Totentanz. Mieczysław Gorzka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Totentanz - Mieczysław Gorzka страница 31

Автор:
Серия:
Издательство:
Totentanz - Mieczysław Gorzka

Скачать книгу

zbierającym się w starym elewatorze zbożowym na Rychtalskiej. Powiedział jeszcze, żeby szukał chłopaka o ksywce Fiedor. On podobno był najlepszym kumplem Azachela w ostatnich tygodniach jego życia. Być może to nie była najgorzej wydana stówa w życiu redaktora Salitry.

      Salitra zaparkował z dala od zabudowań. Ostatnie sto metrów pokonał pieszo. Dawno minęła dwudziesta druga, terenu nic nie oświetlało, ale dzięki łunie od strony miasta widoczność była doskonała. Uzbrojony w latarkę i gaz stanął przed wejściem do elewatora. Za budynkiem płonęło ognisko, wokół którego kilka osób popijało piwo. Już miał pójść w tamtym kierunku, kiedy nagle drzwi skrzypnęły, stanął w nich młody chłopak i popatrzył na niego mętnym wzrokiem.

      – Gdzie znajdę Fiedora? – zapytał Salitra.

      Chłopak wskazał za siebie i odszedł chwiejnym krokiem. Krzysztof zapalił latarkę, wszedł do środka. Chwilę błądził w plątaninie korytarzy, wreszcie usłyszał głosy, które dochodziły z małego pomieszczenia po lewej stronie. Ruszył tam ostrożnie.

      Dwa cmentarne znicze rozświetlały mrok. W pomieszczeniu siedziało dwóch chłopaków w wieku Uwego, na zniszczonej pryczy pod ścianą spała dziewczyna. Na jego widok chłopcy zamilkli.

      – Szukam Fiedora – odezwał się.

      – Tu nie ma żadnego Fiedora. – Chłopak ostrzyżony na irokeza patrzył na niego nieufnie.

      Drugi obrzucił Krzysztofa wyzwiskami.

      – Jestem dziennikarzem „Gazety Wrocławskiej”. Chciałem pogadać o Azachelu.

      Przekleństwa się urwały, kiedy irokez szturchnął kolegę w ramię.

      – Zamknij mordę na chwilę – rzucił, po czym zwrócił się do Salitry: – Skąd mam wiedzieć, czy nie jesteś gliną?

      – Gliniarze przychodzą tu sami?

      Irokez się zawahał. Salitra pokazał mu zdjęcie.

      – To Azachel, prawda? – zapytał. – Ty jesteś Fiedor? Płacę stówę za informację.

      – To ja.

      Mierzyli się chwilę wzrokiem, w końcu Krzysztof uznał, że chłopak może mówić prawdę. Drugi wciąż był poirytowany.

      – Nie gadaj z nim, to pewnie glina.

      – Przymknij się, Krótki! – warknął na niego Fiedor. – Jaką informację?

      – Z kim Azachel spotykał się przed śmiercią?

      – Z nami – odpowiedział szybko Krótki i zaśmiał się rechotliwie. – To już wiesz, dawaj stówę!

      Fiedor milczał, jakby ciągle się wahał.

      – Jest taki jeden – odezwał się w końcu. – Pojawia się czasem w różnych miejscach w mieście. Mało mówi, tylko patrzy.

      – Kto to jest?

      – Nie wiem, człowieku! Jakiś popapraniec. Widziałem, że kręcił się przy Azachelu, zanim on… No wiesz.

      Dziewczyna na pryczy otworzyła oczy, usiadła i rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem. Chciała wstać, ale zatoczyła się i znowu usiadła. Ruch powietrza sprawił, że zadrgały płomyki zniczy. Ciemności dookoła nich jakby zafalowały.

      – Kto to jest? – wyszeptała bełkotliwie.

      – Znajomy Fiedora. – Krótki natychmiast przysiadł obok niej i objął ją ramieniem.

      – Chyba zaraz puszczę pawia – jęknęła.

      Fiedor przestał zwracać na nich uwagę.

      – Zanim podciął sobie żyły – dokończył Krzysztof. – Jak wygląda ten gość?

      – Jest cholernie dziwny… – zaczął irokez.

      – Ma plastikowe dłonie – wpadła mu w słowo dziewczyna.

      Salitra w pierwszej chwili nie zrozumiał. Upłynęło kilka sekund, zanim zaskoczył.

      – Ma protezy zamiast rąk? – zapytał.

      – Dokładnie – mówił dalej Fiedor. – Ale takie dziwne, jakby za długie. Ma ręce po kolana i wygląda jak szympans.

      – Pierdolony gibon! – Krótki znowu zaśmiał się zgrzytliwie.

      – I jeszcze tak dziwnie chodzi – dodała dziewczyna. – Wygląda jak pokraka.

      – Ma jakieś imię?

      – Pewnie ma, ale nikt go nie zna. Nazywają go Obserwator. Gdzie się zjawi, tam zaraz jest jakieś nieszczęście.

      – Nieszczęście? – Salitra znowu nie nadążał.

      – Jak z Azachelem.

      – Jak go znaleźć?

      Fiedor zbliżył się nagle do Salitry i zajrzał mu w oczy. Dziennikarz poczuł mdły zapach potu, przetrawionego alkoholu i wolał nie wiedzieć, czego jeszcze.

      – Jak nie chcesz mieć kłopotów, to go nie szukaj – poradził cicho chłopak. – Kilku już szukało i źle się to dla nich skończyło.

      – Obserwator ma kumpla – dodała dziewczyna i ziewnęła.

      – To raczej jego ochroniarz – poprawił ją Krótki. – Jakoś dziwnie go nazywają. Truposz?

      – Nie, jakoś inaczej. – Fiedor pokręcił głową. – Śmiercior!

      Krótki chwycił Fiedora za ramię. Na jego twarzy malował się wyraz strachu i wściekłości.

      – Po co mu to mówisz?! – krzyknął.

      – Podpuścił mnie…

      – Spierdalamy stąd!

      Krótki rzucił się w kierunku pryczy i pomógł dziewczynie wstać. Razem zaprowadzili ją do wyjścia. Po drodze zgasili znicze.

      – Wasza stówa – powiedział w ciemności Krzysztof.

      – W dupę ją sobie wsadź! Nie chcemy kłopotów.

      Po chwili zapanowała zupełna cisza.

      Salitra wyjął latarkę i poświecił nią wokoło. Z trudem znalazł drogę do drzwi i ruszył w kierunku swojego samochodu. Z różnych stron miasta dobiegało go wściekłe wycie syren w policyjnych samochodach.

      Odpalił auto, zawrócił, pociągnął elektronicznego papierosa. Był na dobrym tropie.

      Rozdział 20

      Zakrzewski odwrócił się wolno i spojrzał w jasnobłękitne, nieruchome oczy.

      Mężczyzna

Скачать книгу