasz? – przynaglał go Paragon.

      Puchalski uniósł lekko głowę, ale nie patrzał na kolegów.

      – Tajfun – wyszeptał z przejęciem.

      – Eee… – rozległ się szmer rozczarowania.

      Paragon zaniósł się śmiechem.

      – Może Burza gradowa, to by było jeszcze lepiej!

      Chłopcy wykpili pomysł Tadka, a gdy przyszło do głosowania, wszyscy wypowiedzieli się za Syrenką.

      – A teraz musimy wybrać kapitana drużyny – powiedział Mandżaro, kiedy trochę ucichło. – To ważna rzecz, będziemy głosować.

      Krzyś wyrwał z notesu kilka czystych kartek, poćwiartował je, rozdał chłopcom. Za chwilę wśród wyborców zaczął krążyć ołówek. Każdy wpisywał swego kandydata. Gdy już kartki były wypełnione, Paragon zebrał je do swojej kolarki. Zaczęło się obliczanie głosów. Krzyś zapisywał ilość głosów w notesie. Po dokładnym obliczeniu okazało się, że na Mandżaro padło siedem głosów, na Paragona – cztery, a na Tadka Puchalskiego – jeden.

      – To on pewno sam na siebie głosował – zażartował Perełka.

      Bladą twarz Tadka zalał ciemny rumieniec.

      – Odwołaj to! – wycedził przez zaciśnięte zęby.

      – Nie szarp się, przecież znam twoje pismo. – Perełka zerwał się. W jego małych, kocich oczkach zamigotały złe ogniki.

      – Spokój!

Скачать книгу