Rozmowy z psychopatami. Podróż w głąb umysłów potworów. Christopher Berry-Dee
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozmowy z psychopatami. Podróż w głąb umysłów potworów - Christopher Berry-Dee страница 6
Nierównowaga biochemiczna nie stanowi okoliczności łagodzącej pod względem prawnym, jednak nieprawidłowości metaboliczne miały poważne skutki w psychice – nadmierną drażliwość, napady szału, niezdolność do panowania nad gniewem i stresem, wahania nastroju, skłonność do przemocy i zachowań psychopatycznych. Shawcrossa można nazwać „chodzącą bombą zegarową”. Poświęciłem mu cały rozdział bestsellera Rozmowy z seryjnymi mordercami, opublikowanego przez Johna Blake’a.
Innym przedmiotem moich studiów był Kenneth Alessio Bianchi, którego uważam za wcielenie zła – rozumiem przez to całkowity brak empatii dla innych. W gruncie rzeczy gdyby ktoś zajrzał do słownika i wyszukał słowo „zło”, mógłby tam zobaczyć nieruchome, czarne jak atrament oczy Bianchiego. Ken to jeden z najzimniejszych ludzi, z jakimi kiedykolwiek rozmawiałem, a to o czymś świadczy, możecie mi wierzyć. Jednak nie jest psychopatą w znaczeniu medycznym i prawnym.
W 1979 roku, w trakcie toczącego się w stanie Waszyngton procesu tego odrażającego, sadystycznego seryjnego mordercy seksualnego, kilku najwybitniejszych psychiatrów amerykańskich nie mogło się zgodzić – i w dalszym ciągu nie może – co do diagnozy na temat psychiki tego przestępcy. Pewien doświadczony, twardy jak stal detektyw użył w rozmowie ze mną zdania, które jest trudne do przełknięcia: „Bianchi wylągł się w słońcu, kiedy Lucyfer wyrzygał się za mur wychodka”.
Wygląda na to, że kiedy Ken pokłócił się z dziewczyną albo miał jakiś problem, wychodził i kogoś zabijał. Właśnie dlatego jestem przekonana, że w latach 1971–1973 zabił trzy uczennice. Powiedziałam to nawet policji.
Frances Bianchi, która adoptowała Kennetha, w rozmowie z autorem, 1996
Bianchi kłamał, by wyglądać na inteligentniejszego niż w rzeczywistości: nie chciał uchodzić za kogoś gorszego w oczach rówieśników, którzy odnosili sukcesy, choć on sam zaliczał porażki. Pragnął podziwu, lecz na niego nie zasługiwał. Miał koszmarne wyniki na studiach, próbował wstąpić do policji, ale jego podanie odrzucono i zaproponowano mu objęcie funkcji strażnika w areszcie, a wtedy to on odmówił. Musiał być najlepszy we wszystkim, czym się zajmował.
Kiedy analizujemy życiorys Bianchiego, widzimy, że stawiał sobie zbyt wyśrubowane cele, bo uważał, że jest kimś wyjątkowym.
Kobiety, które nabierały się na kłamstwa przystojnego, z pozoru wiarygodnego łgarza, szybko odkrywały, co się kryje pod fałszywą maską – rzucały go, gdy je zdradzał. Nie potrafił zrozumieć emocji i potrzeb innych osób ani się z nimi identyfikować: dotyczyło to również jego matki Frances Bianchi, a później konkubiny Kellie Kay Boyd (obecnie już nieżyjącej). Czuł, że wszystko mu się należy. Wyniosły i skupiony na sobie, święcie wierzył, że jest lepszy niż wszyscy pozostali ludzie, i dlatego odnosił się do nich protekcjonalnie. Jednak w końcu poniósł fiasko: wszystkie jego powierzchowne relacje interpersonalne się rozpadły, a marzenia o sukcesie legły w gruzach. Jego przekonanie o własnej wartości, wyniosłość i arogancja przypominały nadęty balon kołyszący się na cieniutkiej nici i mogący lada chwila pęknąć. W końcu jego świat runął jak zamek z piasku.
Kiedy w październiku 1979 roku ten bestialski potwór został skazany na karę dożywotniego więzienia, zabrał głos Kościół i oświadczył: „Ken to dobry człowiek i odnalazł Pana”. Jak już wspomniałem, pewien duchowny poparł wniosek o przedterminowe zwolnienie Bianchiego i napisał: „Mam dwie młode córki i zaprosiłbym go nawet do swojego domu. Jego relacje z moją rodziną z pewnością dobrze by się ułożyły”.
Kenneth uzyskał później licencjat z prawa, po czym zrobił doktorat i został członkiem Krajowego Stowarzyszenia Adwokatów. W 1988 roku w liście do mnie napisał, że uzyskał też licencjat w zakresie nauk humanistycznych.
U Bianchiego stwierdzono objawy rozszczepienia jaźni: po jego aresztowaniu psychiatrzy musieli badać dwie osobowości – „Steve’a” i „Billy’ego”. Niedawno liczba jego osobowości jeszcze się zwiększyła. Odnalazł w sobie dwie nowe, noszące staroświeckie włoskie nazwiska – „Anthony Amato” (co oznacza „ukochany”) oraz „Nicholas Fontana”. Ten dziobaty mężczyzna ma mnóstwo wielbicielek liczących na to, że zostanie ich mężem.
Zapomnijcie o tym, dziewczęta! Miał trzy żony i szybko się z nimi rozwiódł.
Kiedy Kenneth zbierał swoje mordercze żniwo, wymyślał inne fałszywe tożsamości. Przebywając w Los Angeles, udawał psychiatrę przedstawiającego się jako „doktor Bianchi”, ale nie udało mu się zdobyć pacjentów. Później występował jako fałszywy policjant; następnym wcieleniem był „kapitan Bianchi” – pracował wtedy jako ochroniarz w niewielkim nadmorskim mieście Bellingham w stanie Waszyngton, gdzie zabił dwie licealistki. Zamordował przynajmniej kilkanaście kobiet i dwie uczennice. Nawiasem mówiąc, jest w dalszym ciągu głównym podejrzanym w sprawie morderstwa trzech dziewczynek w Rochester w stanie Nowy Jork na początku lat siedemdziesiątych. Miłośnicy reportaży o tematyce kryminalnej wiedzą, że media nazywały te zabójstwa „Morderstwami na Tę Samą Literę” albo „Morderstwami Alfabetycznymi”, ponieważ imiona i nazwiska ofiar zaczynały się od tej samej litery: Carmen Colon (dziesięć lat), Wanda Walkowitz (jedenaście lat) i Michelle Maenza (jedenaście lat).
Chris, naprawdę zgubiłem siedem stron, o które prosisz.
Bianchi w liście do autora (1996) na temat dokumentów związanych ze śledztwem w sprawie zabójstw Karen Mandic i Diany Wilder w Bellingham 11 stycznia 1979
(Dokumenty dotyczące miejsc pobytu Bianchiego i badań krwi odnaleziono później w jego celi, kiedy autor poprosił o jej przeszukanie).
Detektyw Terry Wight, jeden z policjantów, którzy aresztowali Bianchiego w Bellingham, powiedział mi coś takiego: „Mieliśmy w dupie, czy to wariat, czy nie. Możemy tylko powiedzieć, że Bianchi to albo cholernie dobry aktor, albo dyplomowany łgarz. Niech pan popatrzy na zdjęcia z miejsc zbrodni i powie, czy rodziców tych martwych dziewczyn może obchodzić jego psychika”.
Detektyw Wight trafił w sedno. Czułem do tego policjanta wielką sympatię.
Później szef ekipy śledczej, detektyw Robert Knudsen, w barze w Bellingham, gdzie jedliśmy stek z frytkami, powiedział mi coś jeszcze bardziej uderzającego: „Ten gość [Bianchi] jest równie uczciwy jak polityk. Oświadczyłem mu prosto z mostu: «Musimy robić swoje i wiemy, że byłeś w tym domu, gdy zginęły te dziewczyny. Mamy świadków, fanie szybkich aut… mamy odciski palców… mamy DNA z twoich zasranych spodni. Laboratorium udowodni, że jesteś mordercą. Mój szef chce cię powiesić. Porozmawiasz z nami poważnie i zaczniesz współpracować czy wolisz wciskać nam kit i popełnić samobójstwo?». Hej, Chris, stary, napijesz się jeszcze piwa?”.
Przyjąłem piwo, bo poczułem sympatię również do Boba Knudsena.
Detektyw Richard Crotsley (wydział zabójstw policji Los Angeles) wyraził jeszcze dalej idącą opinię: „Gdyby Bianchi trzymał gębę na kłódkę, nawet najgłupszy obrońca z urzędu tak zamąciłby sprawę, że jego klient znalazłby się na wolności po kilku godzinach. Proces sądowy mógłby się skomplikować,