Stulecie kryminału. Marcel Woźniak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stulecie kryminału - Marcel Woźniak страница 5
– Kółka przez poorane pole, znaczy się taczkę musiał złodziej jeden pchać. I do drogi wiodą ślady. Widać też odciski trzewików, ale ich jest więcej, jakby dwóch rabusiów było.
Podoficer przywołał go, machając dłonią. Szeregowy posłusznie podszedł bliżej. Wtedy dowódca nachylił się nad nim i chciał coś powiedzieć, ale dojrzał, że gospodarz stoi blisko i ciekawie nadstawia ucha.
– A wodę we studni to macie? – zapytał byłego właściciela świni.
– A co bym miał nie mieć.
– To jak macie, to przynieście trochę, bo w gębie zaschło od tego gorąca.
Chłop zdziwił się, bo wcale gorąco nie było, no ale co miał zrobić, jak władza kazała. Potruchtał szybko do domu po kubek. Uwinął się raz-dwa, żeby nic nie stracić z tego, co działo się w obejściu.
Tymczasem posterunkowy nachylił się w stronę swojego podwładnego i przez chwilę coś mu klarował. Chłopak kiwał głową, a gdy Bielawski skończył, spojrzał w kierunku chlewika, jakby się chciał upewnić, że wszystko zrozumiał.
– O, jest woda, panie oficerze. Niech pije na zdrowie. – Podał kubek policjantowi, ten jednak ledwie umoczył usta i resztę wylał na ziemię.
– No to słuchajcie, Pawlak, idziemy po tych śladach zobaczyć, dokąd to zawieźli waszego wieprzka.
Oddał kubek gospodarzowi i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Pawlak postał chwilę, nie wiedząc, co zrobić z kubkiem. W końcu spojrzał na młodego policjanta.
– A wy nie idziecie?
– Ja tu mam pilnować.
– Aha, no to idźcie se z wiadra wody nabrać. – Wcisnął mu w dłoń kubek i pognał za posterunkowym.
Dopadł policjanta na polu. Ten stał pochylony nad wyraźnym śladem kółka od taczki i śladami męskich butów.
– Szliście po śladach? – Posterunkowy wpatrywał się w wydeptany szlak.
– A jakże, po śladach jak za sarenką. Ziemia świeżo przeorana, to i widać było wyraźnie. I tam do drogi wiodą. – Chłop wskazał podwójny rząd drzew porastających bitą drogę, prowadzącą do pobliskich Mościsk.
Zaledwie pół godziny zajęło im dotarcie do sąsiedniej wsi. Policjant chciał od razu pójść do sołtysa, ale naraz wpadł na pewien pomysł, dostrzegłszy szkolny budynek z czerwonej cegły.
– Tu się najpierw sprawdzi – powiedział sam do siebie, lecz na tyle głośno, że Pawlak usłyszał.
– We szkole? – zdziwił się. Ale policjant nic nie odpowiedział. Otworzył furtkę w ogrodzeniu i przeszedłszy szybko dziedziniec, wkroczył do szkolnego budynku.
Nie musiał zbyt długo szukać. Drzwi do sali lekcyjnej były szeroko otwarte, a ze środka dobiegał chór dziecięcych głosów powtarzających za nauczycielem: „Ile kół ma wóz? W jaki sposób powstała sól kamienna? Mów zawsze prawdę. Gdzie znajduje się grób Adama Mickiewicza? Miód jest słodki. Róg wołu jest pusty. Obowiązkiem naszym jest kupować wyrób krajowy…”.
Stanął w drzwiach i odkaszlnął znacząco. Wszystkie oczy, jakieś piętnaście par młodych i jedna w średnim wieku, skryta za okularami w rogowych okularach, zwróciły się na niego.
– Dzień dobry. Można by panu nauczycielowi w służbowej kwestii zadać zapytanie niecierpiące zwłoki? – spytał niezwykle uprzejmym głosem, świadom, że słuchają go dzieci, które powinny wiedzieć, że policjant na służbie jest zawsze bardzo grzeczny.
– Tak jest! – odpowiedział nauczyciel tonem ostrym i władczym. – Dzieci, siedzieć cicho i nie gadać. Za chwilkę będzie się kontynuować.
Podszedł do drzwi i za policjantem podążył na korytarz. Tam dostrzegł Pawlaka z czapką w dłoni, ale obrzucił go tylko przelotnym spojrzeniem, takim, jakim się spogląda na siedzącą na płocie kurę.
– Mogę w czymś dopomóc? Majewski jestem.
– Bielawski, starszy posterunkowy z Wysokiej. – Podali sobie dłonie. Mocny uścisk, sprężyste ruchy, nic więcej nie trzeba było tłumaczyć. Weterani potrafili wyczuwać się nawzajem na odległość.
– To jest coś, co znaleziono na miejscu przestępstwa, znaczy się kradzieży rabunkowej świni. – Policjant wyciągnął z kieszeni czerwoną chusteczkę. – I pomyślałem, że jeśli kto może wiedzieć, do kogo ta chusteczka należy, to już na pewno dzieciaki, bo one wszystko widzą.
Nauczyciel wziął do ręki chustkę, przyjrzał się jej dokładnie, a potem powąchał.
– Czuć tytoń, znaczy męska – stwierdził z miną znawcy. – Ma pan całkowitą rację. Jeśli ktoś wie, to na pewno dzieci. One są niesłychanie spostrzegawcze. Jak się pan chce czegoś dowiedzieć, to wystarczy je zapytać. Powiedzą wszystko. Za mną! – Odwrócił się i poszedł do klasy. Zatrzymał się przy biurku, a policjant obok niego.
– To jest właśnie pan starszy posterunkowy z Wysokiej. Co robi policja?
– Policja pilnuje porządku i dba o bezpieczeństwo – odpowiedziała zgodnym chórem i bez zastanowienia cała klasa.
– Bardzo dobrze. A to jest chustka, którą ktoś zgubił, i pan policjant chce ją oddać właścicielowi. Kto z was wie, czy kto ma taką chustkę i teraz jej szuka?
Dwie ręce szybko podniosły się ku górze. Nauczyciel wskazał dziewczynkę z warkoczykami. Ta wstała zadowolona, że może pochwalić się swoją wiedzą.
– Kleszczyński ma taką chusteczkę, bo widziałam.
– Każdy widział – nie wytrzymał chłopak, którego nauczyciel nie wybrał.
– Skurwysyn pierdolony! – zawołał od drzwi okradziony Pawlak.
15 kwietnia
Godzina 8.20 rano
– To co, zeznanie podpiszecie? – zapytał starszy posterunkowy Bielawski zatrzymanego wczoraj mężczyznę.
– Mogę podpisać. – Aresztant skinął usłużnie głową i pociągnął nosem. Najwyraźniej miał katar.
Policjant podkręcił lekko wąsa. Był bardziej niż zadowolony. W ciągu kilku godzin udało mu się rozwiązać zagadkę tajemniczej kradzieży świni i do tego ująć przestępcę, a wszystko to dzięki własnej przenikliwości.
– To siadajcie se. – Wskazał na stojące przed biurkiem krzesło.
– Ja, za przeproszeniem, bym nie chciał. – Zatrzymany zrobił minę człowieka cierpiącego, więc policjant wzruszył tylko ramionami. Rozumiał, że na obitej dupie ciężko