Stulecie kryminału. Marcel Woźniak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stulecie kryminału - Marcel Woźniak страница 8

Stulecie kryminału - Marcel Woźniak

Скачать книгу

wojskowej technologii. Policja, pomimo zwiększonego finansowania i naborów, nie dawała sobie z tym rady. W tej chwili pewnie połowę swoich wysiłków koncentrowali na tym, żeby społeczeństwo się o tym nie dowiedziało. Mieli coraz więcej obowiązków, ale też coraz więcej uprawnień. Na przykład samodzielnie decydowali, czy dana sprawa jest zabójstwem, czy samobójstwem. Oczywiście dawało to pole do nadużyć. Ale w większości przypadków wszyscy mieli to w dupie.

      – No dobra – zdecydował. – Samobójstwo. Zwijamy ekipę. Zabezpieczamy teren. Jutro podpiszę wszystkie dokumenty.

      – Słyszeliście prowadzącego! – krzyknął Klich. – Ruchy, panowie, ruchy!

      Brian z podinspektorem wyszli na zewnątrz, zostawiając reszcie ekipy zabranie ciała i sprzątanie. Zmierzchało się, ale ciągle było cholernie gorąco. Powietrze stało. Ledwo dało się oddychać. Trawnik przed domem był pożółkły i rachityczny.

      – Jak się czujesz? – zapytał Klich.

      – Chyba nieźle.

      – Specjalnie wybraliśmy ci prostą sprawę z okazji powrotu.

      – Dzięki.

      Klich klepnął Briana po plecach i ruszył w stronę swojego wozu. Po kilku krokach zatrzymał się i zawrócił. Rzucił Brianowi niewielkiego czarnego pilota.

      – To klucze do domu – wyjaśnił. – Dolny przycisk dezaktywuje systemy bezpieczeństwa.

      – Miał tutaj systemy bezpieczeństwa?

      – Oczywiście. To był paranoik. Zamontował tu mnóstwo sprzętu. W większości nielegalnego. Autonomiczne systemy obronne. Drony z zabójczą bronią. – Klich, widząc minę Briana, roześmiał się krótko. – Nie martw się! Dezaktywowaliśmy wszystko, ale na twoim miejscu i tak bym uważał. Nie zdziwiłbym się, gdyby ten cholerny świr ukrył miny na trawniku!

      2

      Przerażona twarz dziesięcioletniego chłopca. Biegnie w stronę Briana. Krzyczy. Otwarte usta, błyszczące w mroku białka jego oczu. Szuka pomocy. Brian ma czas. Podnosi pistolet. Celuje. Naciska spust. Głowa chłopaka wybucha, rozlatuje się na tysiące kawałków, jak arbuz uderzony młotkiem.

      Brian otworzył oczy. Oddychał głęboko przez kilka sekund, a potem zrzucił z siebie posłanie i siadł na łóżku. Był cały spocony. Noc już nie przynosiła wytchnienia. Była równie upalna jak dzień, a jego nie stać było na klimatyzację za policyjną pensję. Opłaty węglowe były zbyt duże i co roku szły w górę. Właściwie nie wiadomo było po co. Wszyscy już wiedzieli, że ta walka była przegrana. Najpierw zdechnie Afryka, potem Europa. Równie dobrze mogli umrzeć w klimatyzowanym pomieszczeniu.

      Przeszedł do kuchni. Odkręcił kurek, ale z kranu poleciało tylko kilka kropli. Zaklął. Kolejne przerwy w dostawie wody. Warszawa i tak była w niezłej sytuacji, lecz latem Wisła wysychała. Wodę włączano tylko na dwie godziny rano i dwie wieczorem.

      Na szczęście w lodówce znalazł butelkę z zapasem, który sobie zrobił. Wypił łapczywie kilka łyków.

      To nie było tak jak w jego śnie. Sytuacja była zupełnie inna. Policyjna akcja. Gang przemytników ludzi. Wyjątkowo parszywe towarzystwo. Grupa nacjonalistów spod znaku Wielkiej Polski i jeden z islamskich gangów. W każdych innych warunkach rzucali się sobie do gardeł, ale kiedy przychodziło do zarabiania pieniędzy, pracowali ręka w rękę.

      Wybuchła strzelanina. Zginęło dwóch policjantów. Brian wszedł do jednego z pomieszczeń. Krzyknął, że jest z policji, że wszyscy mają kłaść się na ziemię. Chłopak albo go nie usłyszał, albo – co bardziej prawdopodobne – nie zrozumiał. Pewnie był równie przerażony jak policjant. Kiedy Brian otworzył drzwi, ten pobiegł prosto na niego. W pomieszczeniu było ciemno. Brian instynktownie nacisnął spust.

      Chłopak miał dziesięć lat i pochodził z Konga. Podróżował z matką i młodszą siostrą. Siostra zginęła w czasie transportu, chłopak już w Polsce. Matka noc później popełniła samobójstwo w obozie przejściowym. Nie miała już dla kogo żyć.

      Nikt nie obwiniał Briana, przecież postępował dokładnie według policyjnych procedur. Żeby zminimalizować ilość policyjnej pracy, jego przełożeni uznali wydarzenie za samobójstwo – chłopak miał świadomie biec na funkcjonariusza w celu skłonienia go do oddania śmiertelnego strzału. Mimo to Brian się załamał.

      Psycholog, do którego chodził, twierdził, że to nie tyle z powodu chłopaka, ile całokształtu jego pracy. Brian był samotny. Codziennie przeżywał ogromny stres. Brał na siebie niewiarygodnie dużo pracy i oglądał straszne rzeczy. Po prostu w pewnym momencie pękł. I tyle.

      Dostał trzy miesiące urlopu na odpoczynek, który spędził, siedząc w domu i oglądając telewizję. Lubił stare seriale z czasów, kiedy świat jeszcze nie płonął. W kółko oglądał dziesięć sezonów Przyjaciół. Samobójstwo Warzochy było jego pierwszą sprawą po powrocie do pracy.

      Wrócił do sypialni. Włączył telewizor. Wyłączył telewizor. Zamknął oczy, potem je otworzył. Zdawał sobie sprawę, że tej nocy już nie zaśnie. A nie chciał brać przepisanych przez psychologa leków. Następnego dnia po ich zażyciu był cały otępiały. Ledwo potrafił myśleć i zmusić się do najprostszych czynności.

      Odetchnął. Wstał z łóżka. A potem pomyślał, że mógłby pojechać do domu Warzochy. Nie dlatego, że cokolwiek w tej sprawie go męczyło. Nie. Nie mógł co prawda pojeździć tym bajeranckim mustangiem, ale przynajmniej mógł przez chwilę posiedzieć za kierownicą.

      3

      Facet był naprawdę świrnięty, a jego dom był jednym wielkim zaprzeczeniem rzeczywistości. Ogromny. Pod każdym oknem klimatyzatory, potężne maszyny, które bardziej pasowałyby do chłodni. Na ścianach wisiały skóry zwierząt i zdjęcia z polowań. Gigantyczny telewizor o przekątnej jak kinowy ekran. Wszędzie lampy, które automatycznie się włączały, kiedy tylko przechodziło się przez próg pokoju. Brian pomyślał, że willa miała pobór prądu jak niewielki blok, a jej ślad węglowy był tak wielki, że gdyby nie rezydentura z Ugandy, Warzocha nigdy nie byłby w stanie opłacić podatków, nieważne, ile kubków i koszulek ze swoją podobizną by sprzedał. Na koniec z ciekawości zajrzał do lodówki. Mięso, i do tego w większości wołowina, dosłownie wysypywało się z zamrażalnika. Na oko co najmniej połowa z niego pochodziła z czarnego rynku.

      Policjant przeszedł do garażu. Ciało zniknęło. Pozostał samochód i policyjne taśmy. Otworzył wóz i wsiadł do środka. Położył dłonie na skórzanej kierownicy. Była gładka i przyjemna w dotyku. Mustang GT, pomyślał, przypominając sobie dane z artykułu na temat wozu, pięciolitrowy silnik V8, czterysta dwadzieścia jeden koni mechanicznych, niecałe pięć sekund do setki. Jedna z ostatnich takich bestii, zanim drogami zawładnęły samochody elektryczne, a używania aut spalinowych zakazano. Nie tak kultowy jak jego wielki poprzednik z lat sześćdziesiątych, ale i tak piękny.

      Brian poprawił się na fotelu. Czuł, że coś go zaczyna kłuć w prawy pośladek. Chciał zamknąć drzwi od samochodu, lecz gdy nachylił się w ich stronę, zauważył, że ktoś wyrwał klamkę od strony kierowcy. Zamarł. Zmarszczył brwi. Opadł z powrotem na fotel. Jego serce zaczęło mocniej bić, kiedy w głowie pojawiły się kolejne scenariusze.

Скачать книгу