Milion małych kawałków. James Frey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milion małych kawałków - James Frey страница 32

Milion małych kawałków - James  Frey

Скачать книгу

mi powoli i spokojnie. Mam zamiar odejść i mam zamiar się zabić. Na myśl o tym uśmiecham się. Uśmiecham się, bo to smutne i straszne. Uśmiecham się, bo tajemnica mojej śmierci zniknęła i bez tajemnicy już się jej nie boję. Uśmiecham się, bo wolę się uśmiechać niż płakać. Uśmiecham się, bo to się skończy. Nareszcie się skończy Nareszcie się skończy. Dziękuję.

      Biorę głęboki oddech i zastanawiam się, ile oddechów jeszcze mi zostało. Czuję bicie serca i zastanawiam się, ile razy jeszcze. Przebiegam rękami po ciele i ciało jest ciepłe i miękkie i wiem, że wkrótce będzie zimne i twarde. Dotykam włosów, oczu, nosa, ust. Dotykam baków rosnących na policzkach. Dotykam skóry na szyi, na piersiach, na ramionach. To wszystko będzie wkrótce gnić. Rozkładać się i rozpadać. Znikać. Wszystkie resztki przestaną istnieć. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz. Wracam, skąd przyszliśmy. Wkrótce będę gnił i rozkładał się i rozpadał.

      Słyszę, jak ktoś otwiera drzwi, i podnoszę się. Wchodzą Roy i Lincoln. Roy ma na twarzy uśmieszek, Lincoln wygląda na wkurwionego. Lincoln mówi.

      Co ty wyprawiasz?

      Siedzę.

      Dlaczego nie jesteś z grupą?

      Potrzebowałem samotności.

      Trzeba było komuś powiedzieć.

      Nie miałem ochoty nikomu mówić.

      Życie tutaj nie składa się tylko z tego, na co masz ochotę.

      Jeżeli przyszedłeś zawracać mi dupę grupą, to zaraz tam pójdę. Jeżeli przyszedłeś zawracać mi dupę czymś innym, to miejmy to już z głowy.

      Lincoln zwraca się do Roya.

      Roy.

      Roy robi krok do przodu.

      Dziś rano nie wyczyściłeś Toalet Publicznych.

      Śmieję się. Roy spogląda na Lincolna. Lincoln mówi.

      Co cię tak śmieszy?

      Jego żałosna próba kablowania.

      Roy mówi.

      To nie jest żadna próba. Dziś rano nie wyczyściłeś Toalet Publicznych.

      Śmieję się jeszcze raz.

      Pierdol się, Roy.

      Roy spogląda na Lincolna. Lincoln patrzy na mnie.

      Nie są czyste, James. Przed chwilą mi je pokazał.

      Patrzę na niego.

      Wyczyściłem je o czwartej rano. Wyszorowałem je, aż się kurwa lśniły. Jeżeli teraz są brudne, to dlatego, że ktoś z nich korzystał albo ktoś, pewnie on, zafajdał je, żeby na mnie nakablować.

      Roy mówi.

      Nieprawda.

      Śmieję się.

      Pierdol się, Roy.

      Odwraca się do Lincolna. Wyżala się jak mały rozpieszczony chłopczyk.

      To nieprawda.

      Lincoln mówi.

      To, czy były czyste wcześniej, jest nieistotne. Twoim zadaniem jest dopilnować, żeby były czyste przez cały czas, a w tej chwili są cholernie brudne. Musisz je znowu wyczyścić.

      Nie ma bata.

      Jak najbardziej jest.

      Nie ma kurwa bata.

      I to zaraz.

      Chyba cię pojebało, jeżeli myślisz, że dotknę tych toalet. Wyczyściłem je wcześniej i Roy je zafajdał, żeby na mnie nakablować. Tym razem niech Roy sobie poczyści to cholerstwo. Lincoln podchodzi, opieram się o łóżko. Stoi nade mną, robi bojową minę.

      Wyczyścisz je, czy ci się to podoba, czy nie, i zrobisz to teraz i nie powiesz już więcej ani słowa. Rozumiemy się?

      Odpycham się od łóżka i wstaję i patrzę mu prosto w oczy.

      Zmusisz mnie?

      Patrzę mu prosto w oczy.

      Spróbujesz mnie zmusić?

      Patrzę mu prosto w oczy.

      No dawaj, Lincoln. I co teraz zrobisz?

      Nie odrywamy od siebie wzroku, oddychamy powoli, zaciskamy szczęki, czekamy na atak. Wiem, że nic się nie stanie, i to mi daje przewagę. Wiem, że jeżeli mnie dotknie, wyleci z roboty. Wiem, że robota jest dla niego zbyt ważna, żeby ją dla mnie ryzykować. Wiem, że lata abstynencji zmiękczyły go, i wiem, że w tej chwili czarne ciuchy i glany i fryzura to już tylko kostium. Wiem, że nic się nie stanie, to, że się tak pogrążył, mnie śmieszy. Śmieję mu się w twarz. Mówi.

      To nie jest śmieszne.

      Śmieję się jeszcze raz.

      Nie będę czyścił twoich pierdolonych kibli, Twardzielu. Nie ma kurwa bata.

      Wymijam go.

      James.

      Zbieram się do wyjścia.

      Nie ma kurwa bata.

      Mijam Roya i wychodzę z pokoju i idę na Górny Poziom Oddziału i wypijam kubek kawy i wypalam kilka papierosów, a nikotyna i kofeina dobrze mi robią. Przyspieszają tętno, spowalniają mózg, uspokajają dłonie, nakręcają stopy. Są wystarczająco silne, żebym czuł ich efekty, ale nie tak silne, żeby znacząco podziałać. Lubię je i lubię ich połączenie. Jedno podkręcone i opętane, drugie powolne i przygnębiające. Opadają i wznoszą się i doświadczam ich na obu krańcach skali. Tak szybko, jak tylko potrafię, tak wolno, jak tylko potrafię, wszystko pomiędzy. Nieźle jest tak bawić się dawkowaniem i natężeniem i nieźle jest tak manipulować kopem. To jak ćwiczenia na strzelnicy. Są emocje i jest kop i jest doświadczenie, ale nie ma ryzyka. W pełni kontroluję to, co robię i co odczuwam. Tak jak podczas strzelaniny wiem, że kiedy przerzucę się na prawdziwy sprzęt, nie będzie mowy o kontroli. Nie będzie kurwa mowy. Tyle, ile dam radę, tak szybko, jak dam radę. Aż umrę.

      Mężczyźni zaczynają wychodzić z sesji grupowych i kierować się do Stołówki na lunch. Idę za nimi i jem z Leonardem. Zadaje mi wiele pytań, a ja nie odpowiadam na żadne. To go śmieszy i mnie śmieszy, więc w pewnej chwili on daje mi spokój i opowiada historie o innych Pacjentach. Wszyscy są tacy sami. Mieli wszystko, rozjebali się, stracili wszystko. Próbują się wyleczyć. Wielki Amerykański Melodramat.

      Po lunchu idziemy na Wykład, który jest o sprawności fizycznej i abstynencji. Nie słucham ani słowa, gówno mnie to obchodzi, a Leonard rzuca monetami w Łysola, który dzieli teraz ze mną Pokój. Celuje w głowę i cieszy się, kiedy trafia w środek łysego placka na czubku głowy mężczyzny. Z jakiegoś względu facet to znosi.

      Wykład się kończy i wracamy na Oddział, a ja uczestniczę w swojej

Скачать книгу