Do przerwy 0:1. Adam Bahdaj
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Do przerwy 0:1 - Adam Bahdaj страница 7
Perełka wychylił się zza wysokich ramion Mandżaro.
– Głosowałem na niego, bo dobrze gra w gałę i jest równy chłopak.
– Bo mu się podlizujesz – cedził drwiącym głosem Puchalski.
W tym momencie między ramionami trzech chłopców zjawiła się wesoła, roześmiana twarz Maniusia.
– My tu legalnie głosujemy, a wy zaczynacie rozrabiać. Dajcie spokój, bo mi się niedobrze robi. Siadajcie grzecznie, jak w szkole. Jedziemy dalej.
– Uwaga – zawołał Krzyś – kapitanem drużyny został Feliks Zahorski!
– Brawo, Mandżaro! – pisnął cichutko Pająk, który do tej pory nie powiedział słowa.
– Brawo! Niech żyje! – zapiał jak młody kogut Perełka.
Puchalski opuścił głowę, uśmiechnął się cierpko i wolno usiadł na cegłach.
Maniuś Paragon uśmiechnął się łobuzersko.
– To wszystko bardzo ładnie – zaznaczył akcentem rodowitego mieszkańca Woli. – Ale po mojemu to najważniejsza kasa. Jak nie będziemy mieli szanownej gotówki, czyli moniaków, to legalnie leżymy. Kto nam kupi nową piłkę, pytam się? Kto nam kupi spodenki i koszulki, czyli kostiumy sportowe, pytam się? Nie możemy wyglądać jak drużyna szmaciarzy. A na to wszystko potrzebna gotówka.
– Trzeba wybrać skarbnika – przytaknął ruchem głowy Mandżaro. – Możemy jeszcze raz głosować.
– Nie trzeba – odezwał się z kąta Perełka. – Ja wam mówię, że Paragon będzie najlepszy.
– Paragon, Paragon! – Tadek Puchalski poderwał się z cegieł i wykrzyknął: – Jeden drugiego popiera. Na kapitana toście głosowali, a teraz to nie głosujecie.
– Jak chcesz, to będziemy głosowali – przerwał mu ostro Mandżaro.
Perełka miał rację, głosowanie było zupełnie zbyteczne, Paragon zdobył dziesięć głosów, Puchalski ani jednego. Po tej sromotnej klęsce usiadł w najciemniejszym kącie i do końca zebrania nie odezwał się ani słowem, tylko zawistnym spojrzeniem wodził po twarzach kolegów.
– Chłopaki – zawołał Perełka – najważniejsza jest piłka! Stara już nam się zupełnie rozłazi. Nie ma czym trenować.
Maniuś uniósł do góry rękę.
– Spokojna głowa, ja piłkę zorganizuję.
– W jaki sposób? – zapytał Mandżaro.
– Nie bój się, to już moja sprawa. Ale spodenek ani koszulek to wam nie uszyję. Trzeba będzie zbierać gotówkę. Co kto może, niech sypie do kasy – klepnął się po kieszeni. – U mnie jak w PKO, pewność i zaufanie. Chłopaki, żeby nie było lipy, ja daję na początek pięć złociszów. – Wyciągnął z kieszeni zmięty i wytłuszczony banknot, wygładził go w palcach, uniósł do góry i pokazał. – Będzie na tasiemki do spodenek.
Do Maniusia zbliżył się Krzyś Słonecki, wysoki, zgrabny blondynek o poważnej twarzy. Spośród zebranych wyróżniał się starannym ubiorem i czystością. Miał na sobie krótkie, popelinowe spodenki, koszulkę i popielaty pulower, na którym widniały okrągłe ślady, pozostawione przez obłoconą piłkę. Krzyś wyjął portmonetkę, grzebał w niej chwilę, wreszcie wyciągnął dziesięciozłotówkę i wręczył ją Paragonowi.
– To ode mnie… tymczasem – powiedział z zakłopotaniem. – Dostałem od mamy na słodycze.
– Dobra jest – mrugnął przyjaźnie Maniuś. – Kasa przyjmie. Kwit dostaniesz jutro, jak zaprowadzę buchalterię.
– Ten ładowany, może dać – szepnął Perełka do Ignasia Paradowskiego, trącając go łokciem.
Krzyś był synem inżyniera, mieszkał w nowych blokach, a do chłopców z Gołębnika zbliżyły go wspólne zainteresowania sportowe. Chociaż początkowo chłopcy kpili z niego, jednak po jakimś czasie zdobył sobie ich uznanie dzięki dobrej grze i silnym strzałom na bramkę. Przylgnął do nich, zaprzyjaźnił się i stał się stałym graczem drużyny z Górczewskiej.
– Koledzy! – zabrał głos kapitan drużyny. – Musimy jeszcze omówić sprawę niedzielnego meczu.
– Z takimi „kosiarzami” nie będziemy grali! – zawołał Perełka. – Pokopią nas wszystkich.
– A z kim zagrasz? Może z dziewczętami? – odkrzyknął Ignaś. – Możemy z nimi zagrać, tylko wszyscy muszą grać w trampkach.
– A my będziemy grali już jako klub sportowy Syrenka – wtrącił nieśmiało Pająk.
– Ty? Ty chcesz grać? – zaśmiał się Perełka. – Wybij sobie z głowy. Najpierw naucz się kopać piłkę…
Pająk skrzywił się płaczliwie.
– A co, może nie jestem w klubie?
– Jesteś. Będziesz podawał piłkę, jak wyleci z boiska.
– Daj mu spokój – ofuknął Perełkę Maniuś. – Widzicie go, mistrz!
– Cicho! – Mandżaro kilka razy uderzył patykiem w ścianę. Gdy się nieco uspokoiło, dodał: – A więc gramy niedzielny mecz.
Paragon uniósł do góry ramiona.
– Co robić, jak nie ma innego przeciwnika…
Rozdział II
1
Maniuś wyskrobał z dna kubka żółty, rozpuszczony w kawie cukier, przełknął ostatni kęs chleba ze smalcem, wytarł dłonią usta, uśmiechnął się zadowolony i syty. Sobota, ostatni dzień przed meczem, zaczynała się doskonale. Paragon mógł wyruszyć na miasto z pełnym żołądkiem i w znakomitym humorze. Zbliżył się do kranu, podstawił pod kurek głowę, puścił na szczeciniaste włosy strumień wody. Szczerbatym grzebykiem starał się niesfornym włosom nadać pozycję leżącą.
– Znowu idziesz się włóczyć? – odezwała się z kąta pokoju ciotka Malinowska. Była to kobieta niska, sucha, zabiedzona. Wszystko w niej było szare, przywiędłe, tylko ciemne oczy błyszczały wśród zmarszczek łagodnym blaskiem.
– Przecież, ciotuniu, wszystko załatwiłem legalnie – odpowiedział po krótkim namyśle: – Przyniosłem wodę, przyniosłem węgiel, narąbałem drewna, byłem w sklepie…
– Nie mógłbyś raz w domu posiedzieć?
Maniuś wzruszył ramionami.
– Ciotuniu kochana, a kto pójdzie butelki spieniężyć i inne interesy załatwić?
– Dużo masz z tego – westchnęła.