W zasadzie tak. Jacek Fedorowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W zasadzie tak - Jacek Fedorowicz страница 2
JAK JEŚĆ
Nasza prasa co pewien czas porusza problem gastronomii i niestety robi to fatalnie. Posłużę się przykładem. Jedna z gazet warszawskich publikowała kiedyś przez kilka tygodni cykl artykułów pod wspólnym hasło-tytułem: „Aby nam się lepiej jadało”. Fałsz był zawarty już w samym tytule, ponieważ redakcji nie chodziło o to, aby nam się lepiej jadało, tylko o to, żeby się wykazać, jak to się popularnie mówi: odfajkować problem. Wynika to jasno z treści artykułów, aczkolwiek pozornie wszystko jest w porządku. Reporterzy obiektywnie przedstawiają koszmarny stan faktyczny naszej gastronomii, a następnie postulują: kierownicy lokali powinni dbać o lokal, kelnerzy powinni podawać, sprzątaczki sprzątać, a kucharze gotować. Jest to często stosowany ton naszej prasy pouczającej szczegółowo, jak być powinno, wszystkich tych, którzy i tak doskonale wiedzą, jak być powinno, a następnie pokrzykującej ochoczo: „Hej siup! Weźmy się w garść! Postarajmy się, poprawmy, posprzątajmy, upitraśmy”.
I wszyscy są zadowoleni. Czytelnik jest zadowolony, bo mu się wydaje, że o niego zadbano, redakcja jest zadowolona, bo poruszyła problem, nawet problem jest zadowolony, to znaczy gastronomia jest zadowolona, bo zwrócono na nią uwagę. Mogła się wypłakać, wyliczyć wszystkie przepisy, które uniemożliwiają jej pracę. Jest ponadto okazja do złożenia samokrytyki, podjęcia paru zobowiązań i udekorowania kilku stolików, jeżeli już nie czystym obrusem, to przynajmniej polnym kwieciem. Przedstawiono po raz setny sprawy znane wszystkim od lat, a konstruktywne wnioski zastąpiono apelami, czyli jałowym pokrzykiwaniem.
Co powinna zrobić popularna gazeta w celu zdyskontowania tytułu: „Aby nam się lepiej jadało”? Odpowiedzieć na to pytanie wprost, to znaczy: podać szereg przepisów kulinarnych, umożliwiających każdemu antytalentowi kuchennemu własnoręczne przyrządzenie posiłku, podać spis restauracji, których odwiedzenie grozi szpitalem, podać spis restauracji, których menu powoduje jedynie lekkie bóle żołądka, podać nazwę, adres (ewentualnie dołączyć mapkę, aby było łatwiej trafić) tej jednej restauracji, w której ryzyko zatrucia zmniejszono do minimum. O! Dopiero wtedy moglibyśmy stwierdzić, że działalność gazety jest namacalnie pożyteczna.
Aby nie ograniczać się do roli pogromcy prasy (gdybym się ograniczył, zdradziłbym swoje własne ideały, ponieważ z mojego pokrzykiwania też nic nie wynika i nie wyniknie), podam Państwu kilka porad praktycznych: jak zachować się w restauracji.
Jedyna prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmi: wcale.
Restauracja jest ostatnim miejscem, jakie poleciłbym odwiedzić w celu zaspokojenia głodu. Ale niejednokrotnie znajdujemy się w sytuacji bez wyjścia lub raczej: jedynym wyjściem z sytuacji jest odwiedzenie lokalu żywienia zbiorowego i musimy jakoś zadbać o to, aby zjeść w miarę szybko, bezpiecznie i bezkonfliktowo.
Prawidłowe zajęcie miejsca obrazuje ilustracja na stronie następnej.
Objaśniam:
Przede wszystkim zajmujemy miejsce przy stoliku najbliższym kuchni.
Działanie psychologiczne: kelner nie musi daleko chodzić.
Menu wzięliśmy sobie już przedtem z sąsiedniego stolika. Na kartce z notesu wypisaliśmy czytelnie swoje zamówienie. Następna czynność to natychmiastowe zatopienie się w gazecie. Czynimy tak, jeżeli bardzo się nam spieszy. Gdybyśmy wołali kelnera niecierpliwie, zdradzilibyśmy się, że mamy mało czasu. Wtedy przepadło. Jeżeli jednak w ogóle nie interesujemy się kelnerem, tylko czytamy gazetę, podejrzewa on, że mamy zamiar okupować mu stolik przez kilka godzin i zjawia się już po trzydziestu minutach, czyli natychmiast.
Podajemy mu kartkę z zamówieniem, ale uwaga: serdecznie go za to przepraszamy (Kazimierz Rudzki, rozmawiając z kelnerem, zawsze wstaje) i tłumaczymy, że mamy bardzo słabą pamięć, dlatego sami sobie musieliśmy zapisać. Jeśli tego nie zrobimy, kelner się obrazi.
Proszę zrobić kiedyś doświadczenie i zacząć zamówienie od słów:
– Może pan zanotuje...
– Zapamiętam! – odpowie każdy kelner z godnością i dopiero po drugim dodatku do trzeciego dania wyjmie notes i każe sobie podyktować jeszcze raz od początku.
Kelner z kartką odchodzi i udaje się do podręcznego stanowiska administracyjnego, gdzie nasze zamówienie ulega zabonowaniu, przepisaniu, podstemplowaniu, skalkulowaniu; następnie kelner wymienia z pomocnikiem kelnera kilka pism zaadresowanych do bufetowej, śle uczennicę gastronomiczną z podaniem odręcznym do kucharza, bierze z bufetu pokwitowanie, wciąga nasz bryzol na listę sprawozdawczą, jednym słowem: na serio bierze się do nakarmienia nas. My w tym czasie możemy się zająć zdobyciem noża, łyżki i widelca, co nie jest trudne, bo usiedliśmy obok wejścia do kuchni, a tam przeważnie znajdują się sztućce. Gdybyśmy sobie sami nie przynieśli, musielibyśmy długo i z przykrością patrzeć, jak stygnie nam podane jedzenie. Za tę samoobsługę kelner się nie obrazi – po prostu nie zauważy.
I to już wszystko. Pozostaje nam czekać (nie nudzi nam się, bo mamy gazetę), następnie zjeść i zapłacić, po czym rozbić rachunek. Rozbić na osoby znajdujące się przy stoliku. Najczęściej tak się zdarza, że wolnych stolików nie ma, są tylko wolne miejsca. Po zjedzeniu prosimy o rachunek, podajemy prośbę „osobno”, na co kelner z udanym zażenowaniem stwierdza: „Ja już policzyłem razem” i stoi w pozycji szantażowej. Daje nam do zrozumienia, że jeżeli go w tym momencie odeślemy i zmusimy do ponownego liczenia osobno – wróci do nas z rozbitym rachunkiem najwcześniej za godzinę. Płacimy więc, a następnie rozliczamy się z resztą towarzystwa, to znaczy z ludźmi, którzy przygarnęli nas do stolika lub zostali przez nas przygarnięci, przy czym nie muszę chyba zaznaczać, że osoby te widzą się wzajemnie po raz pierwszy w życiu.
Nie rozpatrywaliśmy jeszcze samego zamówienia, ale przypuszczam, że Drodzy Czytelnicy sami wiedzą, że należy zamówić wódkę, której potem nie trzeba, a nawet nie należy (o tym za chwilę) wypijać, że nie wolno zamawiać nic smażonego, żadnych grzybów, żadnych tatarów, najlepiej żadnych mięs, i że po zamówieniu kotleta mielonego od razu można zatelefonować po pogotowie. Zamawiamy zawsze znacznie więcej, niż potrafilibyśmy w siebie wcisnąć, a to dlatego, że połowy zamówionych przez nas potraw nie będzie. Gdybyśmy zamówili, na przykład, tylko jedno drugie danie, kelner poinformuje nas, że już nie ma tego dania, ale poinformuje dopiero w momencie, gdy zjedliśmy zupę. Ponowne zamówienie w takiej chwili to wiele, wiele minut straty, ponieważ kelner po wysłuchaniu naszego ponownego zamówienia zaczyna swą działalność administracyjną od początku. Człowiek doświadczony zamawia zawsze danie główne i danie rezerwowe.
W restauracji nie wolno pić alkoholu.
Wiem, że namawianie do niepicia jest głosem wołającego na puszczy. Ale będę wołał. Pić alkohol można w domu, od biedy można w bramie lub na plaży. Pod żadnym pozorem nie wolno pić w restauracji. Człowiek pijący w restauracji naraża się na ruinę finansową, bo zapłaci rachunek dwu- lub trzykrotnie większy, niezależnie od tego ile zjadł i wypił, naraża się ponadto na krzywdy moralne i fizyczne, bo jako pijany ma, co prawda, ogólną sympatię