Dlaczego zabija. Блейк Пирс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dlaczego zabija - Блейк Пирс страница 14
Komórka pokazywała prawie dwadzieścia nieodebranych połączeń, uzupełnionych o dziesięć nowych wiadomości. W większości od Connelly’ego i O’Malley’a. Słychać było mnóstwo wrzasków.
Czasem Avery stawała się tak skoncentrowana i ukierunkowana na obrany cel, że nie odbierała telefonu od nikogo, kto nie był niezbędny do realizacji zadania, zwłaszcza, gdy wszystkie elementy nie zostały złożone w jedną całość; dzisiejszy dzień zdecydowanie do takich należał.
Przewinęła wykaz ostatnio wybieranych numerów, a potem wszystkich osób, które do niej dzwoniły w ciągu ostatniego miesiąca. Nie było wśród nich ani jej córki, ani eksmęża.
Nagle do nich zatęskniła.
Wybrała numery.
Telefon wykonał połączenie.
Automatyczna sekretarka przekazała: „Cześć, tu Rose. Nie mogę teraz odebrać telefonu, ale jeśli zostawisz krótką wiadomość, przedstawisz się i podasz swój numer, oddzwonię najszybciej, jak będę mogła. Bardzo dziękuję.” Biiiip.
Avery rozłączyła się.
Przez chwilę bawiła się myślą, aby zadzwonić do Jacka, byłego męża. Był dobrym człowiekiem, chłopakiem z uczelni, któremu trudno zarzucić posiadanie jakichś wad, osobą pod każdym względem przyzwoitą. Gdy miała osiemnaście lat przeżyli gwałtowny romans i to ona, pełna pychy po zdobyciu upragnionej pracy, wszystko zepsuła.
Przez lata obwiniała innych o rozpad związku i rozluźnienie relacji z córką; Howarda Randalla o kłamstwa, swojego dawnego szefa, pieniądze, poczucie władzy oraz wszystkie te osoby, z którymi nieustannie musiała się liczyć i które musiała mamić, aby pozostawać o krok przed nimi w drodze do prawdy. Stopniowo jej klienci stawali się mniej wiarygodni, ale ona chciała iść naprzód, ignorować prawdę, naginać sprawiedliwość w jedną lub drugą stronę, po prostu po to, by zwyciężać.
- Sprawa za sprawą - tak sobie powtarzała. -Kolejnym razem będę bronić kogoś, kto był naprawdę niewinny i naprawię swoją reputację.
I tak miało być w przypadku Howarda Randalla.
- Jestem niewinny - płakał podczas ich pierwszego spotkania. - Ci studenci są całym moim życiem. Jak mógłbym skrzywdzić kogoś z nich?
Avery mu uwierzyła i po raz pierwszy w życiu uwierzyła również w siebie. Randall był światowej sławy psychologiem z Harvardu, przekroczył sześćdziesiątkę, nie miał motywu i nie przejawiał w przeszłości zachowań świadczących o niezrównoważeniu. Co więcej, sprawiał wrażenie słabego i załamanego, a Avery zawsze chciała bronić kogoś słabego.
Doprowadzenie do jego uniewinnienia stanowiło przełomowy moment jej kariery, szczyt szczytów, oczywiście do momentu, gdy celowo zabił ponownie, aby zrobić z niej żywą ilustrację kłamstwa.
Avery chciała się tylko dowiedzieć: dlaczego?
- Dlaczego pan miałby pan coś takiego zrobić? - spytała go, gdy już był za kratkami. - Dlaczego kłamałby pan i wrabiał mnie po to, aby do końca życia siedzieć w więzieniu?
- Ponieważ wiedziałem, że można panią ocalić - odparł Howard.
- Ocalić - pomyślała Avery.
- Czy to jest ocalenie? - myślała rozglądając się wokół. - Tutaj? Teraz? Bez znajomych? Bez rodziny? Z piwem w dłoni i nowym życiem polegającym na polowaniu na zabójców, aby dokonać zadośćuczynienia za swoją przeszłość?
Pociągnęła łyk ze szklanki i potrząsnęła głową. Nie, to nie jest żadne ocalenie. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Jej myśli skierowały się w stronę zabójcy.
W głowie zaczął jej się formować jego obraz: cichy, samotny, desperacko poszukujący uwagi, specjalista w sprawach roślin i zwłok. Wyeliminowała alkoholika i narkomana. Był zbyt ostrożny. Minivan wskazywał na posiadanie rodziny, ale działania na to, że rodziny pragnął, nie, że ją posiadał.
Z myślami i obrazami wirującymi w mózgu, Avery pochłonęła jeszcze dwa piwa po czym nagle zasnęła w wygodnym fotelu na tarasie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W snach Avery znów była z rodziną.
Były mąż był typem sportowca o krótko ostrzyżonych włosach i zabójczych zielonych oczach. Jako zagorzali alpiniści wybrali się z córką, Rose, na wycieczkę w góry. Rose miała zaledwie szesnaście lat i została wcześniej przyjęta do Brandeis College, mimo, że była dopiero w gimnazjum. We śnie Avery Rose miała sześć lat. Śpiewali i szli ścieżką prowadzącą wśród gęstych drzew. Ciemne ptaki z trzepotem skrzydeł i krzykiem wzbiły się w powietrze zanim drzewo przeistoczyło się z mglistego potwora, który podobną do noża ręką dźgnął Rose w pierś.
- Nie! - krzyknęła Avery.
Druga ręka dźgnęła Jacka i zarówno on, jak i jej córka zostali gdzieś zabrani.
- Nie! Nie! Nie! - krzyczała Avery.
Potwór pochylił się.
Ciemne usta wyszeptały jej coś na ucho.
Nie ma sprawiedliwości.
Avery obudziła się nagle słysząc natarczywy dźwięk dzwonka. Wciąż była na tarasie w szlafroku. Słońce już wzeszło. Telefon dzwonił jak opętany.
Odebrała.
- Black.
- No Black! - odpowiedział Ramirez. - Myślałem, że już nigdy nie odbierzesz. Jestem na dole. Zgarnij swoje śmieci i już cię tam nie ma. Mam kawę i pierwsze wersje portretów pamięciowych.
- Która jest godzina?
- Wpół do dziewiątej.
- Daj mi pięć minut - powiedziała i rozłączyła się.
Sen nadal przenikał jej myśli. Niezgrabnie wstała i weszła do mieszkania. Dudniło jej w głowie. Wciągnęła spłowiałe niebieskie dżinsy. Biały T-shirt przybrał funkcje reprezentacyjne, gdy dołączyła do niego czarny blezer. Trzy łyki soku pomarańczowego i baton muesli stanowiły śniadanie. Wychodząc Avery zerknęła w lustro. I jej strój i poranny posiłek dzieliły lata świetlne od garsonek za tysiąc dolarów i codziennych śniadań w najlepszych restauracjach.
- Nie przejmuj się - powiedziała sobie. - Nie idziesz ładnie wyglądać. Idziesz puszkować przestępców.
W samochodzie Ramirez podał jej kubek kawy.
- Nienajlepiej wyglądasz, Black - zażartował.
On, jak zwykle, prezentował się nienagannie: granatowe