Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Alice Lugen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tragedia na Przełęczy Diatłowa - Alice Lugen страница 9
Luda wpadła w panikę. W żadnym wypadku nie mogła – i nie chciała – zrezygnować. Przecież to ona wymyśliła zdobycie Otortenu, od pierwszej chwili pomagała w organizacji wyprawy, potrzebowała jej w wykazie osiągnięć. Ponadto miała pełnić funkcję jej skarbnika.
Zacisnęła zęby i rzuciła się w wir pracy: w ciągu siedmiu dni spakowała wszystkie rzeczy całej rodziny, przewiozła je wraz z ekipą robotników do nowego mieszkania, częściowo rozpakowała, zorganizowała transport mebli, zdała ostatnie egzaminy w zimowej sesji, zebrała wpisy w indeksie, składki od uczestników wyprawy, przygotowała budżet i listę niezbędnych produktów oraz zrobiła część zakupów spożywczych potrzebnych w drodze na Otorten. W ostatniej chwili przekonała matkę do zmiany zdania i rzuciła się do pakowania plecaka. Działała w wariackim pośpiechu, więc dopiero w pociągu zorientowała się, że nie zabrała ze sobą ciepłego swetra.
Jedenaście tygodni później kompletnie załamany i zanoszący się od płaczu Aleksander Dubinin składał zeznania w śledztwie. Błagał prokuratora, aby winni śmierci jego córki stanęli przed sądem. Krzyczał: „[…] jak to możliwe, że w Związku Radzieckim […] stało się coś tak karygodnego? […] Jeśli pocisk zboczył z toru i nie trafił na wyznaczony poligon, resort powinien wysłać wywiad powietrzny na miejsce awarii, aby obejrzeć szkody i udzielić pomocy. Jak można było tego nie zrobić? To świadczy o bezdusznym stosunku pracowników ministerstwa obrony do ludzkiego życia”20.
Powyższe zeznania, wraz z pozostałymi dokumentami dochodzenia, utajniono. Rodzice Ludmiły wiedzieli o tragedii znacznie więcej niż krewni pozostałych ofiar. Wiele wskazuje na to, że źródłem informacji byli ich wysoko postawieni w hierarchii partyjnej przyjaciele z Moskwy oraz prawdopodobnie Nikołaj Semichatow.
W lutym 1959 roku Aleksander Dubinin przestał wierzyć w komunizm. Wkrótce znienawidził partię, ministerstwo obrony, inżynierów zimnej wojny na czele z Semichatowem, radzieckie wojsko, kosmodromy, poligony. A przede wszystkim Nikitę Chruszczowa, w którego dekretach upatrywał przyczyny tragedii i śmierci córki. Już nie chciał wygrać zimnej wojny, ale zakończyć ją jak najszybciej, aby zminimalizować liczbę jej ofiar. Zamiast wyścigu zbrojeń sugerował pokojowe negocjacje. Zaczął krytykować władze ZSRR. Opowiadał się za zaprzestaniem testów broni w zamieszkanych obwodach. Pragnął zmienić definicję tajemnicy państwowej, tak aby zwiększyć bezpieczeństwo obywateli. A nawet sugerował przeprowadzenie demokratycznego referendum na temat istotnych kwestii polityki zagranicznej państwa i strategii ministerstwa obrony. Głosił rzeczy tak niepojęte, że partyjni koledzy nie wiedzieli, co z nim począć.
Ostatecznie uznano, że żałoba pozbawiła towarzysza Dubinina rozsądku i prewencyjnie odsunięto go na boczny tor.
Rozdział 4 Dzieci zimnej wojny
Obecnie miejsca pracy niektórych uczestników wyprawy Diatłowa oraz ich codzienne zajęcia budzą zdziwienie, przerażenie lub ambiwalentne uczucia. Należy jednak pamiętać, że pod koniec lat pięćdziesiątych radzieccy absolwenci dziennych studiów technicznych rzadko kiedy podejmowali pracę w innym miejscu niż tajny zakład państwowy, powiązany z rozrośniętym do granic możliwości przemysłem militarnym. Choć współcześnie utajniony i zamknięty dla osób postronnych instytut wydaje się obiektem co najmniej podejrzanym, w 1959 roku w ZSRR podobne obiekty istniały powszechnie. W każdym większym mieście było ich co najmniej kilka. Poufny charakter tych podmiotów wynikał z obszernego i niezwykle pojemnego rozumienia tajemnicy państwowej. Automatycznie statusem tym obejmowano wszystkie obiekty o znaczeniu strategicznym, wojskowym, komunikacyjnym, politycznym i energetycznym.
Żadna z ofiar tragedii na Przełęczy Diatłowa nie stawiła się sama z siebie u bram tajnego zakładu z podaniem o przyjęcie do pracy. Młodzi ludzie odbyli bezpłatne, finansowane z budżetu partii studia i praktyki doszkalające. Państwo, które wykształciło specjalistów w dziedzinach takich jak fizyka, chemia czy inżynieria, wydawało absolwentowi nakaz pracy i odbierało poczynioną inwestycję. Niektórych, niezwykle zdolnych angażowano do realizacji istotnych dla władz projektów tuż po maturze, umożliwiając im studia w trybie indywidualnym. Trwała zimna wojna, sytuacja zmieniała się dynamicznie. Dlatego pracowników najważniejszych zakładów szukano na terytorium całego Związku Radzieckiego, wypatrując wśród uczniów technicznych szkół średnich genialnych umysłów, które pozwoliłyby przeważyć szalę zwycięstwa.
Pod koniec lat pięćdziesiątych w instytutach technicznych pracy było co niemiara. Zakłady państwowe koncentrowały swoją działalność głównie wokół przemysłu zbrojeniowego lub kosmicznego. Pierwszy stawiał sobie za cel stworzenie rakiety międzykontynentalnej, która będzie w stanie zniszczyć Stany Zjednoczone, drugi skupiał radzieckie ambicje wyprzedzenia Amerykanów w locie na Księżyc. Oba wymagały niewyobrażalnych pieniędzy i ogromnych zasobów kadrowych. Budżet rozrastał się, gdyż innowacyjne projekty potrzebowały wsparcia potężnego zaplecza badawczego. Koszty eksperymentów, czasami zakończonych niepowodzeniem wskutek usterek technicznych lub ludzkich błędów, szybowały w górę w zastraszającym tempie.
Wprowadzano zatem oszczędności, wycinając z programów aspekty „drugorzędne”, do których zaliczano zazwyczaj procedury bezpieczeństwa, ochronę pracowników czy środowiska. Do drobnych wypadków dochodziło tak często, że uznano je za element naturalny. Aby nie narażać bez potrzeby wykształconych inżynierów, stosowano rozwiązania zastępcze. W zakładzie atomowym Majak do prac krytycznie niebezpiecznych kierowano więźniów i więźniarki21, w innych miejscach młodych poborowych lub przypadkowych ludzi.
Nie przejmowano się środowiskiem naturalnym. Radioaktywne i toksyczne odpady z wielu przedsiębiorstw trafiały do pobliskich rzek i jezior. Z tego powodu pierwsze miejsce w niechlubnym rankingu najsilniej skażonych miejsc na Ziemi zdobyło jezioro Karaczaj, oddalone o około sto siedemdziesiąt kilometrów od Swierdłowska. Przez dziesięć lat, na wyraźne polecenie dyrekcji, wylewano doń ścieki i substancje promieniotwórcze z Majaka22.
Spektakularne wypadki w rządowych instytutach opisywano eufemizmami, których neutralne nacechowanie sugerowało, że nie zaszło nic poważnego. Gdy w dniepropietrowskiej fabryce Jużmasz doszło do eksplozji modyfikowanej rakiety R-7, w wyniku której zginęła ponad setka ludzi, władze doniosły o „niefortunnym incydencie” i przerwie w produkcji. Magiczna terminologia ładnie wyglądała w gazetach. Niektórych uspokajała, ale nie mogła zaczarować rzeczywistości.
29 września 1957 roku doszło do jednej z największych na świecie katastrof nuklearnych, znanej jako katastrofa kysztymska, która w istotny sposób wpłynęła na losy zimnej wojny. W zakładzie atomowym Majak, w kompleksie oznaczonym jako S-3, nastąpiła wówczas awaria urządzeń chłodniczych. Pierwotnie nikt nie zauważył usterki i mimo niedziałającego systemu chłodzenia kontynuowano pracę. W efekcie doszło do przegrzania, a następnie do potężnej eksplozji zbiornika, w którym przechowywano dwieście pięćdziesiąt sześć metrów sześciennych płynnych odpadów radioaktywnych23. Świadkowie wspominali, że siła wybuchu odrzuciła na bok pokrywę zbiornika o wadze stu sześćdziesięciu ton, ze wszystkich okien wyleciały roztrzaskane w drobny mak szyby, a pracujący w Majaku żołnierze pobiegli po broń, założywszy, że w zakładzie wybuchła bomba24. Kiedy zorientowano się, co się wydarzyło naprawdę, wybuchła panika. Współcześni fizycy wyliczyli, że w wyniku katastrofy skażenie promieniotwórcze objęło obszar o powierzchni trzydziestu dziewięciu tysięcy kilometrów kwadratowych, a narażone na destrukcyjne skutki awarii zostało blisko pół miliona ludzi.
Katastrofie