Kariera Nikodema Dyzmy. Tadeusz Dołęga-mostowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz страница 15

Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-mostowicz

Скачать книгу

Będzie pan miał jeszcze dość czasu, bo dziś nie będę panu zawracał głowy. Mam w papierni komisję budowlaną, a później jadę obejrzeć las w Kociłówce.

      Gdy weszli do jadalni, panie siedziały przy stole.

      – Blado pan wygląda – zauważyła pani Nina.

      – Głowa mnie trochę boli.

      – No, bo wyobraźcie sobie, moje drogie – powiedział Kunicki – że pan Nikodem ani oka nie zmrużył. Całą noc przesiedział nad książkami.

      – Może weźmie pan proszek od bólu głowy? – zapytała pani Nina.

      – Chyba nie warto…

      – Niech pan weźmie, to dobrze panu zrobi.

      Kazała służącemu przynieść pudełko z proszkami i Dyzma musiał połknąć lekarstwo.

      – Wiesz, Nino – odezwała się Kasia – pan Dyzma będzie mnie uczył gry bilardowej.

      – A pan dobrze gra?

      – Średnio – odparł Nikodem – kiedyś grałem nieźle.

      – Może zaczniemy zaraz po śniadaniu? – zaproponowała Kasia.

      – Będę się przyglądała waszej lekcji – dorzuciła pani Nina.

      – Ho, ho – zaśmiał się Kunicki – obawiam się, że zechcecie zagarnąć mi pana Nikodema całkowicie.

      – Mąż mój jest zazdrosny o pana – uśmiechnęła się pani Nina, a Dyzma zauważył, że patrzy nań życzliwie.

      „Ona musi być bardzo dobra” – pomyślał.

      Zaraz po śniadaniu Kunicki pożegnał się z nimi i drobnym kroczkiem wybiegł do oczekującego samochodu.

      Kasia kazała przygotować bilard i wszyscy troje przeszli do pokoju bilardowego.

      Nauka zaczęła się od pokazania postawy ręki i sposobu trzymania kija. Później Dyzma tłumaczył, jak należy uderzyć bilę.

      Kasia szybko orientowała się, że miała pewną rękę i dobre oko, Dyzma zawyrokował:

      – Będzie pani dobrze grała, tylko trzeba dużo praktyki.

      – Więc Kasia jest pojętną uczennicą? – zapytała pani Nina.

      – Jak na pierwszy raz, bardzo pięknie.

      – A co jest w bilardzie najtrudniejsze? – zapytała Kasia.

      – Najtrudniejszy jest karambol.

      – Niech pan pokaże, jak się to robi.

      Dyzma rozstawił bile i powiedział:

      – Niech pani uważa, teraz tak uderzę swoją bilę, że ta dotknie obu pozostałych.

      – Ale przecie to niemożliwe, one stoją nie na jednej linii.

      – Właśnie – uśmiechnął się, zadowolony z efektu – cała sztuka karambolu polega na tym, że moja bila, uderzając o bandę w różnych miejscach, będzie nabierała różnych kierunków. Karambol tak wygląda. – Lekko uderzył swoją bilę i karambol udał się wspaniale ku podziwowi pań.

      – Ależ to geometria – zdziwiła się pani Nina.

      – Ha – dorzuciła Kasia – ja do takiej wprawy nie dojdę.

      – A może pani spróbuje? – zwrócił się Dyzma do Niny.

      – O, ze mnie to nic nie będzie – powiedziała, biorąc jednak kij do ręki. Nie wiedziała, jak ustawia się lewą dłoń, by zrobić z niej podpórkę, i Dyzma musiał ułożyć jej palce. Zauważył przy tym, że pani Nina ma bardzo gładką skórę. Przyszło mu na myśl, że te ręce na pewno nic nigdy nie robiły. „Jakie to szczęście – pomyślał – być tak bogatym, człowiek nie potrzebuje palcem ruszyć, wszystko zrobią za niego…”

      – No, proszę pana – odezwała się Nina – mnie pan uczyć widocznie nie chce?

      – Przepraszam. Tak sobie zamyśliłem się.

      – Ciekawam, nad czym?

      – Ee, nic. Po prostu dotknąłem teraz pani ręki i pomyślałem, że tak delikatne ręce żadnej pracy pewno nie znają.

      Pani Nina zarumieniła się.

      – Ma pan rację. Wstydzę się tego od dawna, ale brak mi siły woli, by raz wreszcie zająć się jakąś robotą. Próżnuję może i dlatego, że okoliczności tak się składają.

      – Oczywiście, po co pracować, gdy się ma tyle pieniędzy – powiedział Dyzma po prostu.

      Pani Nina zagryzła wargi i spuściła oczy.

      – Pan jest bardzo surowym sędzią, ale przyznaję, że zasłużyłam w zupełności na tę gryzącą ironię.

      Dyzma nie zrozumiał i zaczął się głowić, o czym właściwie ona mówi.

      – Pan Dyzma jest weredykiem i wali prawdę prosto z mostu – zaopiniowała Kasia.

      – To jednak jest zaletą rzadką – dodała Nina.

      – Chociaż nie zawsze miłą dla otoczenia – zastrzegła się Kasia.

      – Ale pożyteczną. Wolę szorstką prawdę od nieszczerych komplementów.

      – O, te nie wydają się mi dziedziną pana Dyzmy. Niech pan powie – chciała go sprowokować Kasia – czy pan mówi paniom komplementy?

      – Owszem. Jeżeli ktoś jest ładnym, mogę mu to powiedzieć.

      – Tylko tyle? No, a na przykład mnie co by pan powiedział?

      – Pani?… Hm… – Dotknął z namysłem swej wystającej szczęki.

      Kasia wybuchnęła śmiechem.

      – Widzisz, Nino, z jakim trudem panu to przychodzi! No, proszę pana, niechże pan coś powie. Jeżeli o całości nie może pan wyrazić się pochlebnie, może znajdzie się jakiś szczegół w mojej osobie, dla którego będzie pan łaskawszy.

      Pod jedwabistym meszkiem jej brzoskwiniowej cery zaróżowił się lekki rumieniec. Pomyślał, że jest śliczna, lecz jakaś bardzo cudza, i że ma coś dziwnie drapieżnego w intensywnym spojrzeniu orzechowych oczu, wpatrzonych w Ninę.

      – Owszem – odparł – ma pani ładne oczy.

      – O!… – zdziwiła się – nie przypuszczałam, że to od pana usłyszę. Wie pan, że sam mistrz Bergano zaszczycił mnie ubiegłej zimy na Riwierze tym samym komplementem.

      „A

Скачать книгу