Dlaczego zabija. Блейк Пирс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dlaczego zabija - Блейк Пирс страница 3
Ramię obejmowało prawą stronę jej ciała. Cindy wykręciła się z uścisku, a jednocześnie rzuciła głową w tył, aby uderzyć napastnika w czoło. Jej potylica trafiła go w nos, prawie usłyszała chrzęst kości. Napastnik zaklął, wstrzymując oddech i puścił ją.
- Uciekaj! – krzyczała w duchu.
Ciało jej jednak nie posłuchało. Kolana ugięły się pod nią. Padła ciężko na beton.
Leżała na plecach, z rozchylonymi nogami i nienaturalnie wykręconymi ramionami, nie będąc w stanie się ruszyć.
Napastnik klęknął przy niej. Twarz zasłaniała mu przekrzywiona peruka, sztuczne wąsy i grube okulary. Oczy za szkłami sprawiły, że jej ciałem wstrząsnął dreszcz – były zimne i bezlitosne. Bezduszne.
- Kocham cię – powiedział.
Cindy próbowała krzyknąć; z jej gardła wydobył się tylko jakiś gulgot.
Człowiek prawie dotykał jej twarzy. Potem, jakby uświadomił sobie, gdzie są i szybko wstał.
Cindy poczuła chwyt na rękach, a zaraz potem, że ktoś ciągnie ją alejką.
Do oczu napłynęły jej łzy.
W duchu błagała:
- Niech mi ktoś pomoże. Pomocy! Pomyślała o kolegach z roku, przyjaciołach, śmiechu na imprezie. – Pomocy!
Niewielka postać wzięła ją, na końcu ścieżki, na ręce i mocno przytuliła. Głowa Cindy opadła na ramię napastnika, który czule pogładził ją po włosach.
Chwycił ją za rękę i zakręcił się z nią, jakby byli zakochani.
- Wszystko dobrze – powiedział głośno, jakby zwracając się do kogoś innego. – Otworzę tylko drzwi.
Cindy zauważyła w oddali jakichś ludzi. Myślenie sprawiało jej trudność. Nie mogła się poruszyć; próba wydania głosu nie powiodła się.
Niebieski minivan była otwarta od strony pasażera. Wrzucił ją do środka i ostrożnie zamknął za nią drzwi tak, aby głową oparła się o szybę.
Postać wsiadła po stronie kierowcy, pod głowę wsunęła jej miękki worek przypominający poduszkę.
- Śpij, kochanie – powiedział nieznajomy, przekręcając kluczyk w stacyjce. – Śpij.
Samochód ruszył, a umysł Cindy zapadał się w ciemność. Ostatnią myślą była przyszłość, jej świetlana, niewiarygodna przyszłość, którą tak nagle i tak brutalnie jej odebrano.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Avery Black stała z tyłu wypełnionej ludźmi sali konferencyjnej, oparta o ścianę, pogrążona w myślach, jakby usiłowała rozgryźć to, co dzieje się wokół niej. W niewielkim pomieszczeniu tłoczyło się ponad trzydziestu policjantów Komisariatu Policji przy New Sudbury Street w Bostonie. Dwie ściany były pomalowane na żółto; dwie, wykonane ze szkła, wychodziły na pierwsze piętro budynku. Nadkomisarz Mike O’Malley, dobiegający pięćdziesiątki, niski, mocno zbudowany, mieszkaniec Bostonu od zawsze, o ciemnych oczach i ciemnych włosach, chodził tam i z powrotem za usytuowanym na podwyższeniu pulpitem. Avery wydawało się, że jest stale pobudzony do tego stopnia, że czuje się dyskomfortowo we własnej skórze.
- A na koniec – powiedział z charakterystycznym akcentem. – Chciałbym powitać Avery Black w Wydziale Zabójstw.
W sali zabrzmiały wymuszone oklaski zaledwie kilku osób; pozostali zachowali krępującą ciszę.
- Dajcie spokój – żachnął się nadkomisarz. – Nie tak traktuje się nowego detektywa. W zeszłym roku pani Black aresztowała więcej osób, niż ktokolwiek z was. Bez mała własnoręcznie zapuszkowała gości z West Side Killers. No, trochę szacunku! – powiedział i, z dwuznacznym uśmieszkiem, skinął głową w kierunku siedzących z tyłu.
Avery zwiesiła głowę, wiedząc, że tlenione na blond włosy ukryją jej twarz. Ubrała się bardziej jak prawniczka niż glina, a skrojony na miarę czarny żakiet i spodnie oraz zapinana na guziki bluzka czyli strój stanowiący relikt przeszłości z czasów, gdy była adwokatem, stanowił jeszcze jeden powód, dla którego większość personelu komisariatu policji postanowiła jej unikać albo nabijać się z niej za plecami.
- Avery! – nadkomisarz wzniósł ręce do góry. – Próbuję panią jakoś wprowadzić. Pobudka!
Rozejrzała się wokół, zmieszana, po spoglądających na nią wrogo twarzach. W głowie kiełkowała jej myśl, czy przyjście do Wydziału Zabójstw to rzeczywiście dobry pomysł.
- No dobra, zabieramy się do roboty – dodał nadkomisarz – zwracając się do pozostałych osób w sali. - Avery, widzę panią u siebie, w biurze. Już. Zwrócił się do innego policjanta. – I ciebie też, i ciebie, Hennessey, no ruszać się. A ty, Charlie, dokąd się stąd tak spieszysz?
Avery odczekała, aż tłum funkcjonariuszy wyjdzie i skierowała się do biura. Przed nią stał policjant, ten, którego już widziała na komisariacie, a który oficjalnie się z nią nie przywitał. Ramirez był od niej nieco wyższy, szczupły, o zwracającej uwagę urodzie i ciemniejszej karnacji Latynosa. Miał ciemne, krótkie włosy, gładko ogoloną twarz; elegancki, szary garnitur nie był w stanie zakamuflować egzystencjonalnego luzu, który emanował z jego postawy i wyglądu. Upił łyk kawy i mierzył ją pozbawionym emocji spojrzeniem.
- Czy mogę panu w czymś pomóc? - spytała.
- Sprawy mają się wręcz odwrotnie – odparł. – To ja mam pomóc pani.
Podał jej rękę, ale jej nie przyjęła.
- Próbuję wziąć niesławną Avery Black na celownik. Różne rzeczy tu gadają. Chciałem się przekonać, które z nich są prawdziwe. Jak dotąd mamy dwie: „jej myśli krążą gdzie indziej, zachowuje się, jakby była lepsza od nas wszystkich.” Zgadza się. Jedno i drugie. Nieźle, jak na poniedziałek.
Avery przyzwyczaiła się już do prowokacyjnych zaczepek ze strony funkcjonariuszy. Zaczęły się trzy lata temu, gdy, jako żółtodziób, wstąpiła do służby. W tym zakresie nic się nie zmieniło. Niewiele osób w wydziale uznawała za kolegów, jeszcze mniej darzyło ją zaufaniem jako współpracownika.
Przemknęła się obok niego.
- Powodzenia z szefem – zawołał sarkastycznie Ramirez. - Słyszałem, że potrafi nieźle dopieprzyć.
W odpowiedzi Avery tylko lekko, z rezygnacją, machnęła ręką. Zbierając doświadczenia latami nauczyła się, że lepiej zauważać obecność wrogo nastawionych partnerów, niż kompletnie ich unikać; wysłać sygnał, że jest na posterunku i nie zamierza rozpłynąć się we mgle.
Pierwsze piętro komendy policji A1 w centrum Bostonu stanowiło dynamiczne, tętniące życiem miejsce, w którym cały czas coś się działo. Środek pomieszczenia wypełniały